Polska, rok 1998
Sześcioletni chłopak z burzą czarnych loków dookoła głowy, od pół godziny biegał w kółko po lekko zagraconym pokoiku, próbując — jak na razie bez skutku — dogonić niewielkich rozmiarów interaktywny samochodzik.
— Ignaś, pora spać, słońce. Jutro twój wielki dzień i musisz być wyspany!
Niestety, chłopak w dalszym ciągu nic sobie nie robił z nawoływań starszego mężczyzny i słysząc cień nagany w głosie dziadka, postanowił schować się za kanapę, na drugim końcu pokoju.
— Ignaacy! Wracaj tu natychmiast! Ja nie żartuję... Zawsze możemy odwołać jutrzejsze wyjście na lody z twoimi rodzicami. Masz tego świadomość?
Po przedłużającej się wciąż ciszy, dodał:
— Liczę do trzech... Raz... Dwa...
Brunet, który doskonale wiedział z czym wiązało się to, co właśnie robił dziadek, wyskoczył teraz rozżalony ze swojej niewątpliwie wspaniałej kryjówki i chcąc nie chcąc, powlókł się do łazienki, chwytając po drodze piżamę z oparcia krzesła.
— Już idę, idę... — wyburczał pod nosem nadąsany Ignacy. — Zawsze to samo.
— Co tam mamroczesz, młody człowieku?
— Nic, nic, dziadku, już idę się myć, chciałem po prostu pobawić się dłużej.
— Nie wątpię, mój drogi, sam na twoim miejscu czułbym podobnie — mówiąc to, dziadek jednocześnie uporał się z ułożeniem pościeli chłopca i z poprawieniem poduszek. Następnie podszedł do okna, otwierając je na parę minut na oścież. — A teraz leć do łazienki, chciałem ci jeszcze przewietrzyć pokój, zanim pójdziesz spać, a nie chcę, żeby było ci zimno w nocy. Rozumiemy się?
Porozumiewawczy uśmiech mężczyzny miał w sobie jednocześnie coś ze stanowczości, a mały Ignaś doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że dziadka lepiej było nie ignorować. Chociaż był nad wyraz miłym człowiekiem, jego charakterem rządził również upór i determinacja w dążeniu do celu, którym na tę chwilę było coś tak prozaicznego, jak położenie marudnego wnuka spać. A nie poddawał się nigdy, ku rozpaczy czarnowłosego chłopca.
W trakcie, gdy Ignacy poszedł pod prysznic, Ludwik — bo tak miał na imię starszy pan —wykorzystał czas, dostawiając mały stołek do stojącego w kącie koło drzwi fortepianu, otworzył klapę i nie mogąc się dłużej powstrzymać, opuścił swoje wyćwiczone, szczupłe dłonie ku czarnym i białym klawiszom. Z każdym kolejnym planowanym uderzeniem, odczuwał coraz to większą ulgę na sercu, przypominając sobie cały ten cudowny czas, który przyszło mu przeżyć, wraz z ukochaną żoną, a w kącikach oczu kręciły się łzy. Anna nie żyła już od dziesięciu lat i pomimo upływu czasu, ból jedynie odrobinę zelżał, nie znikając do końca.
Gdybyś tylko widziała, co stało się z naszą rodziną, pękłoby ci serce. Pomyślał w zadumie, wciąż nie odrywając rąk od instrumentu. Ale z naszego wnuka z pewnością byłabyś dumna. O tak.
Choć nie mógł nic z tym zrobić, mężczyzna żałował, że Ignacy nigdy nie będzie miał okazji jej poznać. Wierzył mocno, że świetnie sprawiłaby się w roli babci, z czym jego żona za życia absolutnie nie chciała się zgodzić.
Akurat, gdy skończył utwór, otworzyły się drzwi i stanął w nich jego wnuk, ubrany w dwuczęściową, niebieską piżamę, która była na niego o dobre dwa rozmiary za duża. Jednak chłopcu fakt ten w żaden sposób nie robił różnicy, gdy chodził spać, wolał, gdy było mu maksymalnie ciepło.
I zanim Ludwik zdążył cokolwiek powiedzieć, ubiegł go w tym wnuk, wyciągając wskazujący palec w stronę — jak się okazało — całkiem przemoczonego parapetu, z którego wyciekła na podłogę dość duża ilość deszczówki.
— Dziadku! — wykrzyknął zdziwiony, biegnąc z powrotem do łazienki po ścierki. — Skoro zaczęło padać, to czemu nie zamknąłeś okna?
Starszy mężczyzna rzucił pobieżnie okiem na parapet i nagle zamarł w oszołomieniu. Zajęty grą na ukochanym instrumencie, kompletnie zapomniał o tym, co działo się w tamtym momencie na zewnątrz. Nie mógł przecież dopuścić do tego, by Ignacy już teraz dowiedział się o najważniejszej zasadzie. Wiedzy tej zazwyczaj strzegł, jak oka w głowie i nie pozwalał sobie na to, by w obecności wnuka grać aż tak emocjonalne utwory. To właśnie było najbardziej niebezpieczne — w pełni wyrażone, silne i pełne smutku emocje, bez kontroli wypływające z serca, prosto na zaczarowany instrument — co mogło w najgorszym przypadku mieć opłakane skutki.
Z zadumy nad tym, co się właśnie dokonało, wyrwał go łoskot po lewej, gdy Ignacy o mały włos nie przewróciłby się w swoich kapciach na śliskich łazienkowych kafelkach, biegnąc do niego z kilkoma na szybko wyłowionymi z szafki szmatkami.
Westchnął w duchu, postanawiając przynajmniej jeszcze na krótką chwilę całkowicie powrócić do rzeczywistości, pomagając wnuczkowi wytrzeć parapet i podłogę, na której do tego czasu zdążyła już uformować się okrągła, szyderczo uśmiechająca się do Ludwika kałuża.
Zdawała się mówić: Ha, może i przed tym uciekasz, ale ten stan nie będzie trwał wiecznie i doskonale o tym wiesz.
I Ludwik, będąc pewnym swego, jak zresztą zwykle, nie mógł bardziej się w tym momencie mylić, zakładając, że kiedykolwiek miało się to skończyć inaczej, niż w sposób, którego najbardziej w świecie się obawiał.

CZYTASZ
Deszczowa sonata
FantasíaCzy ktokolwiek z was zastanawiał się jak wygląda sprawa ze zjawiskami pogodowymi? Być może od początku patrzyliśmy na to od złej strony. Być może da się je przywołać, kiedy się chce, a do tej pory tylko narzekaliśmy na pogodę, niszczącą nam plany...