LUNA
John Kelly wraz ze swoją rodziną mieszkał niedaleko nas. Szef sztabu i inni politycy, tacy jak mój ojciec żyli w najbogatszej dzielnicy Waszyngtonu. Na bankiecie charytatywnym zebrały się największe szychy tego kraju. Towarzyszył im również tłum reporterów i obsługi oraz pracownicy fundacji, na rzecz której zbierano dziś datki.
Czułam się lekko oszołomiona całym tym blichtrem, luksusem i przepychem. Mimo, że mój dom rodzinny też nie należał do najbardziej skromnych, willa, w której odbywało się przyjęcie przypominała bardziej pałac. Dawno też nie miałam okazji obcować wśród tylu ludzi naraz. Moja mama, jakby przeczuwając, że jestem lekko nieswoja, uścisnęła mocnej moją dłoń i posłała mi pokrzepiające spojrzenie, kiedy ojciec udzielał wywiadu do jednej ze stacji informacyjnych, a my stałyśmy przy jego boku. Zdawałam sobie sprawę, dlaczego rodzice zabrali mnie ze sobą. Byłam ich maskotką, wygraną na loterii, cudem medycyny, którym chcieli się pochwalić przed śmietanką towarzyską i mediami.
Po krótkiej konferencji prasowej i licytacji charytatywnej, wszyscy przeszli do wielkiej jadalni, w której miała się odbyć bardziej prywatna część wieczoru. Ogromne pomieszczenie było przyozdobione sztukaterią i niemosiężnymi drzwiami tarasowymi, wychodzącymi na piękny ogród państwa Kelly. Gdy tylko poczułam, że uwaga zebranych skupiła się na gospodarzu wieczoru i miałam chwilę dla siebie, udałam się właśnie przez te drzwi na zewnątrz, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
Westchnęłam z ulgą na dotyk lekkiego wiatru na policzkach. Gwiazdy na niebie wyjątkowo bezwstydnie tej nocy migały na niebie, niezrażone tym, że są obserwowane i podziwiane.
-Może papierosa dla damy?- usłyszałam za sobą delikatny, aczkolwiek męski głos. Odwróciłam się za siebie i zobaczyłam młodego chłopaka siedzącego na tarasowym, pikowanym fotelu z papierosem w ustach. Miał okrągłe jasne oczy i burzę białych jak śnieg włosów na głowie.
-Nie dzięki, nie palę- od kiedy pokonałam śmiertelną chorobę, jak nic ceniłam sobie zdrowie. Dlatego stroniłam od wszelkich używek.
-Szkoda, myślałam, że jako jedyna nie będziesz taka sztywna jak Ci wszyscy inni nudziarze- fuknął, ale na jego ustach wciąż gościł ciepły i nieśmiały uśmiech.
Usiadłam koło niego na jednym z foteli. Był jedną z jedynych osób tutaj w moim wieku i wydawał się całkiem ciekawy. Przypominał mi jednego chłopaka z ośrodka, Chrisa. Chrisa, który już niestety nie był na tym świecie. Być może dlatego nie miałam takiego oporu, żeby poznać nieznajomego i pokonałam swoją nieśmiałość.
-Jestem Collin- wyciągnął do mnie drobną, bladą dłoń.
-A ja Luna.
-Bardzo ładne imię- pokiwał głową z uznaniem
-A dziękuję, Twoje też nie jest niczego sobie. A więc Collin, co robisz tutaj na tej nudziarskiej imprezie?
-O proszę, jednak nie jesteś taka sztywna- zmrużył oczy i wyrzucił niedopałek papierosa na idealnie ścięty trawnik- To dom moich starych i ich stypa- odpowiedział nieśmiało. Tak jakby wstydził się tego, że jest ich synem- A Ty? Kto zmusił cię do przyjścia tutaj?
-Też rodzice. George Clark to mój ojciec...
-Ouć trafiłaś jeszcze gorzej ode mnie- zaśmiał się ponuro, na co dostał kuksańca ode mnie w żebra. To dziwne. Znaliśmy się od pięciu minut, a ja czułam jakąś dziwną nić porozumienia z tym chłopakiem.
-O tutaj jesteś Luna- rozmowę przerwała nam moja rodzicielka, która wkroczyła na taras z zmartwieniem wyrysowanym na twarzy- Szukałam Cię...
CZYTASZ
One day baby...
Romance"Próbowałem Cię chronić przed całym światem, nawet przed samym sobą. Ale jesteś moim narkotykiem, nie umiem z Ciebie zrezygnować. Pewnego dnia kochanie...wyjedziemy stąd gdzieś daleko. Do miejsca, gdzie nikt nas nie rozdzieli." Uwaga! Książka zawier...