- aksl - usłyszałem.
otworzyłem swoje przepiękne oczy. znajdowałem się w jakimś pekaesie. przypomniało mi się, jak w stanie upojenia alkoholowego kupiłem z izim bilety do seattle.
- czego - zapytałem grzecznie.
- gówna psiego jesteśmy już.
wyszliśmy z autobusu. dziwnym trafem, na ulicach była zatrważająco niska liczba ćpunów. zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy na pewno jesteśmy w seattle. postanowiliśmy zapytać o to jakiegoś menela.
- może tego - wskazałem na bezdomnego mężczyznę w fajnej czapce.
- e nie, to mój tata - odpowiedział brunet, odwracając wzrok. - o, ten jest fajny.
poszliśmy do żula w dziurawych spodniach.
- dzień dobry, nie wie pan może, gdzie się znajdujemy? - zapytał izi starstableonline.
- jur in de dżangul bejbe, jur goin dajjjjjjj - bezczelnie zaskrzeczał moim głosem.
izi pobladł. spojrzał mi w oczy, kładąc ręce na moich barkach.
- aksl, jesteśmy w el ej.
- :(
CZYTASZ
guns n' roses - trve story
Non-FictionTAK. TO PRAWDA. macie tak że nienawidzicie jakiegoś zespołu ale jego muzykę kochacie?