Rozdział VIII

627 39 7
                                    

Stało się tak, jak Aleksander pragnął. Po raz pierwszy od wielu miesięcy jej służki odziały ją w jedną z jej najdroższych sukien, sprowadzaną z Francji na krótko przed śmiercią pana ojca. Na myśl o tragicznie zmarłym rodzicu poczuła ukłucie w sercu – tylko tyle pozostało z morza łez wylanych po jego odejściu do Domu Pańskiego. Przez myśl przemknęło jej, jakby poczuł się pan ojciec, gdyby ją teraz zobaczył. Wyobraziła sobie, że zapewne by ją skomplementował, mówiąc, że taka piękna i mądra córka mogła się urodzić tylko w tak zacnym rodzie, jak ich. Tak, pan ojciec zawsze w nią wierzył. Często się śmiał, że ciężko będzie znaleźć kandydata do jej ręki, który by miał ogładę i dumę równą chociaż połowie tego, co miała ona. Tak, parafrazując poetę z czarnoleskiego dworu, hetman wielkie pustki uczynił Zofii w jej życiu...

- Panienko, proszę spojrzeć... podoba się panience? – Pytanie Anki wyrwało ją z zamyślenia.

Nie ubierała tej sukni nigdy przedtem, dlatego też z początku czuła się w niej obco. Odbicie kobiety w tafli lustra z polerowanego srebra wydawało się kimś zupełnie obcym. Ciemna, zdobiona perłami i cennymi kamieniami, przetykana złotymi nićmi suknia mieniła się w blasku świec. Jej matka, gdyby jeszcze żyła, zapewne złapałaby się za głowę za widok dekoltu sukni Zofii, odsłaniającego nie tylko jej szyję, ale również jej obojczyki, część ramion oraz mały, nieco podniesiony przez gorset biust. Włosy po raz pierwszy od wielu miesięcy upięto w finezyjną fryzurę. Część loków okalała jej twarz, zgodnie z ówcześnie panującą modą.

- Tak, tak! – niemalże wykrzyknęła Zofia, po czym zaraz się poprawiła: - Jak najbardziej.

- Strażnicy przy bramie – zaczęła opowiadać cichym głosem Anka. – Mówią podobno, że to jacyś zacni rycerze przybyli pana Aleksandra odwiedzić. Jeden zwie się Zagłoba, a drugi Wół... Wał... ech, nie pamiętam! – westchnęła cicho służka.

- Toż to sam Wołodyjowski, panienko! – wtrąciła się starsza służąca. – Jeden z najsłynniejszych szermierzy, jakich Rzeczypospolita wydała na świat!

Serce Zofii drgnęło. Znała to nazwisko, nie potrzebowała dodatkowego objaśnienia, lecz nawet nie chciało jej się przerywać i wyjaśniać tego służącej. Rzeczywiście, imię* pana Michała Jerzego Wołodyjowskiego było znane jak Rzeczypospolita długa i szeroka, lecz nigdy jakoś nie ciągnęło jej do zapoznania się z tym mężem, w przeciwieństwie do wielu innych poznanych szlachciców pod Beresteczkiem. Już wtedy był jej niejako obojętny, a co dopiero w chwili, kiedy pozostawała już uwięziona w swoich komnatach i wiodła tę ciągnącą się bez końca egzystencję... A nie należała do panien, którym w jakikolwiek sposób zależało na uratowaniu przez jakiegoś waćpana przybywającego z daleka, Bóg raczy wiedzieć skąd.

- Panienko... jesteś gotowa. – rzekła Anka.

Panna Koniecpolska ponownie przejrzała się w lustrze. Na tyle, na ile pozwalała na to nierówna powierzchnia, przyjrzała się przyjrzała się jeszcze raz sukni, jej zdobieniom w postaci kamieni szlachetnych, haftów i koronek. Przyjrzała się lokom okalającym twarz i pobielonej pudrem cerze. W świetle świec oraz przy kiepskim wzroku obserwatora, mogła zostać wzięta za ducha zmarłej pani Koniecpolskiej, swojej matki, lecz nie przejmowała się tym zbytnio. Musiała to przyznać, praca służek robiła wrażenie.

- Niech któraś z was pójdzie i oznajmi panu i gościom, że za chwilę przybędę. – rzekła tak chłodno, że sama niemalże nie rozpoznała własnego głosu.

- Oczywiście, panienko – odparła któraś z dziewcząt, po czym zniknęła za drzwiami. Nawet przez te grube, dębowe drzwi, słychać było niknący dźwięk jej kroków na schodach.

* * *

Biesiada, chociaż tak niewielu mężów brało w niej udział, trwała w najlepsze. Przodkowie, których liczne portrety zasiedlały ściany reprezentacyjnej sali na zamku od podłogi aż po sam sufit, przetykane licznymi wojennymi zdobyczami, takimi jak osmańskie i tatarskie szable czy tarcze, obserwowali Małego Rycerza i jego towarzysza surowymi oczyma, tak podobnymi do oczu gospodarza. I chociaż zwykle Pan Michał nie należał do zbyt przesądnych osób, to musiał przyznać, że aż zbyt mocno czuł na sobie wzrok zmarłego niedawno nestora rodu, jego ojca, dziada, pradziada, braci, stryjów i innych. Mimo tego, starał się jednak nie frasować głowy tym zbytnio, zwłaszcza, że po wypiciu co nieco wina, mógł mieć różnorakie zwidy. Zwłaszcza, kiedy jedynym źródłem światła pozostawał tlący się z wolna kominek.

Into the wild steppes | "Ogniem i mieczem" fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz