~7~

21 5 0
                                    

•Nathaniel Sherwood •

Schrzaniłeś to, stary! - Ashton poklepał mnie po plecach, kpiąco się przy tym uśmiechając.

-Zamknij się! - syknąłem, butem zgniatając niedopałek papierosa. - Ty nie jesteś nic lepszy. Miałeś ją w garści i stchórzyłeś.

Blondyn zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział. Oboje mieliśmy mieszane uczucia, co do tej sytuacji. Żaden z nas nie chciał wypełnić zadania, które nam powierzono.

Przez chwilę staliśmy w ciszy, opierając się o biały kabriolet na pustym parkingu. Zastanawialiśmy się nad słusznością naszych działań, które z punktu widzenia obserwatora mogłyby wydać się bezmyślne i brutalne. Ale to wszystko... To nie miało tak wyjść! To nie miało tak wyglądać.

-Anthony dzwonił. - spojrzałem na przyjaciela zdezorientowany. - Czas nam się kończy.

-Dlaczego nie zadzwonił do mnie, do cholery?! - rzuciłem oburzony, wyrzucając ręce w powietrze. - To ja tu dowodzę! Myślałem, że dałem mu to jasno do zrozumienia!

-Daj spokój! - mruknął obojętnie. - Na jedno wychodzi. - dokończył swojego papierosa.

Porozmawialiśmy chwilę i pożegnaliśmy się, idąc w swoje strony. Musiałem opracować bardziej skuteczny plan, najlepiej taki, w którym nie będę musiał brać udziału. Boję się jednak, że jest to niemożliwe.

Z rękami w kieszeniach spodni przemierzałem ulice Hiszpanii w celu dostania się do miejsca mojego tymczasowego pobytu. Wytarłem buty w wycieraczkę i skierowałem się do kuchni, aby przywitać się z gospodynią.

-Lily! No nie ręczę za siebie! - staruszka szurając nogami o posadzkę krzątała się po pomieszczeniu. - O! Nathaniel! Chociaż ktoś! Nie wytrzymam z tą dziewczyną! Całymi dniami siedzi i pije! Po prostu zachowuje się jak jakiś dzieciak! Pomóż mi, chłopcze. Porozstawiaj to wszystko na stolikach. I tak jestem spóźniona. - przeklinając pod nosem kobieta przemieszała coś w garnku, żeby chwilę później wcisnąć mi w ręce stos talerzy.

Zrobiłem szybko to, o co prosiła. Chwilę później stałem oparty o framugę, obserwując z konsternacją jak najstarszy członek rodziny Anderson krzyczy na swoją wnuczkę, która prawdopodobnie w ogóle jej nie słyszy, zamknięta w swoim pokoju. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale zrezygnowałem, widząc na twarzy staruszki przerażającą złość.

Była do prawdy przemiłą i uroczą kobietą, ale z drugiej strony wiedziała, czego chce i nie miała zamiaru ukrywać, że coś jej się nie podoba. Nie miałem zamiaru wchodzić jej w drogę. Jednak musiałem zlokalizować Lily, a czułem, że bez niej mi się to nie uda.

-Gdzie...

-Siedzi na tym dachu od dwóch dni! Dwóch piekielnych dni! I nie ma zamiaru mi powiedzieć dlaczego tam siedzi! Kiedyś wpędzi mnie do grobu. Tego jestem pewna!

Ulotniłem się szybko, aby uniknąć gniewu gospodyni. Przeskakując co dwa stopnie, znalazłem się na pierwszym piętrze. Rozejrzałem się i skierowałem się w stronę, w której spodziewałem się znaleźć pokój Lily. Moja intuicja mnie nie zawiodła.

Zapukałem delikatnie do drzwi. Nie słysząc odpowiedzi wszedłem do środka. Zastał mnie tam zimny podmuch wiatru, wdzierający się do środka przez otwarte drzwi balkonowe.

Opierając się o zimną barierkę wypalałem kolejnego papierosa tego dnia, kiedy usłyszałem dźwięk pustej butelki upadającej z impetem na ziemię. Odwróciłem się i marszcząc brwi wyrzuciłem papierosa. Zza bluszczu porastającego ścianę domu wystawała drewniana drabinka. Po dłuższym namyśle wpiąłem się po niej, aby chwilę później zobaczyć zapierający dech w piersiach widok. Zachodzące słońce mieniło się ciepłym światłem na tle różu, fioletu i pomarańczy pociągniętych jakby za pomocą pędzla.

Przyglądałem się tak chwilę, aż nie zobaczyłem szczupłej postaci na drugim krańcu dachu. Dookoła porozrzucane były butelki po piwie, wódce i kilka innych ze zdrapanymi etykietkami. Zmarszczyłem brwi czując odór alkoholu nawet na świeżym powietrzu. Wcisnąłem ręce do kieszeni dresowych spodni i krok po kroku podchodziłem do brunetki. Przechyliła puszkę, którą trzymała w ręce opróżniając ją do końca.

- Lily... - powiedziałem, delikatniej i ciszej niż zamierzałem. Ale ona się nie odwróciła. Siedziała tak, ze zwisającymi nogami, opuszczonymi do granic możliwości ramionami i jakby bez życia patrzyła przed siebie, nie zawieszając wzroku na niczym konkretnym. - Co ty ze sobą robisz? - szepnęłam, widząc jej poplątane włosy.

Milczała. To było najbardziej bolesne milczenie w moim życiu. Pełne bólu, rozpaczy i żalu. Czułem, jak cierpi. I nic nie mogłem zrobić.

Usiadłem obok dziewczyny, podobnie jak ona zrzucając swoje nogi z krawędzi dachu. Jej oczy bez wyrazu szukały punktu zaczepienia, na którym mogłaby się skupić choć przez chwilę. Odchyliła dłoń do tyłu, starając się po omacku znaleźć kolejną butelkę z zawartością. Już miała pociągnąć kolejnego łyka alkoholu, kiedy skutecznie jej to uniemożliwiłem, odrzucając szkło jak najdalej od nas. Łypnęła na mnie wrogo zaszklonymi oczami, aby chwilę później wrócić do dawnej pozycji.

- Lily... - potrząsnąłem nią lekko, próbując odwrócić jej uwagę. - Musisz mi powiedzieć, co się stało. - oblizałem suche wargi, nadal trzymając ją za ramiona, tym samym zmuszając brunetkę, aby była odwrócona w moim kierunku. Nie dało to jednak oczekiwanych rezultatów. Wciąż uciekała wzrokiem za horyzont, a ja nie dostałem odpowiedzi. - Lils! Do cholery... - zacharczałem, pierwszy raz w życiu czując taką bezradność.

- Luke... On... - szeptała, z trudem wydobywając z siebie jakiekolwiek dźwięki. - Miał wypadek... - wyrzuciła, patrząc na skórki przy swoich paznokciach, które nerwowo skubała. - Jest w śpiączce. - uniosła głowę, aby spojrzeć mi w oczy. Tyle wystarczyło, aby ta siła, która dotąd trzymała ją w ryzach, odpuściła, a z jej oczu wylał się potok łez.

Przycisnąłem dziewczynę do swojej piersi, chcąc dać jej jak największe poczucie bezpieczeństwa. Szlochała tak długo, że po pewnym czasie zaczęły nią wstrząsać lekkie konwulsje. Odsunąłem się z nią powoli od krawędzi dachu, następnie wygodniej układając ją na swoich kolanach.

- Shh... - mruczałem w brązowe włosy brunetki, starając się ją uspokoić. - Wszystko będzie dobrze. Wyjdzie z tego, rozumiesz? - pomyślałem o chłopaku, dochodząc do wniosku, że musi to być ten barman, przez którego wciąż mam na twarzy kilka gojących się ran. Wzdygnąłem się nieco na myśl, że blondyn nie zasługuje na to, aby Lily z jego powodu popadła w taki stan.

- Nie wybaczyłam mu... - wysiliła się na kilka cichych słów. - Leży tam teraz ze świadomością, że mu nie wybaczyłam. - łkała, jednak jej ciało przestało już drżeć.

- To nie twoja wina. - powiedziałem powoli i monotonnie, tak, żeby każde słowo do niej dotarło.

- Może się nigdy nie obudzić. I nie będę mogła mu wybaczyć. - powtarzała, jakby w transie, kołysząc się na moich kolanach. - Nie zasłużył na taki los, Nate... - spojrzałem na nią zdziwiony. Pierwszy raz ktoś wymówił moje imię w tak delikatny i subtelny sposób. - Był dobrym człowiekiem... Po prostu... Po prostu się pogubił... - szeptała, a jej stłumiony głos odbijał się echem w mojej głowie. - Ale nie zasłużył, żeby tak skończyć... Nikt nie zasłużył...

-Wiem, Lily... Wiem...

To Wszystko Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz