- A jeno, panie! Pełno tu takich, mówią, że się mnoiży ich, ale według mnie to jest przesada. Pytacie o grosza? A znajdzie się, jak się z kompanii zgadamy to i może wyjdzie coś z tego dla was, panie.
- Pytałem się raczej, co tutaj tyle szkód sieje. Jeśli zaczniecie mi wymieniać zaraz nietopyrze i najrozmaitsze odmiany chochlików, będziecie musieli sobie sami poradzić że swoimi "upiorami".
- Przysięgamy wam panie, że żadne chochliki. Nietopyrze? Ni z kąd?! My się na tym nie rozpoznajemy, ale wiemy, że łazi po nocach, chyba o pełni, jeno się nie mylę, a nad ranem ci co przeżyli atak budzą się, albo nie...
- Postaram się zbadać tą sprawę, ale nic nie obiecuję... Muszę się dowiedzieć gdzie źródło tego paskudztwa jest.
Białowłosy siedział w zamożnej chacie, która bynajmniej należała do jednego z bogatszych mieszkańców Novigradu. Pan Shwean nie był jednak w tej chwili obecny.
Geralt i lokatorzy pana Shweana siedzieli w rozmaitym saloniku popijając piwo z kufli. Z kominka wyłaziły płomyki z trzaskiem, dzięki czemu w pomieszczeniu było ciepło i przytulnie. Na świeżo wylakierowany stole stały cztery kufle napełnione po brzegi ukochanym napojem domowników. Woń lakieru roznosiła się po całym pokoju. Jeden z zleceniodawców, zdmuchnął pianę z kufla. Geralt gapił się z nią, jakby coś w niej dostrzegł. Nie było jednak w niej nic ciekawego.
- Chciałbym jeszcze zapytać, - kontynuował rozmowę - gdzie według was może znajdować się siedlisko potworów?
- O panie, skąd nam wiedzieć? Jedni mówią, że idzie tego że wsząd, jeno z lasów mówią, ale my tutaj sądzimy, że to idzie z opuszczonego dworu, dwadzieścia mil na zachód z tąd. Od trzydziestu lat nikt tam nie mieszka. Za dzieciaka pamiętam jak z kolegami na koniach galopowaliśmy i się szwędalim po tych ruinach, jeno pięknie tam jest, ogrody, kaskady, pałace i ten dwór... Wtedy chyba jeszcze nic tam nie było, ale od nie dawna mówią, że w opuszczonym dworze straszy. Na dodatek nie wiem jak się to dzieje, ale w ciągu jednej nocy, podczas pełni, przybywa tutaj to paskudztwo i ludzi, albo rozszarpuje, albo nieprzytomnym lub śpiącym krew wysysa. Niektórzy mówią jeno, że to też z lasów idzie, jak już mówiłem, ale według mnie przyciągają do nas z tego dworu przeklętego. Podobno szlachcic, który tam mieszkał, z czarownicą się ożenił. Nie, nie z czarodziejką, lecz z czarownicą, panie wiedźmin. A czorownica różne klątwy rzucała co noc, a o pełni pono czarne msze odprawiała i darła gębę niemiłosiernie, że aż tutaj, na przedmieściach było słychać, jak nie w centrum miasta. W końcu zdechła potworzyca, a szlachcic niedługo po niej, z żałoby. Potem kilka lat był spokój, aż nagle przed kilkoma miesiącami zaczęło się to straszenie, mordowanie... Nie dziwcie się więc panie wiedźmin, że was tu zaprosiliśmy, my nie jestemy tacy, co pieprzą o chochlikach i innych bzdurach.
- Rozumiem - wiedźmin wziął łyk piwa. Piana spłynęła po za granicę jego kufla. Teraz panele były całe w pieniącej się, białej substancji. - Jutro postaram się wybrać do tego dworu. Mam jeszcze pytanie. Czy są jacyś świadkowie ataków potwora?
- Niestety nie. Nikt nie przeżył spotkania z tym monstrum...
Zamyślał się. Będzie ciężko. Już to wiedział.
- Panie wiedźmin, - znowu podjął mężczyzna - mamy nadzieję, że nie zaoferuje pan zbyt wysokiej ceny. Zapłacimy ile trza, ale oczywiście w granicach możliwości.
Mieszczuch nie wyglądał na wesołego, albo obojętnego, jak przed kilkoma chwilami. Mina zrzedła mu okropnie, spuścił powieki na oczy.
- Będzie to zależało od potwora. Jeśli spotkam dajmy na to wilkołaka, myślę, że wytargujecie cenę stu dwudziestu koron. Jeśli będzie to coś większego, moje wymagania nie zejdą poniżej dwustu.
Mężczyzna znowu zmienił minę, widocznie był zadowolony.
- Dziw, że tak tanio, panie wiedźmin. Inni zazwyczaj brali drożej.
- Jak to "inni"?
- A był tu taki jeden, dwieście pięćdziesiąt zażądał. Już nie wrócił, skurwysyn, wyrwigrosz zasrany...
- Pocieszenie dla was, gospodarzu, że nie biorę z góry.
- Dobrze. Zapłacimy po wykonaniu zlecenia, panie wiedmin - poklepał sakiewkę schowaną za pasem. Geralt usłyszał brzdęk czystego złota.
- Ruszę w drogę o wschodzie słońca. Nie ma innej opcji. Dzisiaj w nocy jest pełnia, jeśli to wilkołak lub jakiś wampir wyższy, nie będę miał nawet czasu zbadać sprawy.
To rzekłszy udał się do swojej sypialni. Rozsiadł się na sienniku i wyciągnął ze swojej torby trzy buteleczki z eliksirami. Zchował wszystkie do kieszeni na piersi, rozebrał się i ułożył do snu. Potrzebował odpoczynku przed rozpoczęciem śledztwa.
***
Skierowali go na zachód. Ciężkie juki spowalniały ruchy kasztanowej klaczy wiedźmina, ale nie przeszkodziło, mu to w podróży.
Wyjeżdżając z Novigradu, wyłaniała się piękna kraina zdobiona przenajróżniejszymi krajobrazami. Tu i ówdzie rozprzestrzeniały się dzikie pola, pszenica rosła na terytoriach chłopów niemal że hektarami. Najbardziej zainspirowały go jednak rozległe stawy, pomiędzy którymi przechodziły szerokie groble zdobione kolorowym kwieciem. Woda błyszczała, z odległości wielu metrów, Geralt widział w niej odbicie rybaka, który przysnął na moment podczas połowu. Jego wędka w połowie była zanurzona już w wodzie.
Płotka szurała kopytami po piasku, którym był wysypana droga. Pył wzbijał się w powietrze, a gęsta substancja osadzała się na nogach wierzchowca.
Patrząc na ten wspaniały widok, przypomniał sobie wyprawę na kraniec świata ze swoim najlepszym przyjacielem Jaskrem. Atmosfera i krajobrazy były niemal takie same.
Stawy od drogi, którą jechał, były odgrodzone siatką rozstawioną na tępych drągalach, nie będących wyższymi niż na dwa metry. Jeden, ustawiony przy wielkiej dziurze w płocie jednak się wyróżniał. Nie był to jednak zwykły bal, lecz ostro wystrugany pal. Z samego jego szczytu spływała krew aż po ziemię, a na wierzchołku siedział niadziany półnagi mężczyzna. Jego ubiór stanowiła tylko zwykła szmata zasłaniająca niecenzuralne narządy poniżej pasa. Ręce miał skrępowane powrozem, jego głowę zdobiły kłaki, nierówno wycięte włosy, zapewne nożycami, całe były czerwone od krwi, zapewne jego własnej i tym razem, a z pod nich wyłaniały się spiczaste uszka.
Elf, pomyślał Geralt, widać, że milicja z Novigradu nie próżnuje...
Elf mrugał i patrzył żałośnie na wiedźmina. Widocznie jeszcze żył, nie wykrwawił się ani nie umarł z głodu, ni z pragnienia. Nie miał siły wydusić z siebie ani słowa. A raczej nie mógł, nawet gdyby chciał. Kiedy otworzył usta, Geralt zauważył, że z nich także spływa krew. Wszystko było jasne: ów nieludź został w bestialski sposób pozbawiony języka, widocznie tuż przed nabiciem na pal.
Krew była świeża, to też wiadomo było, że tortury odbyły się co najwyżej wieczorem, kiedy rozmawiał ze swoimi zleceniodawcami.
Nagle Elf poruszył niepewnie głową. Na początku wiedźmin nie wiedział o co chodzi. Po chwili jednak zrozumiał, że nieszczęśnik daje mu znak. Zobaczył, że na skrzyżowaniu grobli przy najbliższym stawie ktoś leży. Zeskoczył z siodła i pzredostał się przez dziurę w płocie, pobiegł ile sił w jego nogach, depcząc bławatki, habry i inne rodzaje kwiatów. Rybak na brzegu obudził się, w porę złapał wędkę. Wypuścił ją jednak, widząc białowłosego mężczyznę z mieczem na plecach, opatrującego trupa leżącego na sąsiedniej grobli, którego wcześniej nie zauważył.
CZYTASZ
Wiedźmin: Straszny Dwór
Fantasy- Pytałem się raczej, co tutaj tyle szkód sieje. Jeśli zaczniecie mi wymieniać zaraz nietopyrze i najrozmaitsze odmiany chochlików, będziecie musieli sobie sami poradzić ze swoimi "upiorami". - Przysięgamy wam panie, że żadne chochliki. Nietopyrze...