Grobla, na której leżało ciało była strasznie krucha. Widocznie miała swoje lata na co wskazywały usunięte kwiaty przy krawędziach. Geralt miał wrażenie, że zaraz się pod nim rozsypie. Widocznie stawy były zaniedbywane i ktoś przez długi czas nie stawiał nowej zapory.
Zwolnił tempo i delikatnie począł skradać się po ścieżce. Grobla była usypana warstwowo; na samym dole, tuż pod wodą były ustawione kamienie, potem, nad taflą sadowiła się niezastygnięta jeszcze glina, sklejona z ziemią znajdującą się nad nią.
Podszedł do zwłok. Ubranie ofiary było w strzępach, a od szyi na dół szły smugi i zacieki krwi. Przewrócił ciało. Była to szczupła kobieta, podarta szmata na jej ciele nie zasłaniała biustu, a na ustach widniały ślady szminki, widocznie zlizanej, lub zostawionej przez kogoś na jej ustach. Kobieta miała otwarte oczy, co dawało znać, że była świadkiem własnej śmierci. Kolejnym śladem było na wpół zanurzony w wodzie szeroki kij. Wyciągnął go, był cały w czerwonej cieczy, która zapewne zastygła. Wiedźmin wiedział już, że nic nie zrobi.
Podniósł się i doczekał się spodziewanego momentu: grobla zaczęła się chwiać niepewnie pod jego ciężarem. Bez zastanowienia wstał na równe nogi i rzucił się pędem w stronę skrzyżowania ścieżek na stawach, gdzie podłoże było już stabilne. Ziema rozsypała się, a on nie mogąc już dalej biec skoczył niczym tygrys, chcąc dopaść stałego lądu. Nie doskoczył.
Wychodził przez dziurę w płocie, był cały mokry, a jego białe włosy pokrywał muł bagienny. Spojrzał na pal. Elf dalej żył, choć wiedział, że nie dane mu żyć długo, gdyż pod ciężarem ciała osuwał się na zaostrzony drągal z każdą chwilą co raz głębiej. Odwrócił wzrok i wsiadł na siodło. Nie był zadowolony ze swojego odkrycia, nie pomogło mu ono w niczym, przynajmniej na razie, lecz tego się nie spodziewał. Odjechał w poszukiwaniu jakiegoś czystego jeziorka lub rzeki.
Kilka mil dalej natrafił na całkiem przyzwoity potok. Wykąpał się, myjąc dokładnie włosy. Nie zajęło mu to długo, więc wsiadł znowu na swoją klacz i odjechał stępem we wskazanym przez mieszczuchów kierunku. Nie minęło pół godziny a znalazł się w miejscu, które trudno było mu określić. Wjechał przez wielki liściasty łuk po brukowanej ścieżce, zdobionej kwieciem i przenajróżniejszymi krzewami, prowadzącej wprost to wielkiej fontanny ze sztucznymi delfinami. Z pyska jednego ze zwierzaków tryskała woda. Fontanna stała na środku chodnika, który rozchodził się drogami dookoła niej. Wokół widniały małe łączki. Ścieżka ciągnęła się daleko, jeszcze kilkanaście metrów, szła pomiędzy niskim żywopłotem jarzącym się na seledynowo pod wpływem słonecznego światła. Kończyła się szerokimi, białymi schodami, które prowadziły na jakże tak białą werandę. Weranda stała pod skośnym dachem i była podpierana kolumnami. Wiedźmin puścił Płotkę. Klacz zaczęła biegać po trawie i zajadać różowe stokrotki. Białowłosy stanął przed wielkimi drzwiami, o ile tak można było by nazwać olbrzymie podwójne wrota. Spojrzał w oczy pozłacanego lwa umieszczonego na drewnianym przystępie. Drapieżnik miał w pysku złote koło, zapewne kołatkę. Nie tracąc czasu, Geralt chwycił ją i z całej siły uderzył o właz. Usłyszał kroki wewnątrz, a po chili w przejściu przed obliczem Białego Wilka stanęła szczupła kobieta w czarnych włosach i szarawym szlafroku. Widocznie w tej chwili nakladała makijaż, gdyż z pod powiek wychodziły rzęsy, nie do końca zatuszowane, a na ustach widniała słaba warstwa ochydnie różowej pomadki. Z pod warg wychodziły rzędy białych zębów. Wiedźmin zauważył jednak jeden ważny szczegół - kobiecie brakowało jednego zęba, tego, gdzie w tym miejscu każdy ma kieł, lewą dwójkę.
- Czego tu szukasz, przybłędo? - burknęła na powitanie.
- Zabłądziłem, szukam miejsca, gdzie mógłbym się najeść i napoić konia - nie mógł jej powiedzieć celu swojego zlecenia, wydawała mu się bardzo podejrzana. - Jestem Geralt, podróżnik z dalekiego południa.
CZYTASZ
Wiedźmin: Straszny Dwór
Fantasi- Pytałem się raczej, co tutaj tyle szkód sieje. Jeśli zaczniecie mi wymieniać zaraz nietopyrze i najrozmaitsze odmiany chochlików, będziecie musieli sobie sami poradzić ze swoimi "upiorami". - Przysięgamy wam panie, że żadne chochliki. Nietopyrze...