Rozdział 4

21 3 0
                                    

Płotka nie widziała nic w sięgającej jej za głowę kukurydzy. Wjechali w pole, gdy tylko nadażyla się okazja złapania jakiegoś paskudztwa lub zmyślonej przez chłopów bzdury. Była pora obiadowa, więc by zaspokoić głód i zaoszczędzić pieniądze na czarną godzinę, wiedźmin zerwał kilka kolb ważywa i na surowo skonsumował. Sakiewka robiła się pełna, a nie widział sensu wracania do Kaer Morhen przed zacięciem się zimy. Nie mógł zabić nudy, a na dodatek nie było nawet gdzie wydać grosza.

Wjechali w las. Białowłosy poczuł na szyi ukąszenie komara. Bagna, pomyślał. Skoro bagna to i potwory, a potwory wcale tak daleko od osad nie mieszkają. To pomyślawszy pojechał szukać wioski.

***

Klacz ugrzęzła w błocie. Tego jeszcze brakowało! Zeskoczył z siodła i zaczął ją bezskutecznie pchać. Nagle ni z tąd ni zowąd usłyszała tętent końskiej kopyt. Wóz, przeszło mu przez głowę. Jeśli tu wyjadą to ugrzęzną tak jak my w tym mule. Postanowił wybiec na przeciw woźnicy. Ku jego zdziwieniu wehikuł ciągneły przez dwa dorodne rumaki był pusty. W środku pałętało się pełno elfickich strzał. Czyli Scoia'tael nie próżnują...

***

Wioska wydawała się być przeludniona. To i ówdzie kobiety z koszykami, biegające dzieci, jeźdźcy na swych szlachetnych rumakach. Wiedźmin bez zastanowienia skierował się w stronę karczmy, gdzie bez najmniejszych skrupułów poprosił o piwo. Piana lała się po brzegach kufla skapując na ladę barmana. Białowłosy nie przejął się tym zbytnio...

Wiedźmin: Straszny DwórOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz