☕️=Rozdział 10=☕️

1K 72 13
                                    




  Poranek dla blondynki był wyjątkowo odbiegający od normy. Obudziła się skoro świt wypełniona determinacją jak nigdy. Dla każdego, kto miał przyjemność ją ujrzeć było wiadome, iż nic jej nie przekona do zmiany planów. A biedny Levi mimo, że tego nienawidził – musiał się dostosować.

  Jej ubiór przypominał rodem te z amerykańskich filmów pseudo-wojennych. Czarna bluzka idealnie przylegająca do ciała z długimi rękawami, ozdobionymi skórzanymi pasami na ramionach, jakoby przepaskami oraz spodnie typu bojówki koloru zgniłej zieleni. Zapewne założyłaby swoje ukochane moro spodnie , gdyby tylko ich dzień wcześniej nie ubrudziła podczas obrządzania konia. Cały jej strój dopełniały skórzane, idealnie wypolerowane glany i również tak jak spodnie, zielona przepaska na czole. Nikt nawet nie pytał o jej zastosowanie.

- Co jak co ale nie spodziewałem się ciebie ujrzeć o tej porze. – Parsknął śmiechem lekko zdziwiony Lou. Faktem było, że mimo, iż blondynka brała wszystkie sprawy na poważnie to bardzo rzadko narażała swój sen na uszczerbek. – Musi ci bardzooo zależeć.

- Yhm. – Mruknęła ze świeżo zrobionym tostem francuskim w ustach. Jadła go w zastraszającym tempie. – Wiecie gdzie jest Levi? Nie było go w pokoju.

- Wyszedł jakieś dziesięć minut temu bez słowa. Chyba nie myślisz, że zrezygnował? – Odpowiedział na jej pytanie Felix.

- Nie, to niemożliwe. Jest zbyt uparty by tak nagle zrezygnować.

Jak na znak do pomieszczenia wszedł obgadywany mężczyzna.

- O wilku mowa. – Nijak tego nie skomentował. Obrzucił Zoe spojrzeniem od góry do dołu i uniósł brew widząc jej nietuzinkowy strój. W końcu zauważając, iż i ona zwróciła na niego, uwagę postanowił się odezwać.

- Jeśli nadal chcesz tam jechać to załatwmy to jak najszybciej. – Jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. W spokoju czekał na ostateczną decyzję zielonookiej, gdzieś w głębi duszy licząc, iż się rozmyśliła. Ta cała misja przeciągała się w czasie.

- Więc wyruszmy już teraz. – Cała nadzieja Ackermanna obróciła się w pył.

  Obydwoje jak na znak zabrali najpotrzebniejsze im rzeczy i udali się w stronę stolicy. Samo zejście do podziemia nie było daleko dlatego chcieli oszczędzić zwierzętom wysiłku. Dodatkowo nie mogli za bardzo rzucać się w oczy a jadąc na koniach w sprzęcie do trójwymiarowego manewru wyglądaliby jak siki na śniegu. Już wystarczająco się narażali wychodząc z ukrycia.

  Chodząc między ciemnymi uliczkami mężczyźnie mignęło coś znajomego przed oczami. Z początku pomyślał, iż to zwykłe przewidzenie jednak głos w głowie kazał mu to zweryfikować.

- Stój. – Blondynka bez zbędnych komentarzy wykonała rozkaz. Sposób w jaki wypowiedział to jedno słowo był wystarczającym argumentem, by siedzieć cicho.

  Czarnowłosy nie wyjaśniając nic towarzyszce wychylił się zza ściany budynku mając widok na jedną z bram dystryktu. Wzrok wcale go nie mylił. Przed jego oczyma, właśnie do dystryktu wjeżdżali zwiadowcy.

  Ich zielone peleryny powiewały na wietrze wlewając niepokój w serca dwójki niepowiadomionych.

- Trzeba się dowiedzieć o co chodzi. – Czarnowłosy jak zwykle był rzeczowy. Ruszył zwinnie przed siebie niczym kot nie konsultując z nią planu działania. Mimo to jego ruchy były bezbłędne i płynne w każdym calu. Astoria mu tego zazdrościła – potrafił działać bez zawahania, gdy ona musiała mieć zawsze wszystko rozplanowane. Nigdy nie pozwalała sobie na spontaniczność przez co niespodziewane czynniki ją gubiły.

𝓒𝔃𝓪𝓻𝓷𝓪 𝓗𝓮𝓻𝓫𝓪𝓽𝓪 || Levi AckermannOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz