☕️=Rozdział 8=☕️

1K 79 28
                                    

Tu jest prawdziwy rozdział 8
🤡🤡🤡

- Cholera moja ręka! – Pocisk trafił jednego z żandarmów. Osobą, która oddała strzał był dobrze znany Astorii szatyn.

- A widzisz ja to wiem kiedy się pojawić w blasku chwały. – Dumnie wypiął klatkę piersiową i wyszczerzył się do przyjaciółki.

- Dobra szczawiu, nie pytam co tu robisz ale i tak mieliśmy się u was schować więc lepiej wiejmy. – Levi nie ogarniał co właściwie przed chwilą miało miejsce ale jego od dawna ćwiczony refleks pozwolił mu ruszyć natychmiast, bez zawachania do działania.

Jako, że napotkany mężczyzna nie posiadał sprzętu do trójwymiarowego manewru był na łasce kobaltookiego. Starszy mężczyzna trochę niechętnie ale wziął go na plecy i zaczęła się dzika gonitwa po dachach. Z perspektywy osób trzecich mogłoby to wyglądać jak zabawa w kotka i myszkę, gdyby tylko nie co chwilę wystrzeliwane pociski przez Lou.

- Możecie mi naskoczyć zasrana żandarmerio! – Humor z niewiadomych przyczyn szczególnie mu dopisywał w tamtej chwili.

- Stul pysk niedojebie. – Mimo, że było to dość wulgarną obelgą, blondynka wypowiedziała to w tak pieszczotliwy sposób, że miał ochotę jej podziękować.

- Ej, to wina mojego ojca a nie moja, że mnie nie dojebał!

- Czyli powstałeś z szybkiego numerku? Przykre trochę. – Czarnowłosy czuł się lekko niezręcznie słuchając tego. Nie miał pojęcia kim był ten mężczyzna i skąd znają się z Zoe, ale sposób w jaki wypowiadali z uśmiechem na ustach kolejne obelgi w swoją stronę dał mu do zrozumienia, iż są ze sobą bardzo blisko.

Przemierzali kolejne dachy a żandarmeria wcale nie wyglądała jakby miała odpuścić.

- Rozdzielmy się. – Zarządził dotychczas milczący dotąd brunet. – Astoria leć prosto do kryjówki. My najpierw musimy ich zgubić.

Blondynka mimo swojej wrodzonej zaciętości przystała na ten układ. Nie czuła się pewnie w manewrze więc dodatkowe ryzyko nie było jej na rękę – już teraz cudem udawało jej się przeskakiwać z budynku na budynek.

- Teraz! – Jak za machnięciem różdżki zmienili kierunki. Czarnowłosy by jak najbardziej odwrócić uwagę od zielonookiej zawrócił i leciał wprost w zaskoczoną żandarmerię, przez co nie zwrócili większej uwagi na znikającą dziewczynę – idioci. Gdy był już wystarczająco blisko wrogów, na tyle iż w ich głowie narodziła się złudna nadzieja na złapanie najsilniejszego żołnierza ludzkości, ten gwałtownie wzbił się w górę zahaczając o komin by po chwili swobodnie spaść w dół między ciemne uliczki.

- Jeśli chcemy ich porządnie zgubić to trochę mi ciążysz. – Mężczyzna miał tego świadomość lecz nie przerywał drugiemu chcąc poznać jego plan. – Zostawię cię tu. Wejdź do tego budynku i niegdzie się nie ruszaj póki nie wrócę. – Po tonie i sposobie mówienia już po tak krótkiej znajomości szatyn mógł stwierdzić, że mimo niskiego wzrostu czarnowłosy jest władczy i nie warto z nim zadzierać.

- Zrozumiałem! – Odpowiedział pełen entuzjazmu jakby wcale właśnie nie uczestniczył w pościgu.

Zgodnie z założeniem został odstawiony do jakiegoś zatęchłego, opuszczonego budynku. Szybko wspiął się na piętro i obserwował przez okno jak zwinna sylwetka drugiego mężczyzny oddala się a zaraz za nią żandarmi. Obserwując go mógł z całą pewnością stwierdzić, że był jak ryba w wodzie, mniej więcej tak jakby urodził się w tym sprzęcie.

- Kto to właściwie jest? – Zapytał sam siebie.

Levi już nie pierwszy raz uciekał przed żandarmerią. Życie w podziemiach nauczyło go wystarczająco dużo by nawet będąc przysłowiową myszką potrafić zachować kontrolę nad sytuacją. To on miał główne skrzypce, a oni tańczyli jak im zagrał.

𝓒𝔃𝓪𝓻𝓷𝓪 𝓗𝓮𝓻𝓫𝓪𝓽𝓪 || Levi AckermannOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz