Rozdział 3

680 37 12
                                    

Lawendowa sukienka, srebrny łańcuszek, upięte włosy w koka z warkoczem do tego makijażystka wisząca nade mną z garścią pędzli i jakiś malowideł.

Henry chciał żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nie widziałam jeszcze nikogo z jego rodziny. Podobno miała przyjechać jego siostra, brat i dalsza rodzina. Raz gdy podsłuchałam jak opowiadał mojej mamie o tragicznej śmierci jego rodziców w pożarze, podobno on i rodzeństwo byli wtedy w szkole i dopiero później się okazało, że dom został podpalo-

Ktoś uszczypnął mnie w ramie. Babcia Eleonora. Tylko ona pojawiła się od strony mamy. Raz rozmawiałam z tatą i próbowałam go przekonać żeby przyjechał. Nie chciałam czuć się obco wśród tych wszystkich ludzi.
On powiedział, że będzie lepiej jak nie przyjedzie. Obiecał mi, że zabierze mnie na całe wakacje. Ucieszyłam się bardzo z tego powodu. Brakowało mi go. Nie rozmawialiśmy razem prawie cały miesiąc. Poprawiło mi to humor w ten "tragiczny" dla mnie dzień.

- Słyszysz mnie?
- Hm? Mówiłaś coś? – odwróciłam się w stronę babci.
- Mam ci pożyczyć słuchawkę? Patrz jakie cudeńka mam na świętowanie. Mówie ci, weselisko będzie lepsze niż to z twoim ojcem. Mówiłam Elizie żeby nie marnowała sobie ostatnich lat przy boku tego nieudacznika. - Skrzywiłam się na jej komentarz. Nie lubiła taty, a ja nie lubiłam jak tak się o nim wyrażała.
Zaraz po tym przesunęła czarną skórzaną torebkę w stronę swoich kolan i po cichu ją otworzyła.
Nie mogłam w to uwierzyć. W środku znajdowały się chyba z cztery flaszki alkoholu!
- Babciu?! Co ty robisz?! C-co to jest?! – szeptałam z jednej strony wściekła z drugiej strony wystraszona.

Babcia Eleonora uwielbiała co chwile zamaczać usta w alkoholu. Niestety przez jej zdrowie i problemy z ciśnieniem musi uważać na to co.. pije. Po wizycie u lekarza, mama zamknęła cały alkohol w szafce i dzielnie obserwowała babcię na każdym kroku. Raz jak pojechałyśmy ją odwiedzić to postanowiła założyć sobie małą winiarnie w piwnicy i z porzeczek robiła wino. Uparta kobieta. Zawsze nazywałam ją rebeliantką. Niby staruszka która nie ma nic do ukrycia, a jednak potrafi przebalować całą noc, lepiej niż studenci! Wiedziałam, że coś wykombinuje na ten dzień.

Przed wejściem na salę zostałam sama. Nie wiedziałam gdzie i z kim mam iść, a co dopiero gdzie usiąść. O "próbach" przed ceremonią nawet nie chce wspominać. Prawie wbiłam pazury w drewnianą ramę mojego łóżka, gdy mama chciała mnie żywcem
wyciągnąć i zmusić do pójścia na jedną z "prób".
Później skończyłam siedząc na ławce, na samym przodzie koło babci.

Słyszałam tylko różne szepty i szuranie krzeseł. Bałam się odwrócić i spojrzeć na tych wszystkich ludzi, którzy stanął się moją rodziną. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie co się dzieje. Serce zaczęło mi aż skakać i gdy już miałam wstawać szepty ucichły. Rozbrzmiała muzyka. Włożyłam do swoich ust najpierw paznokieć palca wskazującego i zaczęłam go obgryzać. Lakier w kolorze sukni zdarł się z płytki.

Nawet nie zauważyłam Henriego stojącego już w gotowości i jakiegoś odpicowanego typa koło niego, który co chwile rzucał mu jakieś cwaniackie uśmieszki. Z drugiej strony zaś stała kobieta, była wysoka miała śliczną sukienkę i uśmiechała się w stronę wejścia na sale. Odwróciłam się i spojrzałam za siebie. Ile tu było ludzi! Jego rodzina naprawdę jest ogromna, albo pozapraszał swoich sąsiadów..

Wreszcie na samym środku pojawiła się moja mama. Wyglądała przepięknie. Biała, prosta suknia w kształcie syrenki pokryta jakimiś błyskotkami. Szła, a za nią ciągnął się długi welon.. W rękach trzymała bukiecik pełny lawend. Uśmiechała się szeroko. Jej zęby błyszczały jak kryształowe kolczyki, które miała na sobie. Wszyscy zebrani spoglądali się na nią z zachwytem.

Przez większość czasu byłam oszołomiona. Próbowałam się wybudzić z transu ale to nic nie dawało. W moich oczach jak i matki pojawiły się łzy. Moje były pełne goryczy, a jej szczęścia, spokoju i miłości. Patrzyła na niego trzymając się za ręce.. Pocałowała go..
Dopiero dźwięk oklasków pobudził moje myślenie. Prawie zeskoczyłam z ławki!
Pocieszałam się faktem, ze zawsze mogą się rozwieść i mama może wrócić do taty.

Szum, muzyka, huczne weselisko. Cały świat o mnie zapomniał. Nikt nie pisał, nie dzwonił, nie zagadywał. Nikt. Wielka sala wystrojona i gotowa na gości, którzy już przybyli i świetnie się bawili, tyle osób i nikt nie zapytał nawet "Jak tam u ciebie?" lub "Jak się czujesz?". Cupnęłam sobie przy pustym stoliku gdzieś w kącie i zaczęłam pożerać muffiny ze stresu. Czym się tak stresuje? Przecież to koniec. Olałam już nawet bulgot w moim żołądku i dalej wpychałam w siebie ślicznie udekorowane babeczki. Ludzie gratulowali, składali życzenia, dawali prezenty. Zgarbiłam się jeszcze bardziej na ten widok. Tylko mi nie dopisywała ta radość.

Mój brzuch coraz bardziej burczał. Z głodu? Zjadłam całą tacę ciastek z czteroosobowego stolika i prawie wszystkie winogrona. Popijałam co chwile pomarańczowym sokiem.
Jeszcze więcej ciastek? Poczułam ból. Co do cholery? Złapałam się jedna ręka w okolicach mojego brzucha.

Z moich myśli wyrwał mnie męski twardy głos.
- Mary?
Henry.
- Tak? – mruknęłam i przymrużyłam na niego oczy.
- Usiadłaś przy złym stoliku. Jest specjalnie zarezerwowane miejsce dla ciebie. Chodź. – wystawił do mnie dłoń.
Przyjęłam ja z niechęcią i spróbowałam wstać. Odrazu zgięłam się w pół. Chyba zjadłam za dużo. Czułam się jakby żołądek przeleciał mi  przez cały organizm.
Henry natychmiast przytrzymał mnie i stanął przede mną patrząc się na mnie.
- Mary, wszystko w porządku? Co się dzieje?
Jesteś strasznie blada.

Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć mu na pytanie, bo cała zawartość mojego deseru wyleciała prosto na niego.

Zwymiotowałam. Zwymiotowałam przy wszystkich, jeszcze do tego na jego eleganckie buty i spodnie, które nie wiadomo ile kosztowały.

Podniosłam się lekko, a w moich oczach pojawiły się łzy. Każdy się na mnie patrzy,  kobieta, która stała przy mamie podczas zawarcia związku małżeńskiego, wysoka i szczupła z ciemnymi włosami przesadnie ułożonymi na bok podbiegła do nas. Miała bardzo mocny makijaż, wysokie kości policzkowe, wielki diamentowy naszyjnik, który świecił mi po oczach i długą jasno czerwoną suknię.
Taka suknia na czyimś weselu? Oszalała?
- Henry! – zawołała niskim głosem.
- Co do.. – nie dokończyła, widząc jego spodnie odrazu rzuciła się na ratunek. Szkoda, ze nie mi. Wzięła garść serwetek z pobliskiego długiego stołu przy którym siedzieli goście i zaczęła okładać nimi jego spodnie.
Nie potrafiłam z siebie nic wydusić, przez wstyd łzy powoli zaczęły mi spływać po policzkach. Nadal byłam podtrzymywana przez Henriego, jedynie co zrobił to lekko się odsunął, ale wciąż mnie trzymał.
- Violet, daj spokój. – rzucił do kobiety widocznie poirytowany jej zachowaniem.

Kobieta popatrzyła się na mnie z zażenowaniem. Przecież nic złego nie zrobiłam! To niechcący. Choć czasami gdy teraz nowy mąż mojej mamy przychodził do nas na wspólny obiad, często miałam ochotę puścić na niego pawia. Szczególnie gdy dowiedziałam się o ich związku.
Usłyszałam dookoła ciche szepty. No nieźle. Miałam jak najmniej uczestniczyć w tej całe ceremonii, a w sekundę zabłysnęłam niczym świecąca się od lakieru do włosów fryzura tej baby, czy tam Violet jak wspomniał nieszczęśnik.

Henry zacisnął dłonie na moich ramionach i zaprowadził do toalety nad którą właśnie stałam napięta jak zły kocur. Chyba leci druga porcja muffin z karmelem!

Trzy problemy na jednej głowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz