Rozdział 1

157 2 0
                                    

$$$$$$$$$$$$$$$$$$

Mózg zawsze był moim partnerem. Własnych myśli słuchałam jak nikogo innego na ziemi. Jedyna miłość, która miała prawo zaistnieć w moim życiu.
Różni się od prawdziwej. Moje myśli mnie nie zranią, przez nie, nie będę płakać po nocach jak skrzywdzona nastolatka, z myślą, jak ktoś mnie mógł tak potraktować. Ja po prostu zawsze tak uważałam. Nie mylmy faktów – nie jestem już nastolatką. Żyję na Ziemi już te dwadzieścia siedem wiosen, żeby nie było. Nawet pracuję razem z taką wariatką; co prawda, siedzimy na ulicy i gramy dla ludzi na gitarach, czasem także śpiewamy ale to rzadko, bo zbyt zjada nas wtedy trema. Jak to się mówi – żadna praca nie hańbi.
Wróćmy do poprzedniego tematu. Nie było dla mnie sensu się zakochiwać, przeżywać motylków w brzuchu, bla bla i te inne, wszystkie te głupoty, po których widzisz cały świat przez „różowe okulary" i przestajesz dostrzegać poza swoją drugą połówką rzeczywistość.
Skomentuję to całe urocze gówno tak – pierdolenie.

Moja mama była bardzo młoda jak mnie urodziła. Jednak wychowała mnie tak, że zawsze uważałam, że jest niezastąpioną i najlepszą matką na całej kuli ziemskiej. Ojca nawet niezbyt pamiętam. Nawet nie chcę pamiętać. Jest bydlakiem, tak samo jak większość tych facetów, co niektórzy udają troskliwych, a tylko chodzi im o jedno. A co on zrobił?
Nazywał się Jack Smith.
Mama pierwszy raz się z nim spotkała na imprezie. Podał jej coś do drinka... nic nie pamiętała. A on jak gdyby nigdy nic, ją wykorzystał. Wmówił jej, że ona chciała... Spotykali się ze sobą; Jack się zmienił. Po dwóch latach, zamieszkali ze sobą, a on stał agresywny, bił moją mamę. Bała się go. Wstydziła się tego. Obiecał że się zmieni. Kilka razy ze sobą spali; moja mama dowiedziała się, że jest w ciąży. Kiedy i on się o tym dowiedział, zaczął pić. Kilka miesięcy później urodziłam się ja. Znowu zaczął być agresywny nie tylko w stosunku do mojej mamy, ale też do mnie. Kiedyś pod wpływem alkoholu powiedział, co zrobił mojej matce. Następnego dnia, wczesnego ranka moja mama nas spakowała, zabrała i wyprowadziłyśmy się z domu. Odeszła od tego psychola. Cieszę się, że zebrała się na odwagę i to uczyniła. Co prawda – ten bydlak nas kilka lat temu znalazł i śmiertelnie pobił moją mamę. Było to najgorsze, co mogłam doświadczyć. Chyba wolałabym, żeby moja mama tego bólu nie czuła... żebym ofiarą mojego ojca została ja, zamiast niej. A Jack jest dla mnie nikim. Jego imię dla mnie nie istnieje. Nienawidzę go, tak bardzo, że nie można tego sobie wyobrazić...

A ja?

Nazywam się Charlotte Walker.


$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$

Łażę po galerii handlowej z wariatką, która biega jak oszalała po wszystkich sklepach odzieżowych, niczym ptaszek wypuszczony z klatki. Kocham ją i traktuję jak własną siostrę, jakiej nie posiadam, chociaż nie przeszkadza mi to aż tak bardzo.

– Ludzie pomyślą, że uciekłaś z psychiatryka – rzucam do niej, idąc powoli z lekką siatką z zakupami, w przeciwieństwie do niej, która ma trzy ogromne i pędzi w tempie karabinu maszynowego.

– Charlotte Walker, jesteś w galerii handlowej! To miejsce jest najpiękniejszym miejscem na ziemi!

– Wariatka – Dźgnęłam ją w ramię, śmiejąc się. – Rachel Cooper, proszę o ogarnięcie się natychmiast, idiotko! Jesteś w galerii, w miejscu publicznym!

– Okej. Ale idziemy do Starbucks'a.

– Tylko nie wydaj więcej pieniędzy na kawę niż na te wszystkie ciuchy, które kupiłaś – Dogryzam jej, zbliżając się do miejsca docelowego.

– O mnie się nie martw. Umiem oszczędzać.

– Właśnie widzę! Tyle co ty nikt nie potrafi w dwie godziny kupić!

– Tak, tak – Przytakuje, machając ręką. – Jestem pewna, że jak zobaczysz coś w czym zakochasz się od pierwszego wejrzenia, kupisz to niezależnie jaka jest cena. Chociaż nie... Przecież ty się nie zakochujesz!

Ach, zapomniałam, że prawie zawsze po rozmowie o zakupach, przerzucamy się na temat mojego zdania na temat chłopaków, romansów i innych bzdet.
Zajmujemy miejsce, a Rachel odkłada stos toreb na podłogę, które o mało co się nie przewracają. Już wyobrażam sobie ten łańcuszek stworzony z ubrań i butów rozsypujący się po podłodze. Pamiętając o wzroku ludzi na dwie kretynki.

– Laska, wokół ciebie jest tyle przystojniaków, gotowych zostawić dla ciebie swoje dziewczyny, które z pewnością przy tobie to pokraczne i tępe panienki! Wykorzystaj tę szansę!

– Dobra, skończmy ten temat, bo zaraz się pokłócimy. Każda ma inne zdanie i niech tak zostanie.

Niedługo potem kelnerka przyniosła nam wcześniej zamówione kawy i ciasta. Ponownie moja przyjaciółka była w swoim żywiole. Mogła jeść, spędzać ze mną czas albo chodzić na zakupy.
Trzy czynności, które kocha nad życie.
Mimo, że czasem naprawdę potrafi mnie wkurzyć, nadal ją uwielbiam.

– Wyobraź sobie, że taki Marshall zaprasza cię na randkę – Dziewczyna rozczula się szybko, a ja jej przerywam.

– No dobra, a teraz wyobraźmy sobie Marshall Mathers zaprasza mnie na randkę?Unoszę brew i uśmiecham się delikatnie, zmieniając słowa jednego z utworów. A to zabawne... Wyobrażać sobie, że to właśnie Eminem miałby być tym, który zwrócił na mnie uwagę. Chyba nie można wymyślić nic bardziej absurdalnego... Może lubię jego kawałki, ale aż tak nie ześwirowałam. Nawet bym nie chciała. To gwiazda. – To absurd.

– Żaden absurd! Ty po prostu musisz uwierzyć, że miłość nie jest aż taka zła! – Rachel nie daje za wygraną. Uparcie przystaje przy swoim postrzeganiu i próbuje mnie do niego nakłonić. – Poza tym, uśmiechnęłaś się! Wcale tak nie myślisz!

– Wiesz co jest najlepsze? Że to właśnie ten raper mi to ponownie uświadomił, kiedy chodziłam z Maxem i zapomniałam o tym, co sobie zawsze powtarzałam.

– To, że Max to był pojeb, nie znaczy że wszyscy tacy są! – Bierze dużego łyka gorącej latte, odstawia kubek na miejsce. Dostrzegam jej zdenerwowanie. – Musisz przestać brać teksty jego kawałków tak poważnie! – Wpienia się, zgrzytając zębami.

– Też mam zjebanego ojca jak on – zaśmiałam się z kpiną.

Chciałam mieć to gdzieś, jednak wiem że nigdy nie zapomnę wszystkiego co zrobił mnie i mojej rodzinie. Marshall Bruce Mathers Jr. i Jack Jones Smith mogą podać sobie ręce. Zrobią to pewnie wtedy, jak i mój ojciec będzie przewracał się w grobie.

Podnoszę wzrok na dziewczynę. Obie milczymy, nie potrzebujemy niezbędnych słów, wiem że wie o kim teraz myślę. Chciałabym zdjąć z siebie maskę i ukazać moją prawdziwą twarz i zacząć krzyczeć tak głośno, żeby nawet mój pieprzony tatuś mnie usłyszał. Był zdolny skrzywdzić moją matkę, będzie zdolny skrzywdzić też mnie. Najpierw musiałby mnie odnaleźć.
Co ciekawe – poznałby mnie?
Czy przeszedłby obok mnie na ulicy, tak jakby nigdy mnie nie spłodził ani źle nie traktował?

– Powiedzieć ci coś?

– Tak.

– Miłość to zło.

I nikt mojego zdania nie zmieni....

Love is EVOLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz