-Dylan, ty idioto!- chłopak o rudawych włosach siłą umysłu przetransportował wiaderko z lodowatą wodą nad łóżka swoich braci.Jack niespodziewanie zduplikował się i otoczył Dylana, który widząc co się dzieje, natychmiast zniknął.
-Wyłaź ty mały karakanie- powiedziało chórkiem dziesiątki Jacków, którzy jednak po chwili zniknęli.
-Uspokójcie się- powiedział ich ojciec, profesor Lang, który właśnie wkroczył do ich sypialni.- Zejdźcie lepiej na śniadanie. Za dwadzieścia minut chce was widzieć w sali treningowej.
-Dobrze, ojcze- odpowiedziała cała piątka.
-Mam cię- Jack rzucił się na Dylana, a pozostała trójka ruszyła na dół.
-Jack, Dylan, spóźniliście się. Rozumiem więc, że nie macie ochoty wyruszyć jutro na Ziemię- słowa profesor sprawiły, że ich oczy otworzyły się szerzej i zaskoczeni spojrzeli na rodzeństwo, jakby oczekiwali że ich opiekun żartuje.
-A-ale ojcze, już jutro? Mieliśmy się przygotowywać.
Profesor Lang podszedł do lokalizatora, podrapał się po brodzie i zaczął chodzić w kółko po sali treningowej.
-Wiem, że nie jesteście na tyle dojrzali i przygotowani, by wyruszyć w podróż lecz nie macie niestety wyjścia. Nawet obawiam się, że wyruszyć będziecie musieli już dzisiaj w nocy- piątka rodzeństwa spojrzała po sobie, by następnie ponownie wbić wzrok w ojca.
-Ale prz-
-Nie ma żadnych ale, w tym przypadku nie mogę już nic zrobić. Dzisiaj odpuszczę wam trening, mam nadzieję że dobrze wykorzystacie dzisiejszy dzień- spojrzał na każdego i odwrócił się w stronę gabinetu.- O ile przeżyjecie...- dodał już ciszej, jednak piątka nastolatków usłyszała jego słowa.
Spojrzeli, więc po sobie.
-Adam! Gdzie idziesz?!- zawołała za nim najniższa z rodzeństwa- Ellie.
-Na trening, jutro mamy wyruszyć na obcą planetę to najlogiczniejsze wyjście, wykorzystać ostatni dzień na przygotowania.
-Mieliśmy ostatni dzień spędzić razem. Przysięgaliśmy sobie to pięć lat temu!- odezwała się Victoria.
-Błagam cię Victoria, byliśmy wtedy dziećmi. Nie wiedzieliśmy co to naprawdę znaczy niebezpieczeństwo, nie znaliśmy naszej misji.
-Jesteś zwykłym dupkiem!- Victoria odeszła w przeciwną stronę do swojego pokoju, Adam udał się do sali.
-Nie no błagam was, nie kłóćmy się. Nie w ostatni dzień-Dylan rozłożył ręce, mimo zamkniętych drzwi i tak miał nadzieję, że usłyszą.-Viki? Adam?
Zanim chłopak się rozejrzał, zniknął też Jack.
-Przejdziemy się?- zapytała cicho Ellie patrząc na zdruzgotanego brata.
-Pewnie...
Pięć rakiet stało już gotowych do startu. Piątka nastolatków stała w rządku i spoglądała w szoku to na ojca, to na pojazdy. Nie doszło do nich do końca co właściwie się teraz dzieje. Mimo, że wiedzieli od lat, to ich wylot został przyspieszony o pięć lat, a oni nadal nie wiedzieli dlaczego, kto by nie był zestresowany?
-Zgodnie z moimi założeniami powinniście wylądować na plaży, niedaleko...- zawahał się chwilę. Nie musi im, przecież tego mówić. Nie dość, że nie znają tej planety, to jeszcze są zestresowani i i tak nie zapamiętają.
-Niedaleko?- zapytał Adam jako jedyny z rodzeństwa, który słuchał ojca i w miarę starał się zachować spokój.
Ojciec spojrzał na syna, później na resztę swoich pociech i wrócił wzrokiem do dziwnych maszyn stojących nie opodal rakiet. No tak, przecież jakby im odpowiedział to byłoby za łatwo.
-Nawet gdy mamy lecieć na inną planetę musi odwalać cyrk- szepnął pod nosem czarnowłosy.
-Dobrze w takim razie, myślę że możemy już zaczynać- profesor powoli udał się w stronę rakiet, a rodzeństwo zaczęła się żegnać, oczywiście cała czwórka, gdyż Adam który nie przepadał za czułościami rzucił tylko zwykłe "pa" i odszedł by zamienić jeszcze słowo z ojcem.
-Co za-
-Spokojnie nie kłóćmy się już dzisiaj, zaraz odlatujemy- wtrącił Dylan, który po raz kolejny starał się uspokoić sytuację.
-Przyjdziecie tu dzisiaj?- krzyknął profesor Lang, a rodzeństwo udało się do rakiet.

CZYTASZ
Nasz Nowy Świat
Ciencia FicciónDoktor Lang w swoich prywatnych badaniach odkrywa nową planetę, spełniająca wszystkie warunki potrzebne do życia. W czasie gdy na Ziemi rozpoczyna się wojna między gatunkiem innej planety, Lang by uratować swoją żonę i swoją piątkę niedawno narodzon...