Steve wiedział, co było nie tak, gdy tylko spojrzał na Bucky'ego, który siedział na skraju łóżka z opuszczoną głową i przygarbionymi ramionami.
Wiedział, bo spodziewał się tego, odkąd Bucky zniknął z jego oczu wśród zgliszcz i dymu pola bitwy, którą wygrali.
Wiedział, ale nie martwił się.
Podjął decyzję i nie miał zamiaru jej zmieniać.
Musiał tylko przekonać o tym swojego przyjaciela.
Zamknął za sobą drzwi, najciszej jak potrafił, choć wiedział, że Bucky już dawno zauważył jego obecność, pewnie jeszcze zanim przeszedł przez próg.
Ten mały, ledwo widoczny, smutny uśmiech na ustach Bucky'ego łamał mu serce, bo wiedział, co przechodziło mu teraz przez głowę.
Powoli skierował swoje kroki w jego stronę, podczas gdy Bucky podążał wzrokiem za każdym jego ruchem. Zupełnie jakby chciał zapisać je w pamięci, na wszelki wpadek.
Steve zatrzymał się tuż przed nim i przez chwilę przyglądał mu się w ciszy. Miał wrażenie, że wszystko, co chciał powiedzieć, musiał mieć wypisane na twarzy. Nie mógł jednak pozostawić nawet najmniejszej szansy, na to, że Bucky tego nie zrozumie.
Uklęknął więc przed nim, by móc spojrzeć mu w oczy, które nadal spoczywały gdzieś na wysokości podłogi i uśmiechnął się czule.
Czasem miał wrażenie, że śni, albo ma bardzo realistyczne przewidzenia. To, że obaj wciąż żyli i mieli szansę na to, by żyć dalej, niemal przyprawiało go o łzy.
Mógł jednak wyciągnąć dłoń, dotknąć go i wiedział, że Bucky nie rozpłynie się w powietrzu jak często w jego snach, więc zdecydowanie wolał twardą rzeczywistość, w której się znajdowali.
Zimna i szorstka podłoga pod jego kolanami nie przeszkadzała mu teraz w najmniejszym stopniu, bo jedyne, na czym był skupiony to mężczyzna siedzący przed nim.
Steve był zmęczony ukrywaniem tego, jak bardzo mu na nim zależało i tego, jak bardzo go kocha.
Był zmęczony wieloma rzeczami, ale to zawsze było jedną z tych rzeczy, których najbardziej żałował. Często myślał o tym, czy w przeszłości mógł zrobić więcej, czy mógł częściej okazywać, jak bardzo jest mu za wszystko wdzięczny, czy to zmieniłoby cokolwiek.
Teraz gdy miał szansę, by to zrobić, nie miał zamiaru wypuszczać jej ze swoich rąk.
- Nie przyszedłem tutaj by się z tobą żegnać – powiedział łagodnie.
Oczy Bucky'ego rozszerzyły się w zaskoczeniu i Steve uśmiechnął się szerzej.
- Zanim cokolwiek powiesz, daj mi skończyć.
Bucky kiwnął niepewnie głową i pochylił się nieco do przodu, jakby chciał go lepiej usłyszeć.
- Dawno temu, czasem mam wrażenie, że tak cholernie dawno temu, coś sobie obiecaliśmy. Wiesz co, nie muszę ci przypominać – zaczął, z lekko rozbawionym uśmiechem.
Bucky przewrócił oczami, a jego usta drgnęły tak, jakby chciał się uśmiechnąć, więc Steve uznał to za dobry znak.
- Przez większość naszego życia, zwłaszcza przed wojną, nie mogłem do końca zrozumieć dlaczego nigdy mnie nie zostawiłeś. Miałeś rację, byłem wtedy taki wściekły na wszystko dookoła, wciąż próbowałem sobie coś udowodnić, że tak naprawdę nie myślałem o powodzie, przez który zawsze byłeś w pobliżu. Po prostu cieszyłem się, że tam byłeś, choć tak naprawdę nigdy ci o tym nie powiedziałem.
Steve spojrzał w dół, na swoje dłonie, które kiedyś były tak kruche i łatwe do uszkodzenia i pokręcił lekko głową. Przez to, że był tak zły na otaczający go świat, nie zauważył wielu rzeczy, które miał tuż pod nosem.
Podniósł wzrok na Bucky'ego, który teraz siedział niemal nieruchomo i wyglądał, jakby bał się oddychać, jakby najmniejszy jego ruch mógł sprawić, że Steve i jego słowa znikną gdzieś bezpowrotnie.
Steve nie wiedział jak opisać słowami to, co dokładnie teraz czuł, patrząc na niego, ale może wcale nie musiał tego wiedzieć.
Musiał jedynie sprawić, by go zrozumiał i mu uwierzył.
I może to było najtrudniejszym, co musiał zrobić.
Do tej pory miał czas, by zrozumieć, w kierunku jakich myśli umysł Bucky'ego go kierował i jak ciężko pracował, by nie wpaść w ich pułapkę . Co nie zawsze się udawało, Steve wiedział to z własnego doświadczenia.
Steve nigdy nie przywykł do tego, by otwarcie mówić o swoich emocjach. To w jakim świecie i czasie dorastał też miało na to duży wpływ, tak samo, jak powtarzające się straty w jego życiu.
Ale musiał spróbować, był to winien swojemu przyjacielowi.
- Chciałbym powiedzieć, że wiem, co teraz czujesz, ale robiąc to, czułbym się jak ostatni dupek, więc mogę tylko zgadywać – zaczął, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
Bucky wciąż nie spuszczał z niego wzroku, co dodawało mu nieco odwagi.
- Rozmawiałem z Natashą. Ona i Sam najwyraźniej planowali na podobną okazję od jakiegoś czasu.
Bucky przewrócił oczami, bo najwyraźniej w ogóle go to nie zaskoczyło.
- Co dobrze się złożyło, bo nie wiem, czy sam dałbym radę załatwić wszystko na czas. Pożegnałem się reszta drużyny, co nie do końca było łatwe, ale większość z nich zrozumiała, dlaczego to robię.
To, że Tony przyjął to najgorzej, nie musiało zostać powiedziane na głos.
Bucky pokiwał w zrozumieniu głową i dopiero po chwili sens słów Steve'a w pełni do niego dotarł.
- Co...? - zaczął, ale Steve ponownie mu przerwał.
- Powiedziałem ci, że nie przyszedłem tu się z tobą żegnać.
Steve uśmiechnął się lekko, podczas gdy Bucky wyglądał tak, jakby cały jego świat stanął do góry nogami.
- Powinienem się czuć urażony tym, że automatycznie tak myślałeś? - zażartował.
Bucky pokręcił głową, nadal nie mówiąc ani słowa.
Nie wstał jeszcze ani nie próbował zmienić jego zdania, co dało Steve'owi nadzieję na to, że jego słowa przynosiły zamierzony efekt.
Spojrzał ponad ramię Bucky'ego, na okno i pozwolił sobie wrócić wspomnieniami do czasów, o których starał się nie myśleć.
- Wiesz, podczas wojny, ale zanim dowiedziałem się o tym, że jesteś w niewoli, spotkałem tego żołnierza, spadochroniarza, jeśli dobrze pamiętam. Nie wiem, dlaczego tak bardzo zapadł mi w pamięć, bo nie był jedynym, który wyglądał, jakby przeszedł przez piekło. Usiadł obok mnie w barze, zamówił piwo i co jakiś czas szeptał coś pod nosem. Miał gdzieś, że pół godziny temu biegałem po scenie jak ostatni głupek – powiedział, przewracając oczami.
To nie były jego najlepsze momenty.
- Siedzieliśmy tak w ciszy – kontynuował – i zastanawiałem się, czy powinienem coś powiedzieć, ale nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Gdy wypił swoje piwo, w końcu spojrzał mi w oczy i zdałem sobie sprawę, że to, co szeptał, było imionami przyjaciół, których tam stracił. I pamiętam, że w tamtym monecie przeszedł przeze mnie strach, jakiego nie czułem nigdy wcześniej. Bo to mogłem być jak, później to byłem ja, siedzący tam, wypowiadając twoje imię, bo cię straciłem. Nie wiem, jaki musiałem mieć wtedy wyraz twarzy, ale ten spadochroniarz poklepał mnie niemal pocieszająco po plecach i na odchodne powiedział 'tak długo jak o nich pamiętasz, będą trwać wiecznie'.
Steve przerwał i wziął głęboki oddech.
- Co się z nim stało? - zapytał cicho Bucky.
Steve pokręcił bezradnie głową.
- Nie mam pojęcia. Nigdy nie poznałem jego imienia, nawet nie wiem, z jakiej był kompanii. Ale z jakiegoś powodu to, co powiedział tłukło mi się po głowie przez cała wojnę i zrozumiałem dlaczego, dopiero gdy cię straciłem.
Steve pokręcił lekko głową z grymasem, który w innej sytuacji mógłby przypominać uśmiech.
- Po tym, jak obudziłem się w przyszłości kontynuowałem tą tradycję, która poznałem od człowieka, którego nawet nie znałem. Jedyne co się zmieniło to, to że musiałem do niej dodać o wiele więcej imion niż przedtem.
Steve podniósł się lekko na kolanach i wziął dłonie Bucky'ego, które spoczywały między jego nogami w obie swoje.
- Nie wiem, co nas czeka i nie wiem, czy to, odejście razem, zadziała.
Przez chwile Bucky wyglądał tak jakby chciał zacząć płakać i Steve znów poczuł jakby łamało mu się serce.
Ryzykując wiele, bo nie mógł przewidzieć reakcji Bucky'ego, bo nigdy wcześniej nie zrobił czegoś takiego, ujął jego twarz w dłonie i oparł swoje czoło o jego.
Czuł jak Bucky zaczął się trząść, a jego własny oddech utknął mu w piersi. Chyba nigdy nie był tak blisko niego, nigdy nie pozwolił sobie być tak blisko niego. Lata temu ich życie były inne, tak samo, jak oni, może to było powodem. Steve miał gdzieś co było tego powodem, teraz gdy miał go przed sobą.
Bucky zamknął oczy i Steve podążył za jego przykładem.
- Wiesz, za to, co wiem na pewno? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, kontynuował. - To, że obaj wciąż tu jesteśmy i jakimś cudem przeżyliśmy wszystko, co świat na nas rzucił.
Steve przełknął ciężko, czując łzy zbierające się pod jego powiekami.
- Wiem, że minie wiele czasu nim poczujesz, że zasługujesz na coś dobrego, ale to w porządku. Mamy czas, nareszcie mamy czas. A ja cię nie zostawię. Nie teraz, nie nigdy.
Gdy Bucky wydał z siebie zduszony dźwięk i otworzył usta, by zaprzeczyć, Steve zbliżył się do niego najbardziej jak mógł w swojej obecnej pozycji.
- Nie zostawię cię, rozumiesz mnie? - oznajmił stanowczo, lekko nim potrząsając. - I nieważne ile razy będę musiał ci to powtarzać, nim w to wierzysz.
- Wierzę ci – powiedział słabo Bucky. - Tylko nie wiem, czy jestem tego wart.
Steve otworzył oczy i pozwolił łzą potoczyć się po jego policzkach. Rozmawiali już o tym i wtedy nie powiedział tego, co powinien był powiedzieć. Drugi raz nie miał zamiaru popełnić tego samego błędu.
- Jesteś tego wart, dla mnie zawsze byłeś tego wart. Tylko jestem idiotą, który nigdy ci tego nie powiedział. I nawet nie zaprzeczaj, obaj wiemy też tak myślisz.
Bucky zaśmiał się słabo, a jego dłonie zacisnęły się na ramionach Steve'a.
- Naprawdę tego chcesz? Masz tu ludzi, którym na tobie zależy.
Steve odsunął się od niego na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Tym samym ludziom zależy też na tobie, na nas. Nie jesteś tu sam, Bucky, zawsze będą tu ludzie, którzy będą dbać o to, co się z tobą dzieje. Zresztą, nie zostawiamy ich w tyle na zawsze — powiedział.
Bucky zaśmiał się przez łzy, które ze zirytowaniem otarł niemal natychmiast.
- Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Steve uśmiechnął się.
- Nigdy nie byłem czegoś bardziej pewien.
Bucky zamknął oczy, próbując pozbyć się łez i pokiwał głową.
- Ok, ok – wyszeptał.
Steve czuł jakby ogromny ciężar w końcu spadł mu z serca. Tym razem to on zaśmiał się przez łzy i nim zdążył zdecydować się na jakikolwiek ruch, Bucky znów go uprzedził.
W ciągu kilku sekund klęczał razem z nim na podłodze i objął go niemal z wahaniem. Steve poczuł nową falę łez napływającą do jego oczu, łez pełnych ulgi i radości i odwzajemnił uścisk najmocniej jak umiał.
Przyszłość roztaczająca się przed nimi nie miała być łatwa, wiedział to lepiej niż ktokolwiek. Obaj byli ledwie cieniami siebie samych sprzed lat, Bucky bardziej niż on wciąż próbował znaleźć samego siebie. Dowiedzieć się kim był, teraz gdy w końcu był wolny.
Wiedział, że znajdą swoją drogę, nawet jeśli zajmie im to trochę czasu.
Mieli czas i siebie nawzajem i tak naprawdę, czego więcej Steve mógł jeszcze chcieć?
***********
Po obejrzeniu Endgame w kinie straciłam cały entuzjazm i zapał do Marvela, więc skończenie tego opowiadania nie było łatwe. Ale w końcu zebrałam na tyle chęci, by je skończyć, co mnie cieszy. Dzięki za czytanie i wsparcie! :)
CZYTASZ
Let Me Take Back My Life
FanfictionBucky uśmiechnął się beztrosko, czując całkowity spokój, po raz pierwszy od tak bardzo dawna. Nie spodziewał się przetrwać, ale jednak wciąż stał i miał szansę, by znów zacząć decydować od swoim życiu. Tak jak on tego chciał. Lub Bucky i Steve i spo...