Dzień 1

383 48 15
                                    

Rozdział 1

Grudka ziemi sturlała się ze świeżego kopca, zatrzymując się na kępce zdeptanej trawy. Wciąż było słychać dyskutujących nastolatków, siedzących na pobliskim pniu zwalonego drzewa i popijających tanie piwo. Myśleli, że są sami na tym odludziu, że nikt nie dowie się co przed chwilą zrobili. Tymczasem stojący nad kopcem mężczyzna kucnął i leniwym ruchem zanurzył w miękkiej ziemi swoje kościste dłonie.

Nastolatkowie dalej pili alkohol. Śledził ich odkąd wyszli z domu niosąc w rękach kartonowe pudełko. Był obok, gdy starali się obniżyć swój głos przed podejrzliwą ekspedientką, oraz kiedy wbijali w ziemię stary szpadel, wykopując płytki grób. Z całą pewnością czuli jego obecność, jednak nie mogli wiedzieć, że to on.

Jeszcze nie teraz. 

Mężczyzna ponownie opuścił wzrok czując jak nowo narodzone koty próbują ssać jego palce. Ostrożnie podniósł cały miot składający się z najbardziej zwyczajnych burych dachowców. Ślepe, bezbronne, niechciane. Teraz również i martwe. Zakopane żywcem, przez bandę nastolatków. Najstarszy z nich miał zaledwie czternaście lat i to właśnie jego rodzice kazali się pozbyć problemu, który przyniosła jego kocica. To on włożył młode do wykopanego przez siebie dołu, nim jednak to uczynił, posłał na jego dnie szmatkę. Tylko tyle mógł dla nich zrobić, gdyż w obliczu decyzji swoich rodziców był równie bezbronny, co same kocięta.

Śmierć wstał i ostatni raz spojrzał na ich grób. Leżał pośrodku pól zbóż, niedaleko dwóch, starych jabłonek. Źdźbła delikatnie uginały się pod wiatrem, a zachodzące słońce tylko bardziej złociło i tak już złote zborze. To miejsce niewątpliwie miało swój urok.

Podszedł do Jakuba. Jako jedyny z czwórki chłopaków nie odezwał się ani słowem, odkąd zabili kocięta. Wpatrywał się pustym wzrokiem przed siebie, zaciskając dłonie na zimnym szkle butelki. Koledzy trącali go łokciem, więc zmuszał się do uśmiechów, by nie okazywać ogarniającej go melancholii. Zdawał się jednak przeczuwać, co musiało nastać. Śmierć nachylił się nad nim, z uwagą wpatrując się w jego wilgotne oczy i przygryzione kąciki ust.

Ten chłopak tak bardzo różnił się od swych rodziców: słaby emocjonalnie jak na miejsce, w którym przyszło mu dorastać i słaby na ciele. Wątły, niski i kościsty, o bladej skórze na której doskonale widoczne były ślady alkoholowych awantur ojca.

Kuba upadł na ziemię, niemal pod same stopy Śmierci. Jego koledzy od razu otoczyli go, krzyczeli i próbowali ocucić. Nadaremno. Najpierw zatrzymało się dotknięte chorobą serce, później umarł jego mózg, a wraz z nim świadomość chłopca. 

Może gdyby dorastał w bogatszej rodzinie, którą stać na leczenie, albo chociaż takiej, w której ktoś by się nim zainteresował? Może wtedy nie czekałby tu dzisiaj na niego?

Teraz jednak to nie miało znaczenia.

Przez chwilę obserwował, jak znajomi Kuby wysyłają jednego z nich po pomoc, a reszta próbowała udzielić chłopcu pierwszej pomocy. Przecież niedawno mieli z niej test!

Nadaremno. Kuba już nie żył.

Nie czekając dłużej,sięgnął dłonią ku plecom dziecka, a ona weszła w jego ciało niczym w taflę wody i statecznym ruchem wyciągnął duszę z ciała. Zdezorientowany chłopak rozejrzał się dookoła i pisnął kiedy spostrzegł swoje ciało. Zerwał się na równe nogi i wpadł na stojący przy nim szkielet.

– Ja... ja nie chciałem –pisnął, patrząc w oczy Śmierci.

– Często to słyszę –odparł szkielet, wyciągając ku chłopcu dłoń na której leżały młode kotki.
Nastolatek niepewnie przyjął kocięta,przyciskając je do piersi. Przez krótką chwilę skupił się na swoich kolegach, gdy jednak jeden z nich przeniknął go, jakby był niczym więcej niż powietrzem, zrozumiał że nie ma to większego sensu.

– Czy ja pójdę do piekła? – zapytał, próbując uspokoić wiercące się kocięta.

– Jestem Śmiercią, nie Sędzią. Nie mi decydować, jakie będą twoje dalsze losy. 

Chłopak widocznie posmutniał, jednak pokiwał głową ze zrozumieniem. 

– Mogę cię jedynie zapewnić – kontynuował – że tam gdzie pójdziesz już nie będzie cię męczył ból. Będziesz mógł w końcu od niego odpocząć.

Po tych słowach szkielet uniósł do góry swoją kosę. Chłopak zdążył jedynie otworzyć usta oraz zasłonić twarz rękoma, kiedy ostrze przeszło przez jego ciało. Ruch ten był spokojny i ostrożny, jakby Śmierć chciał jedynie przeciąć pajęczą nić, jednak dusza momentalnie znikła. Tego dnia, życie Jakuba na Ziemi dobiegło końca, zupełnie jak żywota innych istot, których liczbę zliczyć mógłby tylko On sam.

Szkielet oparł kosę o ramię, po czym zdjął z głowy czerwony kaptur od bluzy. Zmęczonym wzrokiem spojrzał na zachód Słońca, czując migoczącą w swojej głowie myśl. Dawał innym odpoczynek, którego sam nigdy nie uświadczy. Czy właśnie ten fakt, nie był w jego pracy największą ironią? 

Po raz ostatni spojrzał na nieruchomy kopczyk ziemi i leżące wśród trawy ciało, po czym zniknął w powiewie chłodnego powietrza. 

Dni z życia ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz