Dzień 3

161 27 6
                                    

Mężczyzna stał na skraju bloku z głową zwróconą ku ziemi. Płakał. Płakał na tyle mocno, że co chwilę krztusił się, nie mogąc złapać tchu. Drżącymi dłońmi trzymał linkę, która w razie utraty przez niego równowagi, nie byłaby w stanie go utrzymać. Podsunął się bliżej, tak że końcówki jego butów, znajdowały się poza granicami dachu. 

Był wysoko. Wybrał najwyższy budynek w okolicy: wieżowiec mieszkalny górujący nad otaczającymi go blokami. 

Podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Przed nim roztaczał się przepiękny widok, na ciągnące się na horyzoncie szczyty gór. Odgarnął włosy, które opadły mu na twarz. Zaczął dostrzegać pierwszych ludzi, który zwrócili na niego uwagę i z chodników lub okien swych mieszkań, wskazywali go palcami. 

Nie miał dużo czasu. Wziął wdech i cały drżąc, usiadł na krawędzi, pozwalając by nogi zwisały mu swobodnie nad przepaścią. Czuł zawroty, pochylił się nim jednak jego ciężar zdołał przesunąć go do przodu, zawahał się. 

–Po prostu się pochyl – wymamrotał pod nosem, zamykając oczy. – Pochyl się i będzie po wszystkim. 

Wziął kolejny głęboki wdech. Serce zwolniło, płuca przestały walczyć o tlen, a z oczu przestały płynąć łzy. Uśmiechnął się niedostrzegalnie. 

Koniec. 

Wypuścił linkę z rąk i zsunął bliżej przepaści. Jeszcze chwila i będzie mógł latać. Powietrze otuli go w ostatnim uścisku i zapadnie ciemność, cisza i spokój. Piękna, bezbolesna nicość.

 Niespodziewanie usłyszał grzechotanie. Otworzył oczy i niemal nie spadł zauważając, siedzącego obok nieznajomego, ukrytego pod czerwoną bluzą. 

– Co.. co ty tu robisz? – zapytał, przełykając głośno ślinę. 

– Siedzę – odparł nieznajomy. – Bardzo ładne widoki tu macie. 

– Nie powstrzymasz mnie! 

Nieznajomy wzruszył ramionami.

– Nie po to tu jestem. 

– Więc po co? 

Obcy mężczyzna zdjął kaptur z głowy, ukazując gładką, niczym porcelana czaszkę. Nie spojrzał jednak na niedoszłego skoczka, a ciągle wpatrywał się w dół. 

– Ty jesteś... 

– Śmiercią – dokończył szkielet. – Przyszedłem tu po czyjeś życie. 

Mężczyzna wpatrywał się w Śmierć, po czym odwrócił wzrok i skupił  na swoich dłoniach. Bał się, chociaż nie wiedział dlaczego. Czy nie tego właśnie chciał? Umrzeć? Podniósł głowę kiedy do jego uszu dotarło niosące się echem wycie syreny strażackiej. Widział wóz, który pędził obwodnicą, zapewne do niego. 

– Myślałem, że po śmierci nic nie ma... 

– Ja też tak kiedyś myślałem, ale niestety nie ma tak dobrze. Albo tak źle? To zależy oczywiście od punktu widzenia. 

– Nienawidzę życia. To wszystko tak boli. – Chwycił się za koszulkę. – To wszystko jest tak bezcelowe. 

– Więc dlaczego sam nie nadasz mu sensu? 

Mężczyzna spojrzał na niego opuchniętymi oczami.

– Po co? I tak to wszystko się nie uda. 

– Ale przynajmniej będzie miało jakiś sens, prawda? 

Dyskusję przerwał im wóz strażacki i karetka, które podjechały pod wieżowiec. Ich światła nawet za dnia, odbijały się od ścian budynku. 

Dni z życia ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz