Dzień 2

182 32 8
                                    

Szkielet leżał w gęstej trawie, obserwując rozgwieżdżone niebo nad sobą. Znajdował się pośrodku niczego, sam z tysiącami myśli, które dochodziły do głosu gdy zapadała cisza, rzadko jednak niosąc ze sobą coś dobrego. Wyciągnął dłoń ku górze i przyjrzał kościom swojej dłoni. 

Czy gdyby urodził się w tych czasach, to miałby lepsze życie? Czy on sam byłby wtedy lepszym człowiekiem? 

Położył rękę na swej czerwonej bluzie, w miejscu w którym kończyły się żebra. Zazdrościł tym, którym odbierał życie. Zazdrościł im życia i czasów w których mogli je wieźć. Może to dlatego z taką łatwością im je odbierał? A może po prostu pozbył się wyrzutów sumienia jeszcze za swego życia? 

Teraz to nie miało znaczenia. 

Nagle w oddali usłyszał warkot silnika. Z każdą chwilą dźwięk stawał się bardziej wyrazisty, aż w końcu samochód zatrzymał się zaledwie kilka metrów od szkieletu. Z wnętrza gwałtownie wyszedł mężczyzna, biegiem ruszył do miejsca pasażera, z którego wyszarpał młodą kobietę. Dziewczyna upadła na ziemię. Jej twarz była spuchnięta od łez.

- Wstawaj! Wstawaj, mówię! - Mężczyzna poganiał ją ciągnąc za włosy i podkładając pod gardło nóż, gdy nie chciała się podnieść.

Szlochając, kobieta zmusiła się do wstania na drżących nogach i pójścia w kierunku, w który wskazywał jej oprawca. 

Szkielet odwrócił wzrok, ponownie skupiając się na płynących po niebie chmurach. Ignorował krzyki, płacz i błagania o pomoc, czekając aż wszystko dobiegnie końca. W teorii mógłby odebrać życie zabójcy. Zawał serca, pęknięcie tętniaka w mózgu, albo nagły napad epilepsji, zakończony uderzeniem głową o kamień. 

Szkielet  wiedział z doświadczenia, że prowadziło to donikąd. Uratowana w ten sposób osoba i tak w końcu kończyła pod jego kosą. Śmierć nie wydaje wyroku, a w jej oczach każdy musi być równy: nieważne czy ma do czynienia z gorliwym katolikiem, samobójcą czy zamachowcem. Miał jedynie pozwolić duszy opuścić Ziemię. Sądem zajmuje się Sędzia, a on nim nie był.

Krzyki urwały się nagle, a cisza, która zapadła była tak nagła i niepokojąca, że dało się w niej usłyszeć echo niedawnych tragedii. Nie minęło nawet kilka minut, a zza traw, wyszedł mężczyzna, którego ubranie miejscami porywały ślady świeżej krwi. Morderca stanął w miejscu i Śmierć miał przez chwilę wrażenie, że mężczyzna patrzy wprost na niego. Być może zdołał on poczuć jego obecność lub wręcz dostrzec zarys. Ludziom którymi targają silne emocje czasami się to zdarzało. 

Szkielet uśmiechnął się nieprzyjemnie, na co mężczyzna wzdrygnął się i wszedł do auta, którym odjechał, wbijając w górę obłok pyłu. 

Gdy ryk silnika umilkł w oddali, Śmierć wstał, po czym ruszył w gęstwinę ku miejscu zbrodni. Obrzucił zmęczonym wzrokiem zwłoki przykryte kępkami wyrwanej pośpiesznie trawy, po czym odwrócił się do siedzącej na ziemi kobiety. Ukrywała twarz w dłoniach, a gdy dojrzała przez palce zbliżający się szkielet, cofnęła się gwałtownie, wydając z siebie głuchy szloch.

Kostuch przykucnął, zrównując się z nią twarzą. Przez chwilę niemo patrzyli na siebie. Jej blond włosy dalej pokryte były krwią,a z rany na szyi sączyła się dość pokaźna strużka. Ciała astralne często posiadały uszkodzenia, będące odbiciem uszkodzenia ciała fizycznego. Miało to miejsce szczególnie często w przypadku gwałtownych zgonów.

– Cześć – powiedział. 

– Zostaw mnie – szepnęła, cofając się. – Da... dam ci wszystko co zechcesz. Tylko odejdź. 

– To nie jest możliwe. – Szkielet wstał i podszedł do ukrytych zwłok, które wskazał drzewcem kosy. – Umarłaś. 

Kobieta pisnęła. Wyciągnęła przed siebie zakrwawione dłonie, po czym niepewnie dotknęła cięcia na szyi. Jej źrenice rozszerzyły się, gdy palcami natrafiła na głęboką bruzdę, biegnącą ukośnie od krtani, niemal do samego obojczyka.

– Więc ty jesteś...

– Śmiercią – wszedł jej w słowo. – Chociaż ludzie nazywają mnie też w inny sposób.

Kobieta ciągle kiwając głową, pusto wpatrywała się we własne zwłoki.

– Nie pamiętam bym umierała... – powiedziała, w końcu. – Nie pamiętam jak...

– Czasami tak jest lepiej.

– Byłam z narzeczonym w klubie. Bawiliśmy się... – Po jej policzkach popłynęły łzy. – Czy to... to on... mi to zrobił? 

– Nie. To nie Marcin.

– Więc kto?

– A czy ma to ma dla ciebie jeszcze jakieś znaczenie?

Kobieta spuściła wzrok, jakby zawstydzona samą sobą.

– Nie... Ale... Co on teraz zrobi beze mnie? Będzie mnie szukał –zaszlochała. – Tęsknił... 

– Będzie musiał żyć dalej. – Szkielet podszedł w jej stronę. – Paradoksalnie ty również, tylko w nieco innym miejscu. 

Kosa uniosła się w górę.

– Czy to będzie boleć? – Wskazała na ostrze.

Śmierć spojrzał na ulotną krawędź swojego narzędzia.

– Nie. Nie ma bólu, kiedy już nadejdę.

Kobieta zacisnęła dłonie na swojej sukience i zamknęła oczy. W tym samym momencie kosa przecięła ją na pół i dusza zniknęła.

Szkielet ponownie został sam. Spojrzał na niebo, na którym już nie było gwiazd, a ich miejsce zajęła łuna wschodzącego Słońca. Założył kosę na ramię. 

Tyle widział w swoim życiu, jak i również nieżyciu, że czasami zapominał, że potwory czaiły się wszędzie i nigdzie zarazem. Jedne wyglądały okrutnie lub strasznie, zupełnie jak on, a jeszcze inne... 

Spojrzał na zwłoki w trawie. 

Inne po prostu umiały się dobrze ukrywać.  

Dni z życia ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz