Rozdział 4

433 36 41
                                    

Chyba nikt w tym budynku nie irytował go tak bardzo jak Tokio. Wróciła do mennicy niecałe dwie godziny temu, a zdążył ją znienawidzić w tym krótkim czasie. Wydawała się pustą, bezmyślną idiotką, która myśli tylko o sobie i o tym, co jest tu i teraz. Nie wyglądała na osobę, która kierowała swoimi działaniami, tak by przyniosły jej korzyści w przyszłości. Działała pochopnie, czym szkodziła innym jak i sobie. Osobiście miał ochotę ją udusić gołymi rękoma po usłyszeniu jak rozwaliła leki Andresa. Mężczyzna może i się tym nie przejął, ale Martin cieszył się, że nie było jej w mennicy, gdy brunet go o tym poinformował, bo inaczej mieliby kolejnego trupa. W takich chwilach przeklinał zasadę o braku rozlewu krwi. Gdyby jego głos był tutaj najważniejszy, a nie Sergio, to Tokio zostałaby stąd wywalona i nikt nie odbiłby jej z transportu do więzienia.

Gdy myślał, że ten dzień nie może być już gorszy, zbliżył się do jednej z łazienek, a do jego uszu doszły głosy ze środka.

— Możesz powtórzyć, bo nie jestem pewny, czy dobrze usłyszałem? — Z ironicznym uśmiechem na ustach wszedł do pomieszczenia i zmierzył wzrokiem dwie znajdujące się tam osoby. — Tak po prostu mówisz, że Berlin jest gwałcicielem i się go brzydzisz? Ariadna, prawda? — prychnął, gdy dziewczyna pokiwała głową, próbując na niego nie patrzeć. Ci wszyscy zakładnicy byli irytujący. Nie stało im się nic, co dałoby im powód do strachu, ale podejdź do takiego i od razu spuszcza wzrok. Byli odważni tylko w swoim własnym gronie bezbronnych owieczek, a gdy pojawiał się ktoś spoza tego kręgu trzęśli się z przerażenia. — Dość ciekawe i bezpodstawne oskarżenia patrząc na fakt, że sama do niego przyszłaś, mówiłaś, że tego chcesz, że go kochasz.

— Wierzysz mu? Ledwo co go znasz. Dopiero się tutaj zjawiłeś, a udajesz, że wiesz wszystko.

Martin zaśmiał się na te słowa, ale zdusił w sobie chęć przywalenia tej nieznośnej nastolatce. Chyba spotkał w końcu kogoś, kto rywalizował z Tokio o miano najbardziej irytującej osoby w tym budynku.

— Wyjdź — rozkazał drugiej zakładniczce, co ta natychmiast uczyniła, po czym zbliżył się do Ariadny. Nienawidził takich ludzi. Już pomijając to, że normalnie ich nie lubił i starał się unikać, ale nic nie irytowało go bardziej niż, gdy ktoś najpierw się na coś zgadzał, a potem robił z siebie ofiarę.

— Skarbie, ja nie muszę niczego udawać, bo naprawdę wiem wszystko. Znam Andresa od ponad dwudziestu lat. Przyleciałem z pięknej Sycylii w sam środek tego gówna tylko po to, by go chronić i nie pozwolę, by ktoś od tak go obrażał bezpodstawnie przed innymi zakładnikami. Wiesz dlaczego? Bo go kocham i w przeciwieństwie do ciebie nikogo nie okłamuję dla własnych korzyści. — Wycelował w nią pistolet, na co Ariadna zamknęła oczy, a po policzku spłynęła jej łza. Takie reakcje zawsze go bawiły. Ludzie byli odważni dopóki nie wisiała nad nimi groźba śmierci. — Jeśli jeszcze raz usłyszę, że wyrażasz się źle o Andresie przy innych lub kłamiesz, to obiecuję, że złamię każdą zasadę i osobiście wpakuje ci prosto w usta cały magazynek, jasne?

Nawet nie zwrócił uwagi na jej odpowiedź, tylko od razu opuścił pomieszczenie. Czy coś tego dnia mogło go bardziej zirytować?

Trzasnął drzwiami wchodząc do środka tymczasowego gabinetu Andresa i od razu opadł na kanapę, czym zwrócił na siebie dość dobitnie uwagę bruneta.

— Nie dziwię się, że wywaliłeś stąd Tokio. Tylko szkoda, że udało jej się wrócić.

— Co znowu zrobiła?

Andres odstawił na biurko pustą szklankę i usiadł na kanapie obok Martina.

— Ta szmata po prostu myśli, że może mnie bezkarnie irytować i podważać moje kompetencje. — Westchnął i przeniósł spojrzenie z sufitu na Andresa. Dłuższą chwilę wahał się nad tym, czy powinien zacząć ten temat, ale ciągle miał w głowie sytuację z łazienki. Nie potrafił przestać o tym myśleć. — Opowiedz mi jeszcze raz o Ariadnie.

Ile jeszcze dostaniemy szans?  |Berlermo|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz