Rozdział 2

492 48 13
                                    

Wrzucił ostatnią koszulkę do walizki i po upewnieniu się, że na pewno zabrał wszystko, zasunął suwak.

- Martini, słońce, co ty robisz? Jak gdzieś jedziemy, to mogłeś najpierw poinformować.
Do pomieszczenia wszedł wysoki brunet z lampką wina w ręce i z szerokim uśmiechem obserwował swojego przyjaciela, który chodził dość szybko z jednego kąta pokoju w drugi i tak cały czas zbierając swoje rzeczy. Jego uśmiech jednak dość szybko zniknął, gdy zobaczył futerał leżący na łóżku. - Spakowałeś nawet gitarę, coś się stało? - Teraz był już bardziej zmartwiony o stan swojego przyjaciela. Martin nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze informował wcześniej, jeśli coś planował, a tym razem od rana nawet się nie odezwał, gdy ktoś go zagadywał go o cokolwiek. Tym bardziej nigdy nie zabierał ze sobą gitary, więc musiało się stać coś poważnego.

- Nie jedziemy nigdzie, Andres. Ja wyjeżdżam. Muszę się uwolnić od tego miejsca. Nie czuję się tutaj dobrze. Poza tym nie chcę przeszkadzać tobie i Tatianie. Zasługujesz na szczęście, ja nie jestem tutaj potrzebny - powiedział zdenerwowany, próbując upchnąć kilka przedmiotów w torbie, ale gdy mu się to nie udało, wkurzony do granic otworzył walizkę i tam wszystko wrzucił. Coraz bardziej miał dość wszystkiego, co go otaczało.

- Ależ jesteś. Uwielbiam cię. Poza tym co z naszym planem? Mieliśmy przetapiać razem złoto, a ty się tak po prostu wycofujesz?

- Więc je przetopisz z Tatianą. Co za różnica? - odparł zdenerwowany zamykając walizkę kolejny raz tego dnia i nie przejmując się szokiem na twarzy Andresa, jakby właśnie powiedział coś niemożliwego.

- Ogromna. Bez ciebie nie uciekniemy.

Martin słyszał to zdanie wiele razy, ale jeszcze nigdy go tak nie zabolało jak teraz, gdy do głowy przyszła mu pewna myśl.

- Więc o to chodzi? Jestem ci potrzebny tylko do tego głupiego planu? To się nie uda. Sergio miał rację. Napad na ten bank to pieprzone samobójstwo. Nie zrobię tego, więc możesz w spokoju dać mi odejść, jeśli jestem ci potrzebny tylko do ucieczki - rzucił praktycznie krzycząc, mając nadzieję, że jednak Andres zaprzeczy, ale jedyne co zrobił, to opuścił pokój. Szatyn jeszcze dłuższą chwilę stał wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła najważniejsza osoba w jego życiu, po czym otarł spływającą po policzku łzę i wrócił do pakowania swoich rzeczy.

'''

- O czym myślisz, Martini? - zapytał Andres, gdy wrócił do gabinetu i zauważył Palermo już w czerwonym kombinezonie siedzącego z zamkniętymi oczami na kanapie. Podszedł do niego i położył się tak, by głowę mieć na kolanach ukochanego. Chyba pierwszy raz od początku tego napadu czuł taki spokój i marzył o tym, by mogło być tak wiecznie. Przed napadem pogodził się z tym, że w chwili wejścia do mennicy może liczyć się ze śmiercią. Był przecież śmiertelnie chory, więc nie miał nic do stracenia. Teraz, gdy znowu miał przy sobie Martina i w końcu wyznali sobie co czują, pragnął, by wyszli z tego wszystkiego cało. Obawiał się jednak, że policja może wejść do środka wcześniej niż to zaplanował jego brat, a wtedy ktoś na pewno zginie.

- O naszym rozstaniu dwa lata temu.

Martin otworzył oczy i delikatnie zaczął przeczesywać włosy swojego chłopaka. Zupełnie tak jak robił to przed akcją z Tatianą i odejściem.

- Przepraszam, jeśli cię wtedy zraniłem.

- Nie mam ci tego za złe, Andres. Sam działałem pod wpływem emocji, gdy sięgnąłem po walizki. Ty byłeś śmiertelnie chory i myślałeś, że będzie lepiej, jak się rozstaniemy. Ja nie mogłem patrzeć na ciebie z Tatianą. Gdybyśmy zachowywali się wtedy jak dorośli i szczerze porozmawiali, nie byłoby całej sytuacji, ale nic nie cofnie czasu. Kocham cię i ważne, że teraz w końcu jesteśmy razem.

Ile jeszcze dostaniemy szans?  |Berlermo|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz