Brązowowłosy siedział w oknie wieży, błękitnymi oczami błądząc po wszystkim, co znajdowało się poniżej. Nad lasem dopiero co wschodziło słońce, a wszystko wraz z nim zaczynało powoli budzić się do życia, napawając go niezwykłą weną.
Bard znajdował się w owym miejscu już ósmy czy dziewiąty dzień i powoli zaczynał znów czuć to, czego doznawał w domu rodzinnym.
Miał poczucie tego, że jest niczym ptak zamknięty w klatce ze szczerego złota, zdobionej najdrogocenniejszymi kamieniami. Choć w tym przypadku znajdował się w owym zamknięciu jedynie po to, by dojść do siebie, to dalej pragnął wolności bardziej, niż czegokolwiek innego.
Wiedział, że Isen się jedynie o niego troszczy, bo ostatnimi czasy ledwo przechodził kilka kroków bez osłabnięcia z sił i poczucia wyczerpania, dlatego nie wypowiadał na głos tej części swych myśli i starał się o nich nie myśleć przy czarodzieju. Nie chciał, by było mu przykro z powodu tego, że on nie potrafił docenić tego, co ma.
Jaskier westchnął, podwinął nogi pod brodę i zaczął nucić jakąś ze swoich starych pieśni, której tekst prawie całkowicie wyleciał mu z głowy. Pamiętał z niej jedynie, że kogoś w niej opiewał, lecz nie był w stanie powiedzieć kogo. Wielu było na świecie ludzi, których mógł nazwać "obrońcą ludzkości".
Brakowało mu muzyki. Co prawda ptaki znajdujące się za oknem nie próżnowały i zdzierały swe gardziołka w pięknym świergocie, lecz to nie było to. Chciał śpiewać i grać wraz z owymi podniebnymi stworzeniami, lecz nie był w stanie. Śpiew sprawiał mu zbyt wielki ból w ranie znajdującej się na gardle, zaś grać nie miał na czym. Zgubił swą ukochaną lutnie gdy zemdlał w środku lasu i nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy.
Przez to wszystko czuł się absolutnie okropnie. Jakoby ktoś wyrwał znaczną część jego serca z piersi i roztrzaskał na tak drobne kawałki, że nie sposób było je na powrót poskładać. Jakoby ktoś odebrał mu jego tożsamość. Kimże bowiem był Jaskier bez muzyki? Czy był godzien jeszcze nazywać się Jaskrem, jeśli nie potrafił już nikogo poruszyć swą grą, jeśli nikomu nie poprawia humoru swymi piosnkami, jeśli nie opiewał żadnych czynów bohatera? Wyżekł się prawdziwego imienia, a teraz wybrana przez niego droga również zniknęła mu z oczu. Zboczył z niej przez przypadek, nie ze swojej winy, a teraz nie wiedział czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy. Przez niefortunny wypadek stracił samego siebie.
Jego czarne jak smoła myśli zostały przerwane przez wejście Isena do pomieszczenia. Zwykle mag był przy tym jak Jaskier się budził i wtedy też podawał mu wszelkie leki, a następnie zmieniał trubadurowi opatrunek na szyi. Dziś jednak szatyn obudził się wcześniej, zaś czarodzieja nigdzie nie było.
– Już nie śpisz? – spytał blondyn, odkładając jakiś przedmiot na posłanie i siadając obok Jaskra, który wreszcie obrócił głowę w jego stronę, choć nie silił się na uśmiech.
– Nie – odparł z wyjątkowym smutkiem w głosie. – Obudziłem się jakiś czas temu z okropnym bólem głowy – dodał, znów odwracając wzrok. Mag westchnął, zdejmując ubrudzone skórzane rękawice i kładąc dłoń na ramieniu barda.
– Znowu miałeś te dziwne sny, prawda? – spytał rzeczowo, choć niezwykle miękkim głosem, pełnym wyjątkowego rodzaju troski. Żadne uczucie w jego ustach nie brzmiało zwyczajnie. W każdym z nich była nuta niepewności, tak jakby nie do końca wiedział jak się czuje. To kompletnie nie pasowało Jaskrowi do tego, jak mag sam siebie opisywał. To wahanie było na swój sposób urocze, nie pasujące zupełnie do bezwzględnego mordercy, który nigdy nie powstrzymał się przed zbrodnią i zawsze stawiał swój interes ponad innych ludzi. Przecież nie miałoby sensu, gdyby Isen był ludzki tylko dla niego.
CZYTASZ
Cena Szczerości | Geralt x Jaskier
FanfictionJaskier, zawsze szczery do bólu, kłamie tylko w jednej, bolesnej dlań kwestii. Tak więc, gdy tylko życie stawia mu na drodze szanse na nowy początek, nie zastanawia się długo. Kto by pomyślał, że jakiekolwiek zaklęcie i znajomość z niezwykle młodo...