··· rozdział pierwszy ···

1.1K 113 21
                                    

– Nie patrz na mnie takim wzrokiem – warknął wiedźmin do swego konia, kończąc zwijać obozowisko i pakując rzeczy do juków. Nie chciał zostać ani chwili dłużej w tym miejcu po tym, co miało tu miejsce. Dogasił ognisko i sięgnął po ostatni przedmiot.

Klacz parsknęła niespokojnie, gdy tylko wziął do ręki elfickiej roboty lutnie, a on tylko zacisnął zęby. Nie wiedział jak mógł pozwolić na to, by Jaskrowi cokolwiek się stało. Przez to jego duszę rozrywało miażdżące uczucie nie do nazwania, które tylko potęgował instrument. Warknął pod nosem i zrobił krok w stronę Płotki, jednak ta tylko cofnęła się o dwa kroki do tyłu, odwracając łeb w stronę tej części lasu, z której przed chwilą Geralt wrócił.

– Przestań. On nie żyje. Nie wróci. Pogódź się z tym – warknął, choć nie wiedział już czy mówi to do Płotki, czy sam do siebie. Ta świadomość, że już nigdy nie usłyszy jego głosu, że nigdy go już nie zobaczy, to było zbyt wiele nawet jak dla kogoś, kto czuł znacznie mniej niż inni. Nie mógł nawet pochować jego ciała, bo morderca zabrał barda, sądząc po śladach krwi na polanie, już umierającego w nieznane złotookiemu miejsce.

Wiedźmin czuł w tym momencie o wiele za dużo rozgoryczenia i chęci zemsty, co by sobie życzył. To, że znał tożsamość oprawcy tylko bardziej go rozjuszało. Wskakując na Płotkę i popędzając ją w stronę Novigradu, myślał już tylko o tym, jak Triss Merigold zamierza mu się wytłumaczyć.

***

Rannego barda zbudziły promienie słoneczne, które wpadając przez wychodzące na wschód okno ogrzewały jego twarz. Uchylił nieznacznie oczy, po czym gwałtownie podniósł się do siadu, zrzucając tym samym kołdrę z zajmowanego aktualnie łoża. Błękitne oczy w przerażeniu błądziły w okół, szukając odpowiedzi na pytanie, gdzie ich posiadacz się obecnie znajduje.

Nie miał bladego pojęcia gdzie jest. Za to bardzo dobrze pamiętał, że ostatni raz był przytomny w środku lasu, z dopiero co opatrzoną przez siebie samego szyją. Pamiętał również, że zemdlał, lecz nie było to nic, co mogłoby go naprowadzić choć na ślad tego, jak trafił w to dziwaczne miejsce.

Pokój, w którym się znajdował, był średniej wielkości pomieszczeniem o kamiennej podłodze i ścianach. Wzdłuż dwóch z czterech ścian ciągnął się blat ogromnego biurka, w całości zawalony różnego rodzaju ziołami, książkami, narzędziami, butelkami pełnymi niezidentyfikowanych eliksirów i wieloma innymi przedmiotami. Praktycznie tuż obok owego potężnego mebla stały dwa kufry, jeden z ciemnego, drugi zaś wykonany z jasnego drewna. Za nimi ziało pustką sporych rozmiarów okno.

Nim Jaskier zdążył sobie wszystko dobrze przyswoić, duże, dębowe drzwi prowadzące do izby otworzyły się i do środka wszedł mężczyzna.

Był on nieco wyższy od barda i zdecydowanie chudszy. Wyglądał jakby byle podmuch wiatru był w stanie go zdmuchnąć, zwłaszcza w opinającym tors, brudnozielonym stroju, który uwydatniał zapadnięty brzuch. Jego twarz wyglądała bardzo młodo i była pełna życia, mimo niezwykle ostrej linii szczęki i podkrążonych oczu, które przywodziły na myśl zamarzniętą tafle jeziora. Przypominające barwą kłosy pszenicy, obcięte dość krótko loki opadały mu na twarz, powodując tym samym grymas na wąskich, spękanych ustach.

Muzyk zdziwił się tym, jak wiele sprzeczności było w tej postaci, lecz nie mógł się nad tym dłużej zastanowić, gdyż momentalnie omotał go zapach. Poczuł się nagle jakby znajdował się w miejscu pełnym suszonej lawendy, a ta intensywna woń z niewiadomych przyczyn sprawiła, że zaćmiło mu się przed oczyma i zakręciło w głowie. Nawet nie zauważył, kiedy mężczyzna podszedł do niego i odłożył na podłogę trzymany w ręku kubek z bliżej nieokreślonym naparem.

Cena Szczerości | Geralt x JaskierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz