··· rozdział drugi ···

1K 120 27
                                    

Jaskier momentalnie się spiął słysząc te słowa. Przejechał wzrokiem po sylwetce mężczyzny, stojącym praktycznie na baczność nad jego wątłym ciałem i z przerażeniem zeskoczył z drugiej strony łóżka, zrywając się na równe nogi, gotów do ucieczki. Nie wiedział, jak bardzo musiał go otumanić ten przeklęty przez niego w myślach lawendowy zapach, że nie zauważył przypiętego do pasa blondyna sztyletu i tego psychopatycznego wyrazu w jego lodowatych oczach.

–Dlaczego cię tak zwą, o najłaskawszy? – wysilił się na beztroski ton, choć jego błękitne tęczówki błądziły panicznie po całej komnacie, szukając najlepszej drogi ucieczki w razie ewentualnego ataku, a stopy drętwiały, czując chłód kamiennej podłogi.

O zgrozo, dostrzegał jedynie coraz więcej straszliwych szczegółów.  Plamy z krwi, niszczące idealnie wyrzeźbione kufry, ludzką czaszkę pośród rzeczy znajdujących się na blacie potężnego biurka, czy wreszcie grubość drzwi, tak solidnych, że chyba jedynie taran mógłby coś na nie zaradzić, choć teraz stały otworem.

Brunet zobaczył w tym swoją szanse i ruszył powolnym krokiem w ich stronę, skupiając wzrok na blondynie, który o dziwo nie próbował go zatrzymać. Gdy już dotarł praktycznie przed nie, gdy był już cale od widniejącymi zań, krętymi schodami, nagle zatrzasnęł się one z hukiem. Blondyn prychnął z psychopatycznym uśmiechem na ustach i zaczął iść w jego stronę, stukając podwyższonymi podeszwami czarnych, ciężkich butów o kamień, lodowaty jak jego spojrzenie. Bard zdrętwiał i przycisnął plecy do dębowego drewna, przymykając oczy.

Spodziewał się ciosu i krańca swego nędznego żywota, lecz jedynym co zrobił mężczyzna, było uniesienie jego podbródka do góry, dłonią okrytą skórzaną, nieprzyjemną w dotyku rękawicą.

– A dlaczego zwą ciebie głupcem? – spytał, zbliżając swą twarz do twarzy Jaskra, który na te słowa jedynie szeroko rozchylił powieki. Przez chwilę trwali w ciszy, patrząc sobie w oczy, po czym mężczyzna kontynuował – Dlaczego widząc twą lutnie ludzie rzeczą "oh spójrzcie, to ten głupiec, co tyle gada, choć nic o życiu nie wie"? Dlaczego mój słodki artysto? Dobrze zdajesz sobie z tego sprawę. Jest tak bo tak gramy swą rolę na scenie życia, że widzą tylko to, co chcemy by widzieli. Ciebie zwą zwykłym, prostym grajkiem, bo ich krótkowzroczne oczy widzą tylko to, co jest na widoku. Mnie nazywają mordercą z tego samego powodu. Bo przechodzę przez wsie z zakrwawioną twarzą i utytłanym w posoce mieczem na plecach po kolejnym wykonanym zleceniu, za które ktoś daje mi pieniądze, niezbędne do życia. Nie zabijam dla własnej przyjemności, nie zabijam dla zabawy. Robię to aby żyć i by inni nie musieli babrać sobie rąk. Stałem się potworem, maszkarą stworzoną przez ludzi dla ich własnych celi – ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, nie przerywając kontaktu wzrokowego z niższym od siebie.

Jaskier przez dłuższą chwilę otrząsał się z szoku, w jaki wprawiło go to,  jak wiele jego myśli zawarł nieznany mu człowiek w tej smętnej przemowie. Nigdy jeszcze nie spotkał kogoś, kto tak trafnie by go rozumiał, bez słów, a to zrobiło na nim ogromne wrażenie, tak wielkie, że jego strach zmalał, opadł na drugi plan.

– Czemu właśnie zabijanie? – spytał, nie zmieniając odległości między nim i mężczyzną, dalej patrząc mu w oczy i próbując cokolwiek z nich wyczytać, jednak nie udawało mu się to.  – Na pewno jest wiele rzeczy, które mogłyby to zastąpić, oszczędzić panu wyrzutów sumienia i odrazy do samego siebie. Choćby... Leczenie? To chyba coś odpowiedniego...

– Wiedziałem, że wiele mówisz, lecz nie spodziewałem się aż tak wielu słów po takim wyznaniu – przerwał mu blondyn, puszczając jego podbródek i robiąc dwa kroki w tył, po czym wstrząsnął głową, tym samym zrzucając włosy na twarz. – Nie szukaj we mnie dobra, miły bardzie. Zabijanie ludzi to jedyne do czego się nadaję.

– Jednak będę, w każdym jest coś dobrego – uparł się muzyk, zapominając o strachu. Przecież gdyby ten dziwaczny człowiek chciał mu coś zrobić, już dawno by to zrobił. On zaś jedynie z nim rozmawiał.– Mnie uleczyłeś, więc dlaczego nie miałbyś się zajmować właśnie tym? Poza tym, dlaczego ludzi, a nie na przykład potwory? Jest ich o wiele za dużo i...

– Od tego są wiedźmini – mruknął jego rozmówca, na co Jaskier z niewiadomego powodu poczuł lekkie ukłucie w okolicy serca. – Poznałeś kiedyś któregoś z nich?

– Nie, nigdy żadnego na oczy nie widziałem – odparł, walcząc z dziwną pustką, nagle powstało wewnątrz jego duszt i marszcząc brwi, na co blondyn prychnął.

– No właśnie. To ludzie wyprani z uczuć i emocji, zupełnie jak ja. Jednak ja zrobiłem to sam, nie zmuszono mnie do tego mutacjami, próbami i dietą. Jest wielu ludzi takich jak ja. A niektórzy są nawet gorsi od nich i potworów – jego twarz stężała. – Właśnie dlatego zabijam ludzi.

– Kimże więc jesteś? Bo na pewno nie zwyczajnym, przeciętnym człowiekiem czy szlachcicem, w to nie uwierzę – bard uśmiechnął się lekko, odzyskując całkowicie pewność siebie, zaś mężczyzna niepewnie odwzajemnił owy gest, znów tak nieporadnie, jakby jego usta nigdy wcześniej nie układały się w ten sposób.

– Jestem magiem – odparł, przeczesując włosy palcami w czymś na wzór nerwowego odruchu. Jaskrowi wydał się tej chwili całkowicie niegroźny i ludzki, choć dalej tajemniczy i nieco mroczny. – Specjalizuję się w zielarstwie i... Ludzkiej psychice.

– W czym? – zainteresował się żywo brunet, na co czarodziej jedynie prychnął cichym śmiechem.

– W ludzkich myślach i snach.

– Czyli? Na czym to polega? Wchodzisz komuś do głowy?

– Na przykład. Potrafię pojawiać się w snach, manipulować czyimiś myślami, czytać je na bierząco, gdy kogoś widzę, oglądać wspomnienia gdy tylko kogoś dotykam – jego wargi wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, do którego nie dołączały oczy – Wicehrabio de Lattenhove.

Jaskra przeszedł dreszcz, gdy tylko usłyszał tak dawno zapomniany przez siebie tytuł. Potrząsnął głową, odganiając wspomnienia i westchnął ciężko.

– Dobrze. Ty znasz me imię, choć prosiłbym cię o nie używanie go. Czy i ja mógłbym poznać twą godność, magu?

– Isen – odparł z niemałym trudem mag, a na jego bladych policzkach pojawił się delikatny rumieniec zmieszania. W tym momencie Jaskier stracił wszelkie wątpliwości co do tego, że jest on naprawdę tak straszny, jak sam twierdził.

–Jaskier – uśmiechnął się doń najpiękniej jak umiał i wyciągnął przed siebie rękę. Blondyn przez chwilę mu się przypatrywał, po czym zsunął z dłoni rękawiczkę i chwycił jego dłoń w długie, kościste palce.

***
Wybaczycie mi, iż tak krótko?

Cena Szczerości | Geralt x JaskierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz