VII

12 1 0
                                    

Zielone światła, migające zielone promienie, tylko to widziałam. Kilka razy widziałam ludzi, jednak nie potrafiłam ich rozpoznać, a jak już wydawało mi się, że kogoś poznaje, to było wiele rzeczy, które zaprzeczały moim myślą. Tu inne włosy, oczy lub głos. Nic nie pasowało. Czułam cały czas ostry ból, jakby ktoś przypalał moją skórę, a potem szarpał za nią, puki nie oderwała się od ciała. Wszystko ciągnęło za sobą coraz więcej zieleni... Wtem spostrzegłam moją polanę i ten wisiorek, leżał na ziemi, samotny, brudny, w kałuży krwi... Wszystko ucichło.
Uchyliłam powieki, znajdowałam się w białym pomieszczeniu, a dookoła mnie leżało wiele łóżek. Chyba znajdowałam się w skrzydle szpitalnym. Podniosłam się do pozycji siedzącej i przyłożyłam dłoń do czoła, głowa bolała mnie niemiłosiernie... Rozejrzałam się jeszcze raz, zobaczyłam Pottera, który właśnie opuszczał pomieszczenie, co znaczyło, że też tu siedział... Aż tak źle skończyła się nasza kara? Chciałam się podnieść, ale coś mnie zablokowało, właściwie to... Ktoś... Od razu poznałam te platynowe włosy, Dracon siedział na krześle obok i oparty o moje łóżko spał... Wyglądał jak Aniołek, taki spokojny, bez żadnego krzyku czy dogadywania, taki delikatny. Przeczesałam jego, dziwnie niezaczesane na żelu włosy i uśmiechnęłam się. To był błąd... chłopak momentalnie otworzył oczy i wręcz na całe gardło krzyknął.

-Pani Pomfrey! Rosalia się obudziła!- wstał i pobiegł w stronę drzwi. Zamrugałam parę razy, czy ktoś może mi wyjaśnić, co się stało? Zmarszczyłam brwi i z pytaniem w oczach patrzyłam na wracającego chłopaka ze starszą kobietą, która służyła tu jako pielęgniarka.
-Jezu kochana, już myśleliśmy, że się nie obudzisz i będziemy musieli cię wysłać do świętego Munga- zamarłam. Ile spałam...? Kobieta pogłaskała mnie po głowie i podała jakiś lek, odeszła zostawiając mnie w takim samym osłupieniu, w jakim mnie zastała. Wypiłam ten syrop czy co to było i odłożyłam kubeczek. Spojrzałam na chłopaka, a on w odpowiedzi przytulił się do mnie mocno... Bardzo mocno...
-Okej, okej, już- odsunęłam go od siebie- co się stało?- chłopak ucichł, zobaczyłam, że spuszcza wzrok.
-Ja... chyba przeze mnie... wtedy w lesie... zasłabłaś i uderzyłaś o coś głową- wymamrotał bardzo niewyraźnie- Obudziłaś się dopiero teraz... Dwa dni przed końcem roku...- z każdym słowem mówił ciszej. Nie wiedziałam jak to skomentować.
-Dwa dni... Ale jak to...?
-Sam nie wiem, siedziałem tu cały czas, gdy tylko byłem po lekcjach, codziennie liczyłem, że to właśnie tego dnia się obudzisz, ale bez skutku. Chciałem tylko przeprosić i... Rose, chciałem powiedzieć, że...- Nie dokończył, drzwi od skrzydła szpitalnego prawie wypadły z nawiasów, wleciał przez nie brunet o pięknych zielonych oczach... Terence...
-Rosalia!- usłyszałam wołanie, a zaraz potem chłopak znalazł się obok mnie i złapał za dłoń.
-A zresztą już nieważne... Widzę, że twój chłoptaś przybył na ratunek- powiedział z ogromnym jadem w głosie i wyszedł. Patrzyłam na jego każdy krok, jak zaciska pięści, jak fuka coś pod nosem i ostatecznie trzaska drzwiami. Zasmuciło mnie to, jednak Higgs oderwał mnie od tego, bo przytulił mnie jeszcze mocniej, niż Malfoy.
-Przestraszyłem go?- zachichotał.
-Najwyraźniej- zdobyłam się na uśmiech, udawanie go weszło mi naprawdę we wprawę, jednak tym razem było ciężej... Czułam się, jakbym straciła przyjaciela... I nawet jeżeli była to ta Jaszczurka z bielactwem, zabolało.

Pogadałam długo z chłopakiem, nawet zdążyłam się z nim pośmiać, ale nigdy chyba nie zapomnę, jak chłopak, który przypominam, był starszy o te 6 lat, pocałował mnie w policzek i na odchodne krzyknął, że liczy, że to ja zajmę jego miejsce za rok w składzie drużyny. Obiecałam, że nie dopuszczę żadnego idioty, do tej roli. Opadłam na łóżko z uśmiechem... Mimo to nie mogłam zmrużyć już oka w nocy. Zastanawiałam się, co Draco chciał mi powiedzieć, wtedy gdy szukający wbiegł do nas. Ta myśl naprawdę bardzo mnie męczyła, przez moment myślałam, że nie mogę zasnąć, bo w końcu spałam tyle miesięcy... Ale ostatecznie zrozumiałam... To wina tego blondyna. Dodatkowo nie mogłam przetłumaczyć sobie, że może po prostu chciał mi dogadać, bo te jego oczy... i powaga w głosie, mówiły same za siebie. Jakby tego było mało, nie zwrócił się do mnie nazwiskiem, albo jak miał w zwyczaju mówić ,,Różyczka", tylko... ,,Rose". Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, gdy o tym myślałam. W jego ustach brzmiało to tak... Inaczej. Przy tym ślizgonie zawsze czułam obrzydzenie i lekki stres, ale teraz? Spokój... Ale to nie zmienia faktu, że go po prostu nie lubię..

Wyszłam w końcu ze skrzydła, Malfoy już ani razu nie przyszedł do mnie. Był wieczór, a już juto miało odbyć się zakończenie roku. By chociaż trochę odespać, ruszyłam w stronę pokoju wspólnego. Wypowiedziałam hasło i weszłam do lochów. Zamarłam, gdy zobaczyłam bruneta popijającego whisky z jakąś dziewczyną. Terence śmiał się i przytulał do dziewczyny. Jedno zdanie sprawiło, że wszystko mnie rozbolało... ,,Daj spokój, dobrze wiesz, że lubię rozkochiwać w sobie te pierwszoroczne". Moje oczy napełniły się łzami i, mimo iż nie powinnam już opuszczać dormu, wyszłam z niego tak szybko, jak tam weszłam. Wspięłam się na wierze astronomiczną i oprałam o barierkę... Tym razem nawet gwiazdy mi nie pomagały, czułam się okropnie. Jakbym dostała od ojca... ale nie tak normalnie, jak zawsze... Tylko jakby dźgnął mnie ostrzem i ze śmiechem patrzył, jak się wykrwawiam. Osunęłam się plecami o ścianę przy barierce i zaczęłam gorzko szlochać. Jego każde miłe słowo, tyle wesołych chwil... to wszystko żarty, a tak łatwo wywołały u mnie uczucia bycia potrzebnym... Jak zawsze... byłam nikim, dla każdego. Zakryłam twarz dłońmi i krzyknęłam w nie. Jak on mógł mi to zrobić?- powtarzałam sobie to pytanie w głowie w kółko i w kółko.

-Rose?- usłyszałam niepewny głos przede mną. To był Draco... Nawet nie słyszałam, kiedy przyszedł. By szybko uratować sytuacje, pośpiesznie przetarłam oczy, nawet na niego nie patrząc. Nie chciałam, by mnie taką widział, wiecznie silną, wredną 11 latke, która płacze przez jakiegoś ślizgona. Dodatkowo to Malfoy, na pewno jutro cała szkoła by już o tym wiedziała...
-Ty...Ty płaczesz?- kontynuował, mimo że na pewno spostrzegł moją niechęć do rozmowy. Usiadł obok mnie i patrzył wprost w moją twarz.
-Nie, wypłukuję oczy, które zaczęły gnić od patrzenia na ciebie- warknęłam- z resztą, proszę bardzo. Śmiej się do woli, mam już to gdzieś, co sobie pomyśli ta twoja biała głowa!- zaczęłam wrzeszczeć, straciłam panowanie, nie czułam w ogóle zagrożenia, że zaraz ktoś tu przyjdzie i skarze nas na karę stulecia, w dzień końca roku. Mam już to gdzieś...
Zdziwiłam się, nie słyszałam śmiechu, chłopak oplótł mnie ramieniem i przysunął bliżej. Nie wiedziałam co robić, byłam gotowa krzyczeć i wyrywać się... ale tego nie zrobiłam. Wtuliłam się w niego i pozwoliłam łzą płynąć. Czy tak właśnie robią przyjaciele...?

Stanęłam przed Wielką Salą, bałam się jak nigdy... Wystarczy uchylić drzwi i wejść, tak? Problem w tym, że wszyscy tam już byli, co oznacza, wszyscy będą patrzeć... Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam drzwi. Usłyszałam, jak ludzie wstają i zaczynają klaskać, jak mam być szczera, stanęłam w ogromnym osłupieniu, na wypadek odwróciłam się czy aby na pewno nikt za mną nie stoi... Nikogo nie było... Popędziłam do mojego stołu i usiadłam koło blondyna, lekko się do niego uśmiechnęłam, chcąc przekazać, że dziękuję za wczoraj. Odwzajemnił to i wyszeptał:

-Ludzie klaskali, bo w końcu się obudziłaś- kiwnęłam głową nadal nieco zmieszana.
-No dobrze skoro już wszyscy siedzą na sali- Przemówił Dumbledore- Minął jeszcze jeden rok. Jeszcze jeden rok dobiegł końca, a ja znowu muszę was męczyć tym przemówieniem, zanim wszyscy zatopimy zęby w tych pysznych przysmakach. Ah, cóż to był za rok! Szczęście, że wasze głowy są nieco mniej puste niż we wrześniu... i macie całe lato na odpoczynek, przed następnym równie pełnym wrażeń roku. Niestety wielu z was już tu nie wróci, zakończyli naukę i pełni wiedzy opuszczą mury naszego zamku. Pogratulujmy im wyników gromkimi brawami- zachęcał, jednak ja postanowiłam się nie ruszyć... W końcu Higgs był w ostatniej klasie... Nie miałam zamiaru mu niczego gratulować...- Jak też sądzę, przyszedł czas, bym ogłosił wyniki waszego wspólnego współzawodnictwa. Oto jak przemawia tabela- zawołał, a przed nami pojawił się wielki pergamin- miejsce czwarte, Gryffindor trzysta dwanaście punktów, trzecie Hufflepuff, trzysta pięćdziesiąt dwa punkty, Ravenclaw ma czterysta dwadzieścia sześć punktów, a Slytherin czterysta siedemdziesiąt dwa.
Przez nasz stół przewaliła się burza oklasków, krzyków i tupania. Cieszyłam się, mimo tylu wpadek, udało nam się wygrać.
-Tak, tak, spisaliście się Ślizgoni- uśmiechnął się dyrektor- jednak musimy pomyśleć też o ostatnich wydarzeniach- wszyscy nagle zbladli, w tym ja, w końcu, nie miałam pojęcia, co się działo, bo leżałam w tym głupim skrzydle! Oczywiście co? Dyrek przyznał Ronaldowi Weasley'owi, pięćdziesiąt punktów za jakieś szachy, Hermionie Granger następne pięćdziesiąt za jej wspaniałą logikę, Potterowi, aż sześćdziesiąt za nic innego jak odwagę i dwadzieścia dla Neville'a Longbottoma, za wierność przyjaciołom? Czy jakoś tak... Gdy już miał przemówić podbiegła do niego pani, która zajmowała się mną w skrzydle szpitalnym, oraz Hagrid. Zaczęli szeptać i dyrektor spojrzał w naszą stronę.
-Właśnie dowiedziałem się, że jeszcze jeden uczeń zasłużył na punkty- zapadła cisza- Za swoją nagłą odwagę i determinację, by uratować przyjaciółkę- urwał, a ja uśmiechnęłam się do dyrektora- czterdzieści punktów dla Dracona Malfoy'a.
Krzyki roznosiły się po całej sali, mimo dodatkowych punktów i tak wygraliśmy... Dzięki Smoczkowi, który właśnie czuł się jak w niebie. Spojrzałam na niego i obdarzyłam ciepłym uśmiechem. Wygraliśmy...
Po uczcie ruszyliśmy do wyjścia, nasze bagaże czekały już na nas zapakowane i piękne. Zostało się tylko pożegnać, i wrócić do domu... Ostatecznie muszę stwierdzić, że mój dom jest tutaj, w Hogwarcie... Więc to na ten powrót będę czekać, będę tęsknic, nawet za szpitalnym łóżkiem i wrednymi nauczycielami...

-Żegnaj Różyczko- szepnął rozbawiony ślizgon, gdy wychodziliśmy z pociągu na przystanek, nie mogłam się powstrzymać i uderzyłam go lekko łokciem w żebra. Chłopak teatralnie się zgiął i oboje wybuchliśmy śmiechem.
-Dla ciebie to Pani Róża- podniosłam brwi, nabierając dumną i poważną minę.
-Chciałabyś... Do zobaczenia we wrześniu- chłopak przytulił mnie, a ja delikatnie otuliłam go ramionami.
-Znając rodziców, zobaczymy się wcześniej- zachichotałam i rozdzieliliśmy się w strony swoich rodzin. Zobaczyłam sztucznie uśmiechającą się parkę, która trzymała się za ręce. Przy okazji, moja matka miała więcej makijażu pod okiem... Zakrywa śliwę.. Świetnie, zacznijmy to piekło od nowa... Jak to się mawia, witamy w piekle dziecino.


Rozglądałam się po każdym napotkanym przeze mnie sklepie na pokątnej. Następny rok, następne książki, następne wydatki. Szczęście takie, że rodzicom bieda nie doskwiera, więc możemy sobie pozwolić na nowe rzeczy, w każdej chwili. Malfoy'owie rozpłynęli się w powietrzu, a moja kochana rodzinka siedzi sobie w ministerstwie, jak zwykle rób wszystko na własną rękę. Stanęłam przy sklepie z biżuterią czarownic, rozejrzałam się- tym razem nim mi się nie podobało, może to przez ten naszyjnik, który dostałam na święta, albo po prostu, właściciele stracili swój dawny styl. Obróciłam się, by przejść do następnego beznadziejnego sklepu, ale wtedy spostrzegłam Panią Narcyzę, która najwyraźniej mnie szukała.

-Dziecko drogie, gdzieś ty była?- podbiegła do mnie i przeczesała moje białe włosy. Jej wyraz twarzy wyglądał, jakby nigdy nie zawitał na nim uśmiech, jakby całe życie była zrzędliwą i rygorystyczną osobą... pełną grymasu, którego nie mogła się pozbyć. Mimo to Narcyza zawsze była jedyną osobą, którą lubiłam, w jej głosie było wiele dobroci... chęci do pomocy...
-Tylko się rozglądałam, przepraszam, jeżeli sprawiłam pani zawód- powiedziałam z kamienną twarzą, lecz w moim głosie można było dosłyszeć szczyptę szczerości. Kobieta uśmiechnęła się lekko i obejmując mnie ramieniem, ruszyła ze mną w stronę ciemnej strony pokątnej, a tak właściwie w stronę Ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Z cienia zaczęły wyłaniać się dwie postacie, Lucjusz Malfoy i jego szczurkowaty synek Dracon Malfoy. Przez wakacje nie widzieliśmy się ani razu, jednak mimo to, udało nam się zachować przyjazne relacje. Mężczyzna przeszedł koło nas i kazał nam iść w stronę księgarni ,,Esy i Floresy". Rodzice chłopaka ruszyli, jednak ja zatrzymałam na moment blondyna.

-Co się stało?- zapytał, a ja pokazałam lekko głową w stronę ciemnego zakrętu. Jakby się dobrze przyjrzeć, dwa okrągłe szkiełka odbijały światło, szedł tam nie kto inny, a Harry Potter. Mina Malfoy'a nabrała barw.
-Chyba was ktoś szpiegował- szepnęłam. Chłopak już chciał popędzić w stronę bruneta, jednak stanęłam między nimi, ciągnąc go za sobą, by nie zgubić jego rodziny. Jego rodzice postanowili kupić wszystkie podręczniki, a nam pozwolono pokręcić się po sklepie. Wbiegłam na górne piętro sklepu i z balkoniku przyglądałam się całemu zgromadzeniu wokół Lockhart'a. Nie ważne czy byłaś młodą, czy starą czarownicą i tak się w nim zakochasz po uszy... Oczywiście istnieją wyjątki jak na przykład ja.
-No nie gadaj, że nie kręci cię ten mistrz wszystkiego, co istnieje- roześmiał się Draco, a ja pchnęłam go łokciem w żebra.
-Prędzej już bym zaczęła chodzić z jakąś szlamom, niż latała za nim, jak te wszystkie laski...- wywróciłam oczami.
-Nawet moja matka za nim szaleje...- wyszeptał, opierając się brodą o barierkę.
-Twój ojciec znosi taką zdradę?- zaśmiałam się i tym razem, to on dźgnął mnie łokciem w żebra. Komentowaliśmy tak ludzi jeszcze przez moment, puki do sklepu nie weszła rodzinka Weasley'ów z Potter'em na przedzie.
-No to się zacznie- wymamrotałam i sama oparłam się brodą o barierkę. Tak jak myślałam, nie obyło się bez pokazania, jaką to nie jest gwiazdą. Lockhart zaciągnął go do siebie i zrobił z nim zdjęcie na okładkę proroka codziennego... No chyba zaraz oszaleję... Dodatkowo przez swoją sławę, dostał darmowe książki... Co to, to za wiele. Podniosłam się i ruszyłam w stronę schodów, jednak poczułam zimną dłoń na nadgarstku.
-Gdzie ty lecisz?- blondyn zmarszczył brwi.
-A no wiesz... Tu i tam- zamilkłam, licząc, że chłopak mnie puści- No jejku, idę się po naśmiewać z naszej gwiazdki...- wywróciłam oczami, a chłopak się zaśmiał.
-To w takim razie, idę z tobą- Nie protestowałam, we dwójkę zawsze może być zabawniej.

Zbiegliśmy po schodach, jak małe dzieci, jednak gdy byliśmy już na dole, przybraliśmy typowe dla nas miny. Malfoy jak zwykle wyglądał, jakby całe jego życie go wkurzało. Jak wyglądałam ja? Sama nie wiem, ważne tyle, że czułam, że mogę mordować samym spojrzeniem.

-Ale podobało ci się, co, Potter?- wysyczał z kpiną, a ja stanęłam obok, zdobiąc twarz szyderczym uśmiechem. Tak oto staliśmy twarzą w twarz z Harry'm Potter'em, we własnej osobie.
-Słynny Harry Potter- dodał po chwili, jednak postanowiłam mu przerwać.
-Nie może wejść nawet do księgarni, żeby nie trafić na pierwszą stronę- popatrzyłam na niego z góry, rozkojarzona mina bliznowatego, była tym, czego brakowało mi przez całe wakacje.
-Dajcie mu spokój, on tego wszystkiego nie chce!- zawołała niska ruda dziewczynka. Zmierzyłam ją wzrokiem, rudzielec, piegi, stare ubrania... proste, młoda, upragniona córeczka Weasley'ów. Szturchnęłam blondyna ramieniem i pokazałam głową na młodą, ten od razu zrozumiał, co mam na myśli.
-Oh Potter, widzę, że masz dziewczynę- wycedził.
-Wiesz, moim zdaniem to raczej narzeczona, kto inny stawiłby się po jego stronie- zaczęłam się śmiać. Tymczasem przecisnęli się do nas Ron i Hermiona, oboje z naręczami książek tego Lovelasia.
-Ah, to ty- wycedził przez zęby Ronald, patrząc na Draco, jak na coś obrzydliwego, co właśnie przykleiło mu się do podeszwy. Po chwili spojrzał też na mnie, teatralnie wywróciłam oczami- Przyjaciółeczkę przyprowadziłeś? Następna twoja fanka?
-Oczywiście, że tak, na pewno zdziwiło cię, że ktoś taki, może mieć wyznawców, zwłaszcza takich jak ja- zamrugałam kilka razy, uśmiechając się przy tym ironicznie. Przysięgam, że jeszcze chwila, a rozszarpałabym rudzielca własnymi rękami.
-Dzieciaki, co wy wyrabiacie? Idziemy stąd, tu można zwariować- Odezwał się wysoki mężczyzna, o identycznych włosach co reszta.
-No, no, no... Artur Weasley- ojciec Malfoy'a odezwał się, jak gdyby miał jakiś czip, by wyczuć tych ich ,,zdrajców krwi". Poczułam zimną dłoń na ramieniu, która przyciągnęła mnie do jaszczurki, mężczyzna trzymał nas, jakby bał się, że zaraz mu się wyrwiemy. Żałosne, ojcowie kłócili się, jakby nie wiem, co się działo... Czystość krwi, czystość krwi... Wszystkie większe rody mają na tym punkcje bzika, rozprowadzając ją niczym wirusa. Nim zdążyłam się wyrwać, Pan Artur skoczył na Lucjusza, przez co przelecieli na drugi koniec sklepu. Gdyby nie gajowy Hogwartu, skończyłoby się na czymś więcej, niż paru siniakach i zadrapaniach.
-Wychodzimy- syknął poobijany Malfoy i wyrzucił nas z księgarni, ciągnąc za sobą Narcyzę, która już ledwo chowała książki do torebki.

Czarna Dama |Zawieszone|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz