a world that sends you reeling from decimated dreams

946 101 35
                                    

slip inside the eye of your mind
don't you know you might find
a better place to play
you said that you'd never been
but all the things that you've seen
slowly fade away
•••••

Nico zabębnił paznokciami w lśniący blat stolika. Siedział przy nim już od dobrych dziesięciu minut, a niechęć do przebywania w zatłoczonych miejscach zaczynała coraz bardziej w nim rosnąć. Nie znosił tego typu sytuacji. Sterczenie w tłumie zwykło doprowadzać go do białej gorączki. W galeriach handlowych nie wytrzymywał dłużej niż półgodziny, podobnie z basenami, plażami oraz stołówką szkolną, w której to jego mizantropia sięgała zenitu. Można by pomyśleć, że skoro tak, to wychowanie się na Manhattanie musiało być dla niego istną drogą przez mękę. W istocie; gdyby zapytać o to samego Nico, zapewne przytaknąłby bez chwili wahania. W końcu było. Ale czy istniało na świecie miejsce, w którym mogłoby nie być?

Nico kochał Manhattan. Czuł się w nim małym pyłkiem, okruszkiem wśród tsunami przechodniów, którzy bez chwili wytchnienia przemierzali ulice, stali w niekończących się kolejkach, śmiali się i płakali. Wypełniali każdą najmniejszą przestrzeń swoją radością i bólem. I lubił tę swoją nieznaczność w wielkim mieście. Lubił wiedzieć, że wieczne coś się dzieje. Wiecznie da się uciec w szpony wiecznie nieśpiącej bestii, jaką było miasto.

A jednak, zaciskając palce na ogromnej białej filiżance, miał wrażenie, że wystarczy jeszcze parę sekund oczekiwania, by wstał i cisnął owym pokaźnym naczyniem w głowę nieszczerze szczerzącego się bariście w zielonej koszulce polo z logiem Starbusksa. Czekanie w miejscu, którego nawet nie lubił, w sytuacji kosztującej go wiele stresu skrajnie go drażniło. Był już absolutnie przekonany, że bez względu na postawę, jaką przyjmie jego (spóźniona) matka, ta rozmowa nie pójdzie dobrze. Nie mogła pójść dobrze.

— Nico! — zawołał go po imieniu wysoki, melodyjny głos, na którego dźwięk automatycznie się spiął.

Tak brzmiało jego skradzione, rozdarte niby zniszczona laurka dzieciństwo.

— Mamo — odparł krótko, wstając i wskazując jej stołek po drugiej stronie stolika. Jego furia na moment przygasła stłamszona widokiem od dawna niewidzianej, ukochanej osoby.

Maria di Angelo wyglądała jak archetyp femme fatale z lat czterdziestych, który jednak swoją pierwszą młodość miał już za sobą. W swojej długiej czarnej sukience i obcasach, w których poruszała się tak zwinnie, że trudno było uwierzyć w to, że kiedykolwiek mogła nosić inne obuwie, zmierzała ku niego lekkim, rozmarzonym krokiem. Przystanęła przy wskazanym siedzeniu i zmierzyła swoją młodszą latorośl zaciekawionym spojrzeniem dużych, brunatnych oczu. Takich samych oczu, jakie miał i on.

— Zmężniałeś — stwierdziła miękkim głosem, z zainteresowaniem przyglądając się poszczególnym cechom jego twarzy, o których na przestrzeni lat pamięć zaczęła się zacierać.

Gdy stała w swoich niskich czółenkach, byli jednakowego wzrostu, co oznaczało, że Nico urósł, jednak w jego oczach to ona zmalała. Skurczyła się, tak jak ludzie zwykli kurczyć się na starość. Po raz pierwszy w życiu nie patrzył na nią z dołu.

"Ty też wyglądasz starzej" miał zamiar odpowiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle.

Pozwolił jej się objąć wątłymi ramionami, choć sam nie odwzajemnił lekkiego uścisku. Pachniała jak papierosy i kwiatowe perfumy, które przypominały mu o Włoszech.

welcome to the black parade |•| solangelo AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz