7. Nie bój się, dziecinko

16 2 0
                                    

Chłopaki podeszli tylko do ojca, bez żadnego słowa, pomogli mu się położyć. Oprzytomniałam się i podeszłam do łóżka. Delikatnie przyłożyłam materiał do zranionej skóry Johna, na co ten syknął. Wydawało mi się, że on nawet nie do końca wie gdzie się znajduje. Zmywałam krew z jego twarzy, która w większości na szczęście nie była jego. Sam patrzył przerażony na to co robię, a Dean pomagał mi z szkarłatną cieczą na rękach swojego ojca.

-John?- spojrzałam w jego oczy, które były wpół przytomne.

-Tato, co się stało?- zapytał Sammy.

-On Ci nie odpowie. Jest ledwie przytomny, musi odpocząć.

Najstarszy Winchester tylko mruczał coś pod nosem. Nie mogliśmy go zrozumieć, więc po opatrzeniu wszystkich ran, bracia rozebrali ojca do bielizny i pozwolili odpocząć. Dosyć czasu zajęło nam doprowadzanie mężczyzny do ładu, powoli słońce chowało się za horyzont a zastępował je księżyc w pełni. Czas wilkołaków. Jednak ja, twierdząc że się ich nie boję, wyszłam przed motel, aby trochę odetchnąć. Byłam pierwszy raz w sytuacji kiedy to ja musiałam komuś udzielić niezwłocznie pomocy medycznej. Adrenalina, która dalej buzowała w moich żyłach, nie chciała zejść. Nie mówiąc nic braciom, udałam się w stronę drogi. Miałam jeszcze opcję lasu, lecz to było najbardziej niebezpieczne miejsce w tym momencie, zważając na fazę księżyca. Nie zamierzałam oddalać się daleko, moja noga nie była jeszcze w pełni zdrowa, do tego nie miałam w planach spotykać żadnego wilkołaka, który miałby ochotę wyrwać mi serce. Przez całą drogę myślałam o moich relacjach z Winchester'ami, o przyjaciołach, który są w Beacon Hills. Pewnie mnie szukają, Stiles zgłosił to swojemu tacie. Cała komenda poszukuję Lydii Martin oraz mordercy jej rodziny. Nie zauważyłam nawet kiedy już naprawdę było ciemno a moim jedynym źródłem jasności , były światła przejeżdżających samochodów, postanowiłam że zawrócę. Nie widziałam miejsca mojego zakwaterowania, co troszkę mnie przestraszyło. Nie wiedziałam, która godzina i ile zajmie mi dojście do celu. Przeszłam krótki dystans, kiedy jakiś pick-up zwolnił do minimalnej prędkości. Szyba powoli opadała a za nią siedziało dwóch dużo starszych ode mnie mężczyzn. Ja dalej szłam nie przejmując się nimi.

-Hej, mała. Co robisz tutaj sama? Jest już późno.- zapytał pasażer, na co ja nie zareagowałam.

-Wsiadaj ,podwieziemy Cię.-zachęcał kierowca.

-Nie ,dziękuję- przyśpieszyłam kroku.

Samochód przyśpieszył, już miałam nadzieję że ich spławiłam i nie mają zamiaru się ze mną użerać. Jednak byłam w błędzie. Kilka metrów ode mnie mężczyźni zaparkowali i wysiedli z pojazdu. Teraz już miałam czarne scenariusze w głowie. Zaciągną mnie do auta albo jeszcze lepiej, do lasu i coś mi zrobią. Szybkim krokiem zbliżali się do mnie.

-Nie podchodźcie.- głos mi się łamał.

-Nie bój się, dziecinko. Przydasz nam się.- złapali mnie obaj za łokcie.

-Puść!- szarpałam się ale to nic nie dawało.

-Nie utrudniaj to będzie mniej bolało.

Byłam przerażona. Wiedziałam po co im jestem, na sam ich widok robiło mi się niedobrze. Żadny kierowca nic nie widział lub udawał aby nie przyprawić sobie problemów. Moje serce waliło jak szalone. Nie wiedziałam co zrobić, żeby puścili mnie w spokoju. Krzyczałam o pomoc ale nikt mnie nie słyszał.

-Proszę, zostawcie mnie.

Nie wiem kiedy na moich policzkach pojawiły się łzy. Tych dwóch oblechów zaraz mnie zgwałci, nikt nie zareaguje, bo udaje że tego nie widzi. Staliśmy  na skraju lasu. Jeden z nich ściągnął moją kurtkę i rzucił na drzewo. Drugi za to naciągnął moją koszulkę, tak że odsłaniała moje piersi wyeksponowane przez koronkowy, czarny biustonosz. Obmacywali mnie, powoli schodzili rękoma co raz niżej. Nadzieja uszła ze mnie, kiedy sznurki od dresu zostały rozwiązane. Próbowałam się jakoś psychicznie „przygotować" do tego co zaraz ma nastąpić. I właśnie wtedy usłyszałam odgłos silnika, na który czekałam od samego zapoznania się z mężczyznami. Piszczące hamulce nie zrobiły żadnego wrażenia na zboczeńcach. Czułam jak moje spodnie dresowe powoli zsuwają się z moich bioder. Nie miałam już na nic siły, ich mocne uściski, szarpanie mnie wykończyły. Płacząc, wyszeptałam tylko jedno zdanie.

-Dean, proszę pomóż.

Faceci już mieli ściągnąć moją dolną bieliznę. Nie trzymałam się już na własnych nogach, to oni mnie podtrzymywali. Niespodziewanie, runęłam na ziemię. Na początku nie zorientowałam się co właśnie się stało. Lecz kiedy to do mnie dotarło, szybko naciągnęłam dresy i ruszyłam w głąb lasu. Nie miałam zamiaru się obracać. Nie chciałam aby doszło do tego nieszczęścia. Adrenalina dodała mi energii, nie czując bólu od moich wcześniejszych obrażeń oraz nowych, które co chwile powstawały, biegłam przez las. Miałam za cel uciec od tego miejsca jak najdalej.

-Zaczekaj!- usłyszałam głos.

Lęk, którego nie mogłam się wyzbyć, nie pozwalał mi myśleć racjonalnie. Przyśpieszyłam, wiedząc że to jeden z oprawców. Niestety nie udało mi się uciec. 

Co będzie dalej? Tego dowiecie się za tydzień.

Do przeczytania, WolfShadow

Huntress [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz