III

3.1K 254 168
                                    

Pod koniec występu, Zośka stał tam równie zestresowany jak był na początku, lecz nie jąkał się ani przez moment, bo miał wykute słowa tak, że nie można było się w tym przypadku pomylić.

Kurtyna opadła, a zaraz po tym wszyscy przedstawiciele wyszli już w normalnych ciuchach, kłaniając się nisko.

Najgłośniej klaskał dość niski szatyn o niebieskich oczach i szczupłej sylwetce.

Zośka zwrócił wzrok na właśnie niego, uśmiechając się lekko pod nosem, bo przyszedł, mimo, że nie wiedział że tu jest, to był z nim cały ten czas.

Janek machał ręką, na znak, że ma do niego przyjść.

Tadeusz zabrał szybko płaszcz ze sobą i podbiegł do Bytnara, który szczerzył się na jego widok jak na najlepszy prezent, który mógłby właśnie dostać.

— Zaiście niezwykła szmira, szefie. - zaśmiał się cicho Janek.

— Kto ci powiedział, Alek? - wybiegł z nim z pomieszczenia pośpiesznie.

— A i owszem! - przyznał Jasiek.

— Tak właśnie myślałem.

— Ale byłem, spóźniłem się tylko pięć minut z zegarkiem w ręku. - zaśmiał się cicho.

— Oj Janeczku, jakie by życie moje nudne bez ciebie było.

— Nawet nie zaprzeczę, do końca byś zwariował. - pogroził mu palcem Bytnar.

Zośka objął lekko ramieniem Rudego z uśmiechem, który pojawiał się na jego twarzy niezwykle rzadko.

— Cieszę się, że nie wygazowałeś mi przedstawienia. - prychnął pod nosem.

— Dobry plan! Ale w sumie po co miałbym to robić... - pomyślał.  — Nie, te teatrzyki nic nie robią, zostaję przy gazowaniu kin, żeby ludzie nie robili sobie ciapy z mózgu.

— Jesteś niemożliwy.

Gdy Tadek ujrzał jadącego do nich szybko na rowerze Alka, Zawadzki zdjął swoją rękę z ramienia Bytnara.

— Widzieliście najnowsze wystawy o szkopach? - zapytał zdruzgotany Alek. — Toż to pranie mózgu!

— Listy nic nie zdziałały? - skrzywił się lekko Zośka.

— Wręcz przeciwnie, jeszcze więcej tych wystaw. - westchnął cicho Alek.

— Powiadomię resztę. - mruknął Zośka.

— Nim ty powiadomisz, to obkleją całą Warszawę plakatami promującymi Hitlera, no jeszcze jego pomnika tu brakuje! - oburzył się.

— Wypluj te słowa, Alek. - zmarszczył nos Janek.

—  Wiem, wiem po prostu... coraz bardziej się tym martwię.

— Każdy się martwi, ale wszystko będzie dobrze. - próbował pocieszyć ich Zośka.

— Naiwniak z ciebie Zosiu, nic samo się nie rozwiąże. - pstryknął go w nos.

— Cholera, oczywiście, że nie, ale nadal nie mamy wystarczających powodów by próbować to zakończyć. - rzekł Zawadzki.

— Co tu kończyć, to dopiero się zaczyna! - Alek prawie wykrzyczał.

Wszyscy przechodnie popatrzyli się na nich jakby przestraszeni, po chwili znowu wracając do swoich spraw.

— Ciszej. - Janek pokazał palcem na usta.

— Potrzebny jest nam jakiś mały sabotaż... - powiedział o tonę ciszej.

Cała trójka popatrzyła na siebie znacząco.

— Ja chcę jutro z samego rana pojechać na Marszałkowską porozbijać trochę te witryny. - przyznał Dawidowski.

— Sam pojedziesz? Jeszcze ci się coś stanie. - wyraźnie zmartwił się Zośka.

— Czego się nie robi dla odzyskiwania wolnej Polski. - prychnął Alek.

— Nie zgrywaj bohatera, musimy to wszystko razem przemyśleć. - powiedział Taduesz, patrząc na Alka tępym wzrokiem.

— Powiedziałem juz coś Zosiu, jak będę chciał, to to zrobię. - mruknął, nadal z lekkim uśmiechem.  — Czuwajcie, muszę wracać do mamy i się nią zaopiekować.

— Czuwaj! - pożegnali się z nim oboje.

Alek wsiadł pośpiesznie na rower i odjechał do domu.

—  To co z tym robimy? - zapytał przejęty Rudy.

— Nie wiem, to wszystko potrzebuje czasu.

— Aż wszyscy umrzemy? - powiedział swoim lekko płakliwym głosem, podniósł kamyk i rzucił go mocno w witrynę, tak by roztłukła się na małe kawałki.

Dwójka chłopaków dała w nogi jak najszybciej potrafili, gdyż usłyszali za sobą wołającego do nich Niemca:

— Halt! - krzyknął głośno, rozzłoszczony Niemiec.

Chłopcy zatrzymali się dopiero gdy nie było już ani śladu po szkopie.

— I co? Nadal myślisz, że nic się nie dzieję? - westchnął głośno, zmęczony Bytnar.

— Od jutra będę myślał o tym, mam już gdzieś co powie Orsza, bo wymordują nas w biały dzień. - westchnął głośno, równie przemęczony Zawadzki.

— Wreszcie masz jakiś zdrowy rozsądek.

***


Alek nie posłuchał się Zośki i tak jak powiedział, tak zrobił.

Z samego rana wyjechał na rowerze, zostawiając mamę pod opieką jego siostry.

Nim wyszedł rzucił krótkie "niedługo wrócę mamusiu, kocham cię" i przytulił ją leciutko na pożegnanie.

Aleksy udał się na Marszałkowską, skręcił na chodnik i wybił pierwszą witrynę mocnym uderzeniem, odjechał szybko i na jego wielkie szczęście żaden Niemiec go nie złapał.

Tłukł coraz więcej witryn z czego był siebie niezwykle zadowolony, gdyż nikt nawet nie zerknął na niego okiem.

Dawidowski poczekał również na tramwaj i rozbił szybę, zdziwiony coraz bardziej.

W drodze do domu stłukł kolejną witrynę, szczęśliwy.

Gdy wszedł do domu wykręcił szybko numer Zośki i krzyknął do słuchawki uradowany:

— Akcja wykonana pomyślnie, szefie! - powiedział, nie mogąc przestać się cieszyć.

Before I go | Rośka ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz