Pod koniec występu, Zośka stał tam równie zestresowany jak był na początku, lecz nie jąkał się ani przez moment, bo miał wykute słowa tak, że nie można było się w tym przypadku pomylić.
Kurtyna opadła, a zaraz po tym wszyscy przedstawiciele wyszli już w normalnych ciuchach, kłaniając się nisko.
Najgłośniej klaskał dość niski szatyn o niebieskich oczach i szczupłej sylwetce.
Zośka zwrócił wzrok na właśnie niego, uśmiechając się lekko pod nosem, bo przyszedł, mimo, że nie wiedział że tu jest, to był z nim cały ten czas.
Janek machał ręką, na znak, że ma do niego przyjść.
Tadeusz zabrał szybko płaszcz ze sobą i podbiegł do Bytnara, który szczerzył się na jego widok jak na najlepszy prezent, który mógłby właśnie dostać.
— Zaiście niezwykła szmira, szefie. - zaśmiał się cicho Janek.
— Kto ci powiedział, Alek? - wybiegł z nim z pomieszczenia pośpiesznie.
— A i owszem! - przyznał Jasiek.
— Tak właśnie myślałem.
— Ale byłem, spóźniłem się tylko pięć minut z zegarkiem w ręku. - zaśmiał się cicho.
— Oj Janeczku, jakie by życie moje nudne bez ciebie było.
— Nawet nie zaprzeczę, do końca byś zwariował. - pogroził mu palcem Bytnar.
Zośka objął lekko ramieniem Rudego z uśmiechem, który pojawiał się na jego twarzy niezwykle rzadko.
— Cieszę się, że nie wygazowałeś mi przedstawienia. - prychnął pod nosem.
— Dobry plan! Ale w sumie po co miałbym to robić... - pomyślał. — Nie, te teatrzyki nic nie robią, zostaję przy gazowaniu kin, żeby ludzie nie robili sobie ciapy z mózgu.
— Jesteś niemożliwy.
Gdy Tadek ujrzał jadącego do nich szybko na rowerze Alka, Zawadzki zdjął swoją rękę z ramienia Bytnara.
— Widzieliście najnowsze wystawy o szkopach? - zapytał zdruzgotany Alek. — Toż to pranie mózgu!
— Listy nic nie zdziałały? - skrzywił się lekko Zośka.
— Wręcz przeciwnie, jeszcze więcej tych wystaw. - westchnął cicho Alek.
— Powiadomię resztę. - mruknął Zośka.
— Nim ty powiadomisz, to obkleją całą Warszawę plakatami promującymi Hitlera, no jeszcze jego pomnika tu brakuje! - oburzył się.
— Wypluj te słowa, Alek. - zmarszczył nos Janek.
— Wiem, wiem po prostu... coraz bardziej się tym martwię.
— Każdy się martwi, ale wszystko będzie dobrze. - próbował pocieszyć ich Zośka.
— Naiwniak z ciebie Zosiu, nic samo się nie rozwiąże. - pstryknął go w nos.
— Cholera, oczywiście, że nie, ale nadal nie mamy wystarczających powodów by próbować to zakończyć. - rzekł Zawadzki.
— Co tu kończyć, to dopiero się zaczyna! - Alek prawie wykrzyczał.
Wszyscy przechodnie popatrzyli się na nich jakby przestraszeni, po chwili znowu wracając do swoich spraw.
— Ciszej. - Janek pokazał palcem na usta.
— Potrzebny jest nam jakiś mały sabotaż... - powiedział o tonę ciszej.
Cała trójka popatrzyła na siebie znacząco.
— Ja chcę jutro z samego rana pojechać na Marszałkowską porozbijać trochę te witryny. - przyznał Dawidowski.
— Sam pojedziesz? Jeszcze ci się coś stanie. - wyraźnie zmartwił się Zośka.
— Czego się nie robi dla odzyskiwania wolnej Polski. - prychnął Alek.
— Nie zgrywaj bohatera, musimy to wszystko razem przemyśleć. - powiedział Taduesz, patrząc na Alka tępym wzrokiem.
— Powiedziałem juz coś Zosiu, jak będę chciał, to to zrobię. - mruknął, nadal z lekkim uśmiechem. — Czuwajcie, muszę wracać do mamy i się nią zaopiekować.
— Czuwaj! - pożegnali się z nim oboje.
Alek wsiadł pośpiesznie na rower i odjechał do domu.
— To co z tym robimy? - zapytał przejęty Rudy.
— Nie wiem, to wszystko potrzebuje czasu.
— Aż wszyscy umrzemy? - powiedział swoim lekko płakliwym głosem, podniósł kamyk i rzucił go mocno w witrynę, tak by roztłukła się na małe kawałki.
Dwójka chłopaków dała w nogi jak najszybciej potrafili, gdyż usłyszali za sobą wołającego do nich Niemca:
— Halt! - krzyknął głośno, rozzłoszczony Niemiec.
Chłopcy zatrzymali się dopiero gdy nie było już ani śladu po szkopie.
— I co? Nadal myślisz, że nic się nie dzieję? - westchnął głośno, zmęczony Bytnar.
— Od jutra będę myślał o tym, mam już gdzieś co powie Orsza, bo wymordują nas w biały dzień. - westchnął głośno, równie przemęczony Zawadzki.
— Wreszcie masz jakiś zdrowy rozsądek.
***
Alek nie posłuchał się Zośki i tak jak powiedział, tak zrobił.Z samego rana wyjechał na rowerze, zostawiając mamę pod opieką jego siostry.
Nim wyszedł rzucił krótkie "niedługo wrócę mamusiu, kocham cię" i przytulił ją leciutko na pożegnanie.
Aleksy udał się na Marszałkowską, skręcił na chodnik i wybił pierwszą witrynę mocnym uderzeniem, odjechał szybko i na jego wielkie szczęście żaden Niemiec go nie złapał.
Tłukł coraz więcej witryn z czego był siebie niezwykle zadowolony, gdyż nikt nawet nie zerknął na niego okiem.
Dawidowski poczekał również na tramwaj i rozbił szybę, zdziwiony coraz bardziej.
W drodze do domu stłukł kolejną witrynę, szczęśliwy.
Gdy wszedł do domu wykręcił szybko numer Zośki i krzyknął do słuchawki uradowany:
— Akcja wykonana pomyślnie, szefie! - powiedział, nie mogąc przestać się cieszyć.