107

1.3K 41 11
                                    


Wylądowaliśmy w Australii po kilku godzinach lotu, który cały przespałem. Co prawda, do trzydziestego grudnia, czyli dnia dla którego tu jesteśmy, został prawie miesiąc, ale my chcieliśmy być przygotowani.

– Gdzie się teraz zatrzymamy? Kazałaś się nam nie martwić, a póki co jesteśmy bezdomni – odezwałem się do Rose, która tylko parsknęła śmiechem.

– Za bardzo panikujesz Tae – odparła – Zatrzymamy się u mojego dziadka, już wszystko z nim ustaliłam. Przyjedzie po nas jego szofer.

– Twój dziadzio ma szofera? – wytrzeszczył oczy Baekhyun.

– Tak, ale to nie istotne. Patrzcie, jest tam! – wskazała na miło wyglądającego mężczyznę w garniturze, który trzymał kawałek kartonu z napisanem: "Chaeyoung Park".

Po zapakowaniu naszych walizek do bagażnika zajęliśmy swoje miejsca i wyruszyliśmy. Z lotniska do domu dziadka Rosie było około pół godziny drogi, które było chyba najgorszymi w moim życiu. Siedziałem między przysypiającym Jeonggukiem, a Baekhyunem, który grał w gry na telefonie i bardzo denerwował się kiedy tylko przegrał (co za tym idzie - krzyczał na mnie bez powodu).

Kiedy tylko zaparkowaliśmy wręcz wyskoczyłem z auta, bo prędkość jaką wybrał kierowca też nie była mi przyjazna.

– Chodźmy, pan Steven powiedział, że zajmie się walizkami – zaczęła Rose, po tym jak ustaliła coś z kierowcą w języku angielskim.

Stanęliśmy grupą przed dużymi, bogato zdobionymi drzwiami. Rose zapukała w nie kilka razy, aż uchyliły się i wyjrzał zza nich przyjemnie wyglądający staruszek.

– Chaeyoung, skarbie, jesteś już – uśmiechnął się szeroko i przyciągnął ją do uścisku.

– Cześć dziadku – odwzajemniła uśmiech – To moja dziewczyna i przyjaciele o których Ci opowiadałam – wskazała na nas, a my wręcz chórkiem powiedzieliśmy "dzień dobry".

– Czy oni też są w związku? – zwrócił się do wnuczki.

– Tak dziadku, mówiłam Ci. Taehyung jest z Jeonggukiem, a Chanyeol z Baekhyunem.

– Ach, faktycznie. Jestem Soohyung. Miło mi was poznać dzieciaki, witajcie w moich nie-skromnych progach – zaśmiał się jak typowy dziadzio i wpuścił nas do środka – Rosie, zaprowadź przyjaciół do pokoju i zejdźcie na kolację.

Z blondynką na czele ruszyliśmy po zawiłych schodach. Otworzyła ona ciężkie drzwi, za którymi kryło się kilka jednoosobowych łóżek i dwie duże szafy.

– Niedaleko stąd jest świetny uniwersytet, dziadek często przyjmuję tutaj studentów za niewielki czynsz – powiedziała Park, wyprzedzając moje pytanie o taką ilość łóżek.

– W końcu jednoosobowe łóżko – Chanyeol rzucił się na materac i przytulił poduszkę – Nawet nie wiecie jak niewygodnie śpi się z tą flądrą – kiwnął na Byuna, który wytknął mu język.

– Chyba śnisz, śpię z tobą – położył się tuż na nim i mocno przytulił.

– Słodko. Dobra, idziemy jeść? – klasnęła w dłonie Lisa.

– Chodźmy.

Całą szóstką (po ściągnięciu tamej dwójki z łóżka) wróciliśmy na dół, do jadali, po której kręcił się mały piesek, dziadek i prawdopodobnie babcia Rose.

– Jesteście! Świetnie, siadajcie, Noella przygotowała same pyszności dla was – uśmiechnął się.

Rozmowa mijała bardzo przyjemnie. Jak się okazało Noella była drugą żoną pana Soohyunga, bo prawdziwa babcia blondynki zmarła już kilkanaście lat temu.

– Myśleliście kiedyś o dzieciach? – odezwała się nagle starsza brunetka.

– Wypowiedź się Tae – mruknęła Lisa.

Każdy z moich znajomych wiedział, jak bardzo chciałem mieć dziecko, które mógłbym wraz z Jeonggukiem otoczyć miłością i ciepłem.

– Um.. to chyba dość odległe plany, ale ja i Gguk rozmawialiśmy o adopcji. Jest tak dużo dzieci, które potrzebują domu, rodziny i miłości. Mimo, że nie byłby biologicznie nasze, kochałbym je równie bardzo – pokiwałem głową.

– Ach, jesteście tacy kochani – uśmiechnął się pan Park – A wy? – zwrócił się do Byuna.

– Och, m-my nigdy-

– Bardzo chciałbym mieć dziecko i możliwość wychowania go z Baekhyunem. Byłby świetnym tatą – uśmiechnął się Chanyeol.

Uśmiechnąłem się szeroko na jego słowa, ale po chwili zszedł mi on z twarzy kiedy zauważyłem jak Byun odchodzi od stołu.

– Przepraszam na chwilę, muszę iść do toalety – kiwnął głową. Wszystko wydawało się być w porządku, ale łzy w jego oczach niepokoiły mnie i resztę osób.

– Pójdę za nim – zaproponowałem i skierowałem się szybko do naszego wspólnego pokoju.

Baekhyun siedział na łóżku z paczką chusteczek w ręku, a jego płacz był tak głośny, że słychać było go mimo, że zasłaniał twarz poduszką.

– Hej, co się stało? Czy... ktoś powiedział coś nieodpowiedniego?

– Tae – rzucił mi się na szyję – Nic się nie stało, j-ja po prostu... Jestem szczęśliwy, wiesz? Chanyeol zawsze mówił, że nie przepada za dziećmi i sam wolałby ich nie mieć. Było mi wtedy trochę przykro, bo ja bardzo chciałem je mieć. A teraz? Przesłyszałem się czy on naprawdę powiedział, że chcę adoptować ze mną bobaska? – pociągnął nosem.

– Tak, tak właśnie powiedział. Nie płacz Baek, mimo że to łzy szczęścia. Najwyraźniej musiał dorosnąć do tego momentu i zrozumieć, że to ty jesteś jego odpowiednią osobą – uśmiechnąłem się pocieszająco, stale gładząc jego plecy.

– A ty i Jeongguk? Jesteście dla siebie odpowiedni?

– Myślę, że jak najbardziej tak. Wiesz, na początku nie polubiłem go, wydawał się być lekko samolubny i może nawet się go bałem. Później przekonałem się, jak cudowny ma charakter i jak się od niego uzależniłem. Nawet nie wiesz jak byłem szczęśliwy, kiedy pierwszy raz mnie pocałował, kiedy zapytał czy będę jego chłopakiem i aż w końcu mi się oświadczył – odparłem.

– C-czuję, że Chan jest tym odpowiednim i że dobrze zrobiłem mówiąc 'tak'. Jestem z nim szczęśliwy, mimo, że często kłócimy się o głupoty – odsunął się ode mnie i posłał wesoły uśmiech.

– Wspaniale, tak właśnie powinno być. Zejdźmy na dół, reszta się o ciebie martwi – złapałem go za dłoń i pociągnąłem za sobą.

Powoli wróciliśmy do jadalni, gdzie panowała grobowa cisza i każdy patrzył w sufit. Dziadka i babci Rose nie było, czyli wyszli pewnie na zapowiedziane wcześniej zakupy. Oczy spoczęły na nas, kiedy tylko przekroczyliśmy próg.

– Wszystko dobrze? Trochę was nie było – zaczęła Lisa.

– Tak, tak, Baek musiał sobie trochę popłakać, ale jest dobrze, prawda? – szturchnąłem jego ramię.

– Nie musicie się martwić, jest okej. Misiek? – rozłożył ramiona, a po chwili cała nasza szóstka stała w wielkim uścisku.

– Wiecie co? Kocham was, cieszę się, że jesteśmy razem – odezwała się Rose, która ściskana była przez swoją dziewczynę i Jeona.

– Też cię kochamy.

¢¢¢

jestem dumna z tego rozdziału, oh god, ma prawie tysiąc słów

dziękuję bardzo za maraton i aktywność pod rozdziałami ❤️❤️

6/6

before you go| taekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz