🎶Blake Shelton - God's Country 🎶
*
Dźwięk telefonu od dłuższego czasu rozbrzmiewał wokół, nim zrozumiałem, że to nie był sen. Po omacku chwyciłem smartfona ze małej szafki nocnej, która stała obok.
- Znalazłeś ją? - usłyszałem, nim jeszcze zdążyłem się dobrze rozbudzić.
Przyłożyłem komórkę do drugiego ucha i przekręciłem się w łóżku tak, by jednym okiem zerknąć na budzik. Dziewiąta piętnaście. Na farmie o tej porze byłbym już po obchodzie, obrządku, śniadaniu i drugiej kawie. A teraz nigdzie nie musiałem się spieszyć tym bardziej na kacu.
- Jarrod? Jesteś tam? - usłyszałem ponownie głos Collinsa z smartfona.
- Tak, jestem. I tak...znalazłem ją - ledwo udało mi się wypowiedzieć.
Suchość w ustach nie pomagała w konwersacji, a ból głowy w zebraniu myśli.
- A dzieciak? Widziałeś go? - Usłyszałem kolejne pytanie.
Westchnąłem i usiadłem na posłaniu masując swój kark. Chyba wygodniej byłoby spać w furgonetce niż w tym zapyziałym motelu.
- Nie. Jeszcze go nie widziałem — sapnąłem i wstałem, by znaleźć coś do picia. Sprężyny z materaca głośno zazgrzytały, gdy pozbyły się ciężaru mojego ciała.
- Pamiętaj, że czas nas goni. Im szybciej wykonasz zadanie, tym lepiej — marudził Collins.
Chwyciłem puszkę z colą, którą kupiłem wczoraj i chciwie wypiłem ostatnie dwa łyki rozgazowanego napoju. Smakował ohydnie, ale nie zamierzałem teraz wybrzydzać.
- Jestem tu dopiero dwa dni, Robert. Sam mówiłeś, że mam to zrobić dyskretnie.
Ustaliłem, gdzie pracuje ta Burke. Swoją drogą masz niezły gust. Nie dziwię się, że poszedłeś z nią w tango. Tylko ile ona miała wtedy lat? Była chociaż pełnoletnia? - zapytałem z irytacją, której nie udało mi się ukryć, gdy tępy ból rozsadzał mi czaszkę.Jakoś nie chciało mi się wierzyć by Collins miał takie zapędy, ale z drugiej strony kobiety potrafiły doskonale maskować swój wiek różnymi sztuczkami.
- Nie sprawdzałem dokumentów „przed”, jeśli o to pytasz. Nie zawsze byłem miły i grzeczny, ale nigdy nie wziąłem kobiety siłą. Nawet w tamtym czasie, tego jestem pewien — odpowiedział, chociaż to wcale nie poprawiło mi humoru.
- Dobra, nieważne. Dzisiaj spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej. Zadzwonię wieczorem — palnąłem do telefonu i się rozłączyłem.
Nie było o czym rozmawiać, gdy jeszcze nic konkretnego nie miałem do powiedzenia.
Rzuciłem się na łóżko i nakryłem głowę poduszką. Chciałem przespać tego potwornego kaca, którego sam sobie zafundowałem. Nie powinienem tyle wczoraj pić. Jednak sytuacja z dziewczyną i ta cała maskarada wytrąciła mnie z równowagi.W spelunie obok motelu niewiele więcej udało mi się ustalić. Te moczymordy nie mówiły o niczym innym jak o jej kształtach. Wreszcie dałem za wygraną i postanowiłem trochę się rozluźnić, a „trochę” zmieniło się w „o wiele za dużo".
Sen przyszedł na szczęście szybko i spokojnie przespałem jeszcze cztery godziny. Dopiero głód wypędził mnie z mało wygodnego motelowego wyra. Po szybkim prysznicu i jako takim doprowadzeniu się do ładu ruszyłem spacerkiem do „Silver Diner".
Ta dziura miała zapewne jeszcze kilka innych barów szybkiej obsługi, ale po pierwsze byłem już tak głodny, że żołądek przykleił mi się do kręgosłupa, a po drugie znałem drogę i na kacu nie miałem ochoty na zwiedzanie. A po ostatnie i najważniejsze była tam ona: Lisa Burke. Mój cel i sedno tej szalonej sprawy. Postanowiłem wziąć to na chłodno. Nie miałem zamiaru oceniać ani jej, ani Collinsa. Zresztą jeszcze nie miałem pewności czy dzieciak w ogóle istnieje, a jeśli tak, czy Robert miał z tym coś wspólnego. Bardzo prawdopodobne, że ta seksowna laska kręciła, by wyrwać się z tej zapyziałej mieściny i miała chrapkę by przygarnąć ładną sumkę. Być może działała z kimś w zmowie. Tego wszystkiego musiałem się dowiedzieć.
CZYTASZ
RANCZER
RomansJarrod Sanders od dekady pracuje na ogromnej farmie Collinsów w południowym Teksasie. Swoją ciężką pracą i silnym charakterem zyskał szacunek samego szefa, który traktuje go niemal jak syna. Gdy samotny i bogaty właściciel rancza podupada na zdrowi...