Wcześniej niż zwykle zjawiłem się przed stajnią, gdzie wesołe parskanie witało mnie każdego ranka. Od pewnego czasu nie spałem za dobrze i wiedziałem jaka jest tego przyczyna. Nie chciałem teraz analizować sytuacji i tak pół nocy zmarnowałem na przemyślenia, które do niczego nie prowadziły. Nerwowo poprawiłem kapelusz i wszedłem do środka.
- Jak się dzisiaj mają moje dziewczynki?! - zawołałem.
Siedem końskich łbów wynurzyło się ciekawie z boksów na mój głos. Podszedłem do najbliższego, gdzie zamiast pyska zobaczyłem koński zad.
- Obraziłeś się Thunder? Ciebie też witam! - Podszedłem do pierwszej zagrody, gdzie ogier stał tyłem i tylko leniwie się obejrzał, machając złośliwie ogonem. - Masz kiepski humor od rana? Rozumiem cię, brachu. Ja też kiepsko spałem - westchnąłem.Wiedziałem co mu poprawi samopoczucie. Śniadanie. Po chwili napełniałem paszą żłoby wszystkim zwierzakom rozpoczynając od humorzastego konia.
Musiałem rozładować napięcie, dlatego zakasałem rękawy, założyłem rękawice i od razu wziąłem się do roboty. Rzadko zajmowałem się czyszczeniem stajni, od tego miałem ludzi, ale dzisiaj potrzebowałem zmęczyć swoje ciało tak samo jak głowę.
- Po cholerę mi to było! - zakląłem głośno, na co Siwek w boksie zarżał niespokojnie. Ścieliłem mu nową warstwę siana i machałem nerwowo widłami. - I co teraz? Mam wszystko zostawić i szukać jakiegoś szczyla? Przecież tu wszystko posypie się jak tynk z ratusza w Kingsville. Kto się wszystkim zajmie? Diego? Gael? Obaj nadają się do tego jak świni siodło.
Koń oderwał się od jedzenia i pomachał żarliwie łbem zgadzając się ze mną. Mądry z niego był ogier w przeciwieństwie do właściciela.
- Czy ja wyglądam jak Chuck Norris? Nie jestem pieprzonym detektywem! Gdzie ja mam szukać jakiejś baby i jej dzieciaka? - warknęłem.
Collinsowi odbiło od czasu jak poważnie zachorował i nagle z twardego i szorstkiego faceta zrobił się sentymentalny głupiec. Nigdy nawet słowem nie wspomniał, że gdzieś tam ma syna, a od kilku dni o niczym innym nie mówił. Tyle lat nic go nie obchodziło poza ranczem, a teraz zmienił się nie do poznania. Choroba najwyraźniej zabierała mu nie tylko siły witalne, ale też jasność umysłu.
- Wołałeś? - usłyszałem za plecami śmieszny południowy akcent jednego z pracowników farmy.
- Tak. Bierz się do roboty, Gael. Konie same się nie oporządzął -warknęłem i wbiłem widły w prasak przed meksykaninem.
- Tak jest szefie - odpowiedział z krzywą miną i chwycił nerwowo za trzonek.
Zauważyłem jak pobielały mu knykcie, gdy mocno zacisnął ręce na drzewcu. Minąłem go i ruszyłem do wyjścia. Miałem gdzieś jego zachowanie, póki mówił i robił to, co trzeba. Jednak nie uszło mojej uwadze, że jego ślepia rzucały buntownicze iskry. Obserwowałem go, bo odkąd Collins zrobił mnie nadzorcą i kazał się przenieść z baraku pracowniczego do domu, Gaelowi odbiło. Pod przykrywką fałszywego uśmiechu próbował pajacować i pogrywać ze mną. Miałem powyżej uszu jego naburmuszonej miny i sztucznego szczerzenia uzębienia. Czekałem tylko na jeden malutki błąd, by pozbawić go roboty na farmie.
Szybkim krokiem zmierzałem do dużego parterowego domostwa, w którym od lat mieszkałem jak członek rodziny. Kochałem to miejsce, te zwierzęta i tych ludzi i to dokładnie w tej kolejności. Trafiłem na ranczo,gdy miałem osiemnaście lat i siano w głowie. To dzięki Robertowi Collinsowi wyszedłem na ludzi. On mnie nauczył szacunku do ciężkiej pracy, do ziemi i przyrody. Mimo młodego wieku, nigdy mi nie pobłażał, a wręcz przeciwnie. Wymagał ode mnie więcej niż od innych dostrzegając potencjał. Wychowywałem się bez ojca, dlatego imponowało mi zainteresowanie tego silnego i surowego mężczyzny. Nauczył mnie wszystkiego, chociaż wydawało mi się, że wszystko potrafię.

CZYTASZ
RANCZER
RomanceJarrod Sanders od dekady pracuje na ogromnej farmie Collinsów w południowym Teksasie. Swoją ciężką pracą i silnym charakterem zyskał szacunek samego szefa, który traktuje go niemal jak syna. Gdy samotny i bogaty właściciel rancza podupada na zdrowi...