Od dwudziestu minut siedziałem w aucie i gapiłem się na szyld knajpy przed sobą. Mały bar śniadaniowy zapraszał wyblakłymi od słońca literami "Silver Diner". Ewidentnie lokal miał lata świetności za sobą.
Według miejscowych to tu pracuje niejaka Burke. Panna z dzieckiem, która wprowadziła się jakieś pół roku wcześniej i zamieszkała na starej farmie na północ od tej zapyziałej dziury.
Prawie dziesięć godzin tłukłem się wczoraj, autem, nim dotarłem do to tej mieściny. Zameldowałem się w przydrożnym motelu i wykończony poszedłem na piwo. Wystarczyło kilka browarów w lokalnej spelunie, by dowiedzieć się tego i owego. Mówią, że kobiety to plotkary, ale mężczyźni po paru kielonkach w niczym im nie ustępują. Z tego, co udało mi się wychwycić to fakt, że dziewczyna musiała być ładna, skoro wpadła w oko męskiej części Silverhood, którzy jak jeden mąż, bez ogródek komentowali wczoraj jej walory.
Teraz siedziałem w aucie i zastanawiałem się, jak ja się w to wpakowałem? Chłopak z południa w roli prywatnego detektywa samego Collinsa. Nie miałem pomysłu jak to wszystko przeprowadzić. Nie znosiłem kłamstw i udawania, więc biłem się teraz z myślami. Na farmie było prościej nic nie trzeba było kombinować. Dopilnować stada, objechać granice, naprawić ogrodzenie, zadbać o zwierzęta. Nic trudnego. Może nie było lekko, ale przynajmniej uczciwie. A tu?
Wyłączyłem radio, które nie pozwalało zebrać myśli i ścisnąłem kierownicę.
- To, co Sanders... Będziesz tak siedział. Jak wystraszona panienka? - syknąłem nerwowo do siebie i zamknąłem oczy, opierając głowę o kierownicę mojej furgonetki.
Przecież to nie mogło być takie trudne, wystarczy wejść do baru poobserwować tę Burke i spróbować dowiedzieć się czegokolwiek - gromiłem się w myślach i uderzałem czołem w kierownicę.- Dobrze się pan czuje? - usłyszałem i szybko podniosłem głowę.
Obok mojego wozu stała najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziałem. Patrzyła na mnie tymi swoimi dużymi, migdałowymi oczami i zaglądała ciekawie przez otwarte okno do środka. Długie ciemne włosy miała zebrane w koński ogon, a pełne usta poruszały się, chociaż nie zrozumiałem nic z tego, co mówiła. Za to podziwiałem jej sylwetkę ukrytą pod ciemną bluzką i czarnymi portkami. Mimo, że nie miała na sobie jakiejś sukienki i tak wyglądała ponętnie i kusząco. Luźna koszulka zapięta zbyt wysoko by podziwiać skarby schowane pod materiałem, ale za to pozostawiające dla wyobraźni spore pole do popisu. Niżej wąska talia, a dalej opięte na biodrach ciemne materiałowe spodnie. Pod tymi nudnymi fatałaszkami była prawdziwa seks bomba, chociaż próbowała to nieudolnie ukryć.
- Słucham? - zapytałem odruchowo i skarciłem się w myślach, że zamiast normalnie rozmawiać z fajną łaską, ja mam namiot w spodniach i siano w głowie jak jakiś siusiumajtek, bo zauważyłem odrobinę nagiej skóry na niewielkim dekolcie.
- Pytałam, czy wszystko w porządku? - Zachmurzyła czoło i zacisnęła usta.
Wkurzyłem się. Nie na nią, na siebie. Na reakcję swojego ciała i brak języka w gębie.
- Tak. W najlepszym porządku - odpowiedziałem szybko, ale widząc jej minę dodałem: - A dlaczego pytasz? Wyglądam jak czubek?
- Nie.... Chociaż jakby się zastanawiać to nikt normalny nie siedzi w aucie na parkingu od pół godziny i nie wali głową w kierownicę - odpowiedziała i wyszczerzyła rząd białych zębów.
- A ty co? Parkingowa samarytanka czy uliczny psychiatra? - zapytałem zirytowany.
- Chciałam tylko pomóc...ale wiesz co, kontynuuj to, co robiłeś do tej pory. Jesteś w tym świetny. - Dziewczyna pokazała dwa kciuki do góry i uśmiechnęła się sztucznie. Po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła do knajpki co chwilę się oglądając.

CZYTASZ
RANCZER
RomanceJarrod Sanders od dekady pracuje na ogromnej farmie Collinsów w południowym Teksasie. Swoją ciężką pracą i silnym charakterem zyskał szacunek samego szefa, który traktuje go niemal jak syna. Gdy samotny i bogaty właściciel rancza podupada na zdrowi...