7

111 11 11
                                    

Jedyne, co mi przyszło do głowy, to wziąć tego durnego kotleta i wyskoczyć przez okno (którego tu nie było).

- Zdziwiona?- zapytał Emil z sarkazmem.

Nie odpowiedziałam, spokojnie odłożyłam kotleta na talerz i ścisnęłam dłonie w pięści.

- Powiem ci wprost, masz dwa wyjścia: albo współpracujesz i zostajesz z nami, albo zostajesz zabita na miejscu- przedstawił sytuację chłopak.

- A jeśli nie wybieram żadnej z opcji?

- Wtedy wybierasz opcję trzecią: buntujesz się i zostajesz zabita przeze mnie- wzruszył ramionami.

- Albo wybieram opcję czwartą-mruknęłam.- Zabijam osobę, która zrobiłaby to samo mnie i uciekam- dokończyłam, wyczarowując z kotleta lodową gwiazdkę ninjy i rzucając ją w Emila.

Odrzuciło go do tyłu, aż w końcu uderzył w ścianę. Gwiazdka unieruchomiła jego ramię, ale szybko mógł ją wyciągnąć, więc posłałam więcej lodowych pocisków i zmroziłam go dla pewności.

- To może teraz mi powiesz, po co byłabym wam potrzebna?- wstałam z szpitalnego łóżka i z nożem (tym, którym kroiłam mój obiad), podeszłam do ofiary.

- Mogłabyś zabić paru naszych wrogów, tu i tam- burknął.

- Och, nie ograniczaj się do paru słów- przejechałam mu po szyi ostrym narzędziem.- Zazwyczaj przecież masz niewyparzoną gębę- uśmiechnęłam się słodko.- Powiedz mi, co planujesz.

- Otóż, planowałem dzisiaj jeszcze zjeść kotleta, ale chyba mam traumę- odpowiedział, uśmiechając się szyderczo spod czarnych włosów.

- A ja planuję dziś kogoś zabić, ale nie mogę się zdecydować, czy będzie to tylko jedna osoba- przejechałam mu nożem po policzku. Z rany zaczęła sączyć się biała, iskrząca się substancja.

- Co to jest?- zapytałam. Wyglądało to jak śnieg, tyle że bardziej płynny.- Wiedziałam, że jesteś bałwanem, ale że aż tak?

- Nawet nie wiesz, co zrobiłaś- syknął.

- Tak, nie wiem. Ale teraz to już nie moja sprawa- rzuciłam, wychodząc. Nóż zachowałam, jakąś pamiątkę z tego będę mieć.

Spokojnie przeszłam przez drzwi, rozchyliłam ręce i mroziłam wszystko.

Nie miałam nastroju na rozmowy.

Byłam na pierwszym piętrze, jak się okazało, więc na dół zjechałam windą.

Nawet tu leciała ta okropna piosenka.

Na parterze roiło się od gości ubranych w podobne stroje jak goguś z księgowości. Ich także potraktowałam lodem. Nigdy nie lubiłam matematyki.

Wyszłam z budynku i obejrzałam się, żeby go zlokalizować.

Wielki szyld nad drzwiami głosił: "Kotleciki babci Emilki".

Panie święty, może Emil to tak naprawdę urocza babcia produkująca kotleciki?

To by wyjaśniało szminkę i lakier do paznokci w kieszeniach.

Potrząsnęłam głową i ruszyłam dziarsko przed siebie, nie martwiąc się niczym: przecież zabójcze kotlety już mi nie zagrażały.

- Pani Babcia prosi cię do siebie- powitał mnie Albert, strażnik na nocną zmianę.

- To oznacza tylko jedno...- powiedziałam zrezygnowana, przywołując windę.

- Masz kłopoty- odpowiedział za mnie.

- Albo...- uśmiechnęłam się pod nosem.

- Umyjesz Kotka?- zapytała mnie babcia na powitanie.

Tak myślałam.

- Babciu...- zaczęłam ją prosić.

- Lucy, wiem co robiłaś wczoraj w mieście Zielonych. Równie dobrze wiesz, co o takich akcjach sądzę- odezwała się zza swojego biurka z jasnego drewna (co zresztą idealnie współgrało z ciemnymi ścianami i białym dywanem).

- Babciu, to tylko lizaki, żelki i czekolada. Ludzie poradzą sobie bez nich na ziemi- mruknęłam, siadając na krześle przed babcią. Poczułam, jak czarny Kotek ociera się o moje nogi.

- Mogłaś...- zapewne chciała powiedzieć "zginąć", ale w pewnym sensie byłam już martwa-... zostać złapana! Wiesz, ile łowców duchów jest w takich metropoliach- powiedziała, otwierając puszkę z karmą dla kotów.

Prychnęłam.

- Metropolia? Oni tam nawet fontanny nie mieli! Poza tym, to tylko lizaki. Wiesz dobrze, że je kocham. A bez żelków Sally nie przeżyje.

- Dobrze, sytuację Sally jeszcze rozumiem. Ale ty możesz jeść nasze lizaki- wyciągnęła jeden z nich z szuflady i położyła przede mną smakołyk.

- Żygam tęczą- odpowiedziałam.- Żygam tęczą po zjedzeniu ich.

- Ty i twój żołądek, nic wam nie pasuje!- mruczała babcia pod nosem, a Kotek wskoczył mi na kolana.

- Ze względów zdrowotnych więc- kontynuowałam- powinnam jeść lizaki Zielonych.

- Zawsze mogłaś wysłać Steve'a. Albo Alberta- wysypała karmę do miski.

- Ale nie chciałam- odburknęłam jak małe dziecko.

Staruszka spojrzała mi w oczy.

- Lucy, wiesz dobrze, jak cię kocham. Nie chcę cię stracić po raz... czwarty?

- Tak. Czwarty- odrzekłam.

- Ano tak. Twoje zdolności nie są jeszcze w pełni gotowe do użycia. Na razie skup się na szkoleniu. Musisz wygrać ten konkurs, bo pracy Śmierci nie wyobrażam sobie z nikim innym niż z tobą!- uśmiechnęła się pokrzepiająco.

Babci chodziło o WKnŚ, czyli Wielki Konkurs na Śmierć, który odbywa się co jakiś czas, aby wybrać zastępcę słynnej Śmierci. Jako jej wnuczka muszę wygrać.

- Tak, właśnie. Kwalifikacje są za tydzień- poinformowałam ją.

- Jesteś chyba na nie gotowa?- zwierzątko zeskoczyło ze mnie i powędrowało do miski z jedzeniem.

- Oczywiście- powiedziałam, a po chwili dodałam.- Skąd wiesz o mojej akcji w sklepie? Nigdy nie czytasz gazet Zielonych.

- Powiedział mi o tym bardzo miły młodzieniec. Swoją drogą, skarżył się na ciebie.

- Kto? Jaki młodzieniec?- nie mogłam pojąć.

- Ja- odezwał się głos, dobiegający zza fotelu babci.

Rozpoznałam czarne włosy, czerwoną bliznę na policzku i nóż w ręce.

Śmiertelna myśl.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz