19

134 10 7
                                    

ROZDZIAŁ MOŻE BYĆ TROCHĘ DZIWNY I WZBUDZAJĄCY PODEJRZENIA CO DO TEGO, ŻE JEGO AUTORKA JEST NORMALNA. WSZELKIE SKARGI I SKIEROWANIA DO PSYCHIATRYKA PROSIMY NA WIADOMOŚCI PRYWATNE LUB ADRES EMAIL:
shippingsorcia@gmail.com

DUMDUM.

Poczułam pode mną coś miękkiego. Jak trawa na wiosnę, albo... Dywan. Różowy, puszysty dywan, rozłożony w całym pomieszczeniu. Było tu na tyle jasno, aby wyróżnić poszczególne elementy.
Znajdowaliśmy się w kuchni. Przestronnej i nowoczesnej kuchni. W jednym z rogów znajdował się zlew, po prawej lodówka, na beżowych ścianach zawieszone były szafki.
Ale coś mi tu nie pasowało. Nie dość, że było tu cicho, to jeszcze zbyt idealnie.
- Lodówka!- Emil zerwał się z podłogi i podbiegł z radością do wspomnianego przedmiotu. Przytulił ją ciepło.- A teraz, zgadnijmy kotku, co masz w środku.- Dobrał się do drzwiczek i otworzył je z siłą olbrzyma.
Rozłożyłam się na dywanie, z uczuciem błogiego spokoju. Zostaję tu.
- Tylko kotlety.- Mruknął chłopak.- Mrożone i w dodatku prawie przeterminowane.- Westchnął ciężko, szperając jeszcze.- Czekaj, chyba coś mam!
Usiadłam, aby zobaczyć co robi mój wspólnik.
- Masło.- Powiedział bez uczucia, nawet nie pokazując mi go.- Ojoj.- Na posadzkę rozlało się mleko, tworząc wielką, białą plamę.
- Jest coś jeszcze?- spytałam.
- Masz ci babo placek.- Pokazał mi ciasto z truskawkami, uśmiechając się pobłażliwie.
Usłyszałam za sobą dźwięk tłukących się słoików, a nastolatek natychmiast spojrzał na mnie ze strachem w oczach.
- Przypomina mi się taki horror, o zmutowanej krowie, która napadała na ludzi i wysysała z nich krew, zastępując ją mlekiem. Tworzyła takie mleczne zombie, które...
- Weź bądź cicho- skarciłam go.
Dźwięk był coraz głośniejszy.
- Miała na imię Mućka.- Rzekł cicho, obracając w rękach kotlety.
Spojrzałam na niego z wyrzutem, po czym zaczęłam wodzić wzrokiem po półkach w poszukiwaniu wroga.
Czyżby to dla nas przygotowali?
Nagle wszystko ucichło. Przestaliśmy nawet oddychać.
- Chyba chcieli nas...- Zaczął Emil, ale zapiszczał niczym kotlet pieczony na gorącym oleju.
- Co?- Zerwałam się z ziemi.- Kto tu jest?
Obróciłam się, słysząc ciche szemranie.
- Cing ciang ciong- odrzekły trzy ziarnka ryżu na posadzce. Miały na sobie kowbojskie kapelusze, a do tego wąsy jak szeryf. Co gorsza, były uzbrojone. W paluszki z sezamem.- Majtki ściong*.
Otworzyłam szeroko oczy, a po chwili także buzię. Ukradkiem ujrzałam minę Emi'ego. Wykrzywiona w grymasie twarz, z cieniem uśmiechu, a w oczach paraliżujący strach.
- Chyba chcą twoje majteczki w kotleciki- szepnęłam do niego.
- A skąd ta pewność?- Zapytał drżącym głosem.
- Bo znam ryżowy?- Odpowiedziałam z wyrzutami.
W odpowiedzi chłopak zanurkował do lodówki.
Już widzę ten napis na jego nagrobku: "Oddany lodówce. Był z nią nawet w ostatnich minutach życia".
Później wszystko działo się szybko. Towarzysz rzucił się na ryż, atakując je czymś, a potem usiadł na podłodze z zadowoleniem wypisanym na twarzy.
- Co. To. Było.- Wysapałam.
- Zaatakowałem te mordercze ziarnka tym- pokazał mi wałek do ubrań.
- Już lepiej byłoby je zdzielić kotletem. Wypadłbyś bardziej heroicznie- mruknęłam.
- Ważne, że już ich nie ma, tak?- Popatrzył na mnie z wyrzutem.
Tym razem usłyszałam stukot kopyt.
- Czy oni nie mogą dać nam spokoju?- Westchnęłam.
Z mroku wyłaniała się postać. Emil schował się w objęcia swojej kochanki lodówki.
Zarysy stały się coraz bardziej wyraźne. Była to...
- Weź ją! Weeeź!- Zaczął znowu piszczeć Emi, rzucając w zwierzę masłem.
- Daj spokój- zachichotałam.- To tylko krowa.
- Tak. A życie to tylko gra. To zło wcielone, nie krowa!
Podeszłam do stworzenia i pogłaskałam je delikatnie po grzbiecie.
- Patrz, jaka słodka. Kto jest moją słodką krówką?- Zaczęłam się bawić z podopieczną, ale ona w odpowiedzi podeszła do plamy mleka i mucząc donośnie, piła je.
- Słodka? Będziesz mówić inaczej, gdy wyssie z ciebie krew. Już gromadzi mleko na podmiankę, hę?- Myślałam, że do tej lodówki wejdzie. On jest jakiś nienormalny.
- Kotlety, domestos i krowy. Czego ty jeszcze się boisz?- Mruknęłam, siadając na jednym z blatów.
- Ryb. Ale to tylko sporadycznie.- Oświadczył.
- Założę się, że boisz się jeszcze czegoś.
- Odezwała się panna waleczna. A ty? Czego się boisz?
Ciemności. Straty. Zdrady. Ryżu. Zguby. Kary. Zapomnienia. Tego, że cię stracę.
- Boję się pająków.
Chłopak zaśmiał się głośno.
- Czyli typowa panienka.- Zadrwił.
- Odezwał się gościu, który boi się kotletów.- Parsknęłam.- Co zrobimy z tą krową?- Zapytałam.
Nastolatek poszperał w kieszeni spodni i wyciągnął z niej coś różowego.
- Vanish! Zaufaj różowej sile!- Udarł się na całe gardło.
- Nosisz w kieszni Vanish?- Otworzyłam szeroko oczy.
- A ty nie?- Spojrzał na mnie jak na głupią.
- Ja jestem normalna. W kieszeni noszę Calgon.- Wyciągnęłam proszek.
- Dusza, życie każdej pralki to Calgon!- Zaśpiewaliśmy jednocześnie, po czym zachichotaliśmy.
Emil dolał do mleka na podłodze kilka kropel cudownego płynu z jego kieszeni.
- Co ty robisz, głupi mielony kotleciku?- Krzyknęłam na niego.
- Vanish. Zaufaj różowej sile...
- Zapomnij o plamach- dokończyłam szeptem.
Faktycznie, plama zniknęła. A wraz z nią krowa. Poszła sobie. Tak po prostu.
- Dzisiaj już chyba nic mnie nie zdziwi- mruknął Emi.
Po kuchni rozległ się stukot obcasów.
- Chyba jednak nie- zauważyłam.
Kroki zbliżały się, a my tylko patrzyliśmy z trwogą w otchłań.
- Podaj mi patelnię z piekarnika- rzuciłam do niego półgębkiem, podejmując decyzję.
Przedmiot spoczął w mojej dłoni, a ja poczułam się bezpieczniej.
Uderzyłam wroga zaraz po przekroczeniu linii mroku.
Postać upadła na dywan jak długa.
Emil zapiszczał z zachwytu, upuszczając swój wspaniały Vanish.
- Nie! To nie może być on!- Zachwycał się.
Ja tam nie wiem, co wspaniałego widzi w gościu w garniturze.
Mężczyzna podniósł się, otrzepując z kurzu. Spojrzał na mnie i podał rękę w geście powitania.
- Bond. James Bond.- Powiedział tym swoim słynnym głosem.
Otworzyłam szeroko oczy. Właśnie zdzieliłam Jamesa Bonda patelnią!
- Logax. Lucy Logax. Lucy Agnieszka Logax. Lucy Agnieszka Emilia Logax. Lucy Agnieszka Emilia 'Mlaskacz' Logax. Lucy Agnieszka Emilia...
- Wystarczy- przerwał mi Emi.- Nie będziemy tu siedzieć do rana.
- Mów mi Lucy.- Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Wydawał mi się tak jakby... młodszy? Jakby był w moim wieku.
- Co wy tu robicie?- Rozejrzał się po kuchni.
Przypomniałam sobie o jednym szczególe.
- Dlaczego ma pan na sobie szpilki?- Zapytałam go.
Speszony spojrzał na swoje neonowo różowe obcasy.
- Ostatnio taka moda.- Wykręcił się
- Ooo, muszę spróbować.- Odezwał się mój wspólnik.
- A co pan tu robi?- Zaczęłam przesłuchanie.
- Biorę udział w konkursie. Najwyraźniej zabłądziłem.- Ruszył do lodówki, ale Emil nie pozwolił mu jej otworzyć, szepcząc pod nosem jak Gollum "Mój skarb...".
- Na liście nie było żadnego Jamesa Bonda- zdziwiłam się, biorąc z misy z owocami jabłko i gryząc kawałek.
- Ale był Wiesiek spod mostu.
Kawałek ugrzązł mi w gardle. Zakrztusiłam się nim, a kiedy odzyskałam dar mowy, odłożyłam jedzenie.
- Wiesiek... Most... To pan?- Wyszeptałam, niedowierzając.
- No a jakże!- Ucieszył się.-Nie wiecie co z pozostałymi?
- Nie. A czy pana spotkały jakieś, hmmm, potwory?- Zapytał chłopak.
- Spotkałem tylko uciekającą krowę. Swoją drogą, dobry tytuł na film. "Uciekająca krowa", albo "James Bond i uciekająca krowa", albo...
- "James, uciekająca krowa". O, to byłoby idealne- syknęłam z pogardą.
- Faktycznie.- Popatrzył na mnie z uśmiechem.-Muszę cię zatrudnić.- Schował ręce do kieszeni.
- Długo nas tu jeszcze będę trzymać? Umieeeram z głodu.- Emil zaczął krążyć po kątach z miną udręczonego wielbłąda.
- Przecież w lodówce są kotlety- westchnęłam.
Spojrzał na mnie, jak gepard na kotleta.
W tym samym momencie coś wessało mój Calgon, leżący na dywanie.
- Nie!- Krzyknęłam i rzuciłam się za nim.
- To pewnie ta krowa! Ratuj się kto może!- Emi zaczął panikować i biegać po kuchni, wymachując rękoma.
Jamie wziął ode mnie patelnię i przywalił nią chłopakowi prosto w łeb. I tak ujęłam to zbyt łagodnie.
- Karm go kotletami, zabierz Vanisha i myj szczotką od kibla.- Tak dziwne instrukcje od tak poważnego gościa. Niesamowite.
W podłodze utworzyła się wielka dziura, która wessała nas do środka.
-Coś jak spłuczka od kibla!- Wydarł się do mnie Bond.- Zawsze wiedziałem, że ci od WKnś są kreatywni!
Wylądowaliśmy na wielkim polu poduszek, gdzie na środku znajdował się już piedestał dla Halinki.
- Nareszcie. Czekaliśmy na was.- Rozległ się jej przesłodzony głos.
Wszyscy zgromadzeni patrzyli na siebie zagubionym wzrokiem, w których widziałam strach. Było nas co najmniej połowę mniej.
- Pierwszego dnia wyeliminowaliśmi tchórzy i słabeuszy. Jak widać, było ich dość dużo. Do następnego etapu przechodzi dziewiętnaście osób.- Zaszczebiotała.
Wodziłam wzrokiem po tłumie.
Ognistowłosi, Pomarańcze, Teletubisie... Wszyscy tu byli. Oj, nie będzie łatwo.
- A teraz każda z drużyn opowie o swoim wyzwaniu.- Ustąpiła miejsca dla drużyn.
Jak się okazało, każdy miał na sobie jakieś siniaki lub zadrapania. W porównaniu z nimi wyglądaliśmy komicznie.
Uczestnicy dzielili się na cztery grupy; zaatakowani przez niedźwiedzia, zamknięci w szklanej kopule, umieszczeni w wielkim basenie pełnym rekinów i tym podobnych oraz na zatruwanych gazami typu domestos. Do tego dochodziliśmy my.
Powoli ruszyłam w stronę piedestału, razem z Emilem i Jamesem.
- A wy? Jaka katastrofa was dotknęła?- Zapytała Halina.
- Zaatakował nas-wskazałam na mnie i Emi'ego- morderczy ryż.- Usłyszałam chichoty.- Uzbrojony!- Podkreśliłam.- Do tego krowa. I spotkaliśmy Jamie'ego- wskazałam tym razem na koleżkę.
- Niemożliwe.- Zaśmiała się prowadząca.- Przejrzymy kamery.
Na wielkim płótnie za nami wyświetlono film z naszej ryżowej bitwy. Wszyscy patrzyli na to z minami godnymi popularnych memów internetowych, a Hali po prostu stała, wykonując tak zwanego facepalm'a.
Po skończonej projekcji rozległy się głośne oklaski.
Prowadząca westchnęła, odprowadzając nas na miejsce.
- A miał was zaatakować zmutowany królik...

*celowy zabieg. Inaczej by się nie rymowało, prawda? :D

Śmiertelna myśl.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz