Artos

35 1 0
                                    

Wyjechali o świcie by zobaczyć egzekucje. Poranek był pogodny acz zimny. Wraz z nimi jechał Brandon. Pan ojciec uznał że jest wystarczający dorosły by zobaczyć jak wymierzana jest sprawiedliwość. Sam widział po raz pierwszy egzekucje gdy miał niespełna osiem lat, toteż nie było to dla niego niczym nowym. Pan ojciec zawsze mówił mu że człowiek który wydaje wyrok, powinien go wykonać.

Dotarli przed bramy drewnianego grodu. Dwóch strażników prowadziło obdartego człowieka. Nie był to dziki zaprzysiężony na Mance Raydera, Króla za Murem jak podejrzewał Robb. Sądząc po czarnym, postrzępionym, brudnym stroju był to brat z Nocnej Straży gdzie służył jego stryj, Benjen. Nie miał uszu i palca, stracone na mrozie, był brudny, stary i wychudzony. Artos siedział na swych wierzchowcu obok Jona, swojego innego brata który również był jak on bękartem. Obok niego był Bran na swym kucyku i Robb na swym wierzchowcu. Para z końskich i ludzkich oddechów mieszały się ze sobą. Gwałtownym wiatr poruszył bramą grodu oraz zatrzepotał sztandarem Starków z Winterfell: szary wilkor pędzący przez śnieżnobiałe pole. Artos szczelnie okrył się płaszczem.

Spojrzał na swego ojca, który nieruchomo siedział na swych koniu. Długie, brązowe włosy potargał wiatr, postarzała go krótko przystrzyżona broda przetykaną siwizną, choć miał jedynie trzydzieści pięć lat. Otulony futrami z ponurym spojrzeniem czającym się w jego oczach wyglądał jak olbrzym z opowieści Starej Niani. Obok niego na swym wierzchowcu podopieczny Theon Greyjoy z swym nieodłącznym, aroganckim uśmieszku. Pan ojciec zadawał pytania a skazaniec odpowiadał na nie, lecz potem Artos niewiele z tego pamiętał. Głowę zaprzątały mu inne myśli. W końcu ojciec wydał rozkaz i dwaj strażnicy przyciągnęli obdartego mężczyznę do pnia grabu na środku placu. Położyli jego głowę na twardym, czarnym pniaku. Lord Eddard Stark zsiadł z konia, a Theon Greyjoy przyniósł jego miecz, Lód. Ów ostrze miał szerokie jak dłoń mężczyzny, a długością przewyższał nawet wzrost Robba. Wykute z valyriańskiej stali za pomocą magii, było ciemne jak dym i bez jakiejkolwiek szczerby.

Ojciec zdjął rękawice i podał je Jory'emu Casselowi, kapitanowi gwardii przybocznej. Ujął Lód w obie ręce i przemówił:
- W imieniu Roberta z Rodu Baratheon, Pierwszego Tego Imienia, Króla Andalów, Rhoynarów oraz Pierwszych Ludzi, wyrokiem Eddarda Starka, Lorda Winterfell i Namiestnika Północy skazuje cię na śmierć. - Po tych słowach uniósł miecz wysoko nad głowę.

Artos usłyszał jak Jon zwraca się do Brana.
- Trzymaj mocno kuca. I nie odwracaj się. Ojciec zauważy jeśli się odwrócisz.
Ojciec pozbawił skazańca głowy jednym pewnym cięciem. Krew trysnęła na ziemie, barwiąc krwawo śnieg. Jeden z koni stanął dęba i trzeba było go mocno trzymać, by się nie spłoszył. Trzymał pewnie wodzę Erysa, szepcąc uspokajające słowa dzięki czemu wierzchowiec pozostał spokojny.  Odcięta głowa odbiła się od korzenia i zatrzymała  dopiero przy nogach Greyjoya. Theon był chudym, ciemnowłosym młodzieńcem w wieku dziewiętnastu lat którego wszystko śmieszyło. Teraz także roześmiał się i kopnął głowę. Artos delikatnie mówiąc nie przepadał za nim, zresztą z wzajemnością.  Zawrócił Erysa i spojrzał na przyrodnich braci. Jon położył dłoń na ramieniu Brana.
- Dobrze się spisałeś - przemówił z powagą. Jon miał czternaście lat i nie raz jak on widział jak wymierzano sprawiedliwość. Kiedy wyruszyli w długą drogę powrotną do Winterfell, jakby się ochłodziło choć przestało wiać. Artos z braćmi jechali daleko do przodu przed całą grupą; widział że kuc Brana z trudem nadążą. Piaskowy rumak z Dorne którego dostał na trzynasty dzień imienia od stryja Andrika był szybszy i rączy od wierzchowców z Północy przez co Robb nie raz żartował że wygrywa wyścigi tylko dzięki temu że ma szybszego konia.
- Dezerter umarł dzielnie - oznajmił Robb. Był rosłym młodzieńcem, który z każdym dniem stawał się coraz większy. Z karnacji podobny do matki: jasna cera, rudawobrązowe włosy i niebieskie oczy Tullych z Riverrun. W przeciwieństwie do niego Artos prezentował się całkowicie odmiennie: lekko opalona cera, ciemnobrązowe włosy które opadały mu na czoło oraz fioletowe oczy które w słabszym świetle wydawały się czarne. Wielu uważało że to najbardziej przykuwające wzrok cecha jaką miał. - Przynajmniej nie okazał się tchórzem.
- Nie - powiedział cicho Jon Snow. - To nie była odwaga. On był śmiertelnie przerażony. Widziałem to w jego oczach. - Oczy Jon były szare, prawie czarne, lecz były to oczy, przed którymi nic się nie ukryło. Właściwie Artos był bardziej podobny do Jona niż Robba. Obaj wysocy, smukli i ciemnowłosi choć on miał szerszą pierś.
- Uważam że ten człowiek był przerażony, lecz nie tym że ojciec zetnie mu głowę. Coś go tak napełniło lękiem że nie docierały do niego słowa pana ojca - odrzekł Artos.
Robb nie wydawał się zdziwiony.
- Niech Inni wydrapią mu oczy - zaklął. -Umarł dzielnie. Ścigamy się do mostu?
-Zgoda - odparł Jon i ścisnął piętami boki konia. Artos ścisnął boki Erysa i popędził naprzód. Usłyszał za sobą jak Robb zaklął i uśmiechnął się pod nosem. Podczas gdy Robb pokrzykiwał i śmiał, Jon jechał w milczeniu, skupiony. Sam Artos pozostał skupiony, pędząc do mostu. Z wolna doganiali go, lecz żaden koń na Północy nie mógł równać się z Erysem. 

Pędził cały czas do przodu a jego wierzchowiec odrzucał kopytami śnieg którego na koniec lata spadło sporo. Coraz bardziej i bardziej oddalał się od swym braci. Kiedy w końcu dotarł do północnego brzegu ziemi blisko mostu zauważył coś wielkiego w śniegu. Zatrzymał raptownie Erysa, po czym zeskoczył raźno na ziemie. Śnieg sięgał mu do kolan. Odrzucił kaptur i przyjrzał się cielsku. Był to olbrzymich rozmiarów wilk jak z początku wydawało. Jednak gdy dokładniej mu się przyjrzał ze zdumieniem zdał sobie sprawę że to wilkor. Wyjął miecz i ostrożnie podszedł i dźgnął go sztychem.
Nie drgnął. Był martwy.
- Co tam znalazłeś, Arti? -spytał Robb, który przed chwilą dotarł na miejsce. Za nim zjawił się Jon.
- Wilkora, martwego - odparł Artos i zauważył ich zaskoczone miny. Obaj chłopacy zeskoczyli z koni i podeszli bliżej.
 - Wilkora nie widziano od dwustu lat na południe od Muru - rzekł Jon.
- Teraz widzę, Jon.
- Słyszycie to?-spytał Robb.
Artos wysłuchał się w otaczającą go polane i usłyszał ciche skomlenie. Po dłuższej chwili znaleźli szczeniaki zagrzebane w śniegu. Robb wziął jednego z nich na ręce.
- Trzeba powiadomić ojca. Jon bądź taki miły i zawiadom go - powiedział Artos.
- Robi się, Arti - odparł Snow i pobiegł na wzgórze. Artos spoglądał na to w zamyśleniu. Zastanawiał się co bogowie chcą przez to powiedzieć. Wkrótce Jon przyszedł z powrotem. Rozmawiali ze sobą na ten temat, zastanawiając się. Artos zauważył zbliżających się jeźdźców. Pierwsi dotarli do nich  Jory Cassel i Theon Greyjoy. Greyjoy jechał, śmiejąc się i żartując. Artos usłyszał, jak tamten wypuszcza z sykiem powietrze.
- Bogowie! - zawołał, próbując utrzymać równowagę na koniu, kiedy sięgnął po miecz.
Jory trzymał już swój w dłoni.
- Robb, Artos, odsuńcie się od tego!- zawołał, a jego koń stanął dęba.
Młodzieniec uśmiechnął się tylko i spojrzał sponad tego, co trzymał na rękach.
 - Ona już nic ci nie zrobi, Jory -powiedział. - Zdechła.
- W rzeczy samej, sam sprawdziłem. Jest martwa - dodał Artos.
Patrzył jak Bran zeskakuje z kucyka. Jon, Jory oraz Theon także stali na ziemi. 
- Na siedem piekieł, co to jest? - odezwał się Greyjoy.
- Wilk - powiedział Robb.
- Odmieniec - odpowiedział Greyjoy. - Popatrz, jaki jest duży. 
- Bredzisz, Theon. To wilkor. One takie duże są -odparł Artos, przewracając oczami.
- To jest wilkor. One są większe od wilków - dodał Jon.
- Nie widywano ich od dwustu lat na południe od Muru - wtrącił Theon Greyjoy.
- Teraz jednak widzę - odparł Jon.
Artos zaśmiał się gdy Bran wydał okrzyk radości na widok szczeniaka którego trzymał Robb.  Szczenię przypominało kulkę z szaroczarnego futra. Oczy miało jeszcze zamknięte. Popiskując smutno, macało pyskiem ślepo po piersi Robba w poszukiwaniu mleka. 
 - Śmiało - zachęcał go Robb. - Możesz go dotknąć. Bran pogłaskał szybko szczenię gdy Jon podał mu innego szczeniaka. 
 - Trzymaj. - Ich przyrodni brat podał Branowi drugie szczenię. - Jest ich pięć.
 - Wilkory w królestwie po tylu latach - mruknął Hullen, koniuszy. - To mi się nie podoba.
- To znak - powiedział Jory.
Ich ojciec zachmurzył się.
 - Jory, to tylko zdechłe zwierzę - powiedział, choć sam wydawał się zatroskany. Kiedy obchodził wilka, śnieg zaskrzypiał pod jego butami. - Czy wiadomo, co ją zabiło?
 - Ma coś wbite w gardło - odezwał się Robb, dumny, że potrafi odpowiedzieć, zanim jeszcze spytał go ojciec. - Tam,pod samą szczęką.
Rzeczywiście, Artos dostrzegł jeleni róg wbity w gardło wilkora. Zastanawiał się jak to tego doszło.
Ojciec przyklęknął i wsunął dłoń pod łeb zwierzęcia. Potem szarpnął i podniósł rękę wysoko, tak by wszyscy zobaczyli. Trzymał w niej kawałek rogu, oderwaną rosochę umazaną krwią.Stojący dookoła zamilkli. Patrzyli na rogi z niepokojem i żaden nie śmiał się odezwać. Artos wyczuwał ich strach choć zastanawiało ich czemu jeleni róg tak ich niepokoi. Potem przypomniał sobie że królewski ród ma w chorągwi jelenia.
Ostrzeżenie od Starych Bogów?
Ojciec odrzucił róg i wytarł dłonie o śnieg.
- Dziwi mnie, że przeżyła na tyle długo, żeby się oszczenić - powiedział. Jego słowa przerwały krąg milczenia.
- Może nie przeżyła - powiedział Jory. - Słyszałem... może wilczyca zdechła, zanim urodziły się szczenięta.
- Zrodzone z martwych - wtrącił ktoś. - Jeszcze gorzej.
 - Nieważne - powiedział Hullen. - One też niedługo zdechną. 
Te słowa nie spodobały się Artosowi w najmniejszym stopniu.
 - Im szybciej, tym lepiej - wtrącił Theon Greyjoy, wyciągając miecz. - Bran, dawaj tutaj tę bestię.
- Nie! - zawołał gwałtownie Bran. - On jest mój!
- Schowaj miecz albo posmakujesz mojego, Greyjoy - powiedział Artos, wyjmując ostrze. Rękojeść miało kształt białej, wilczej głowy. Na czole miał wyrytą spadającą gwiazdę.
- Sam uważaj, bękarcie. Nie słucham takich jak ty - odparł Theon.
Artos miał ochotę zdzielić go pięścią w twarz.
- Odłóż miecz, Greyjoy - powiedział Robb. Przez moment wydawało się, że przemawia jego ojciec, lord, którym kiedyś miał zostać. - Zatrzymamy te szczeniaki.
 - Chłopcze, nie możesz tego zrobić - powiedział Harwin, syn Hullena.
- Okażemy serce, zabijając je - dodał Hullen.
 - Synu, Hullen ma rację. Lepiej zadać im szybką śmierć, niż pozwolić, by zdychały powoli z zimna i głodu- powiedział ojciec. - A ty Artosie schowaj miecz. Nie wyciągaj go jeśli nie masz zamiaru go użyć.
- Dobrze, ojcze -odparł Arti i schował miecz do skórzanej pochwy.
- Nie! - zawołał Bran, odwracając głowę. 
Robb także nie chciał ustąpić.
- W zeszłym tygodniu oszczeniła się ruda suka ser Rodrika - powiedział. - Przeżyły tylko dwa szczeniaki, więc będzie miała dość mleka.
- Rozerwie je na strzępy, gdy tylko spróbują się przystawić.
 - Lordzie Stark - odezwał się Jon. Ten oficjalny ton wywołał zdziwienie Artosa.- Znaleźliśmy pięć szczeniaków - zwrócił się do ojca. - Trzy samce i dwie samice.
- I co z tego, Jonie?
- Ty masz pięcioro dzieci z prawego łoża. Trzech synów i dwie córki. Ta wilczyca jest jakby symbolem twojego Rodu. Przeznaczeniem tych szczeniąt jest zostać z twoimi dziećmi, panie. 
Artos dobrze zrozumiał intencje i słowa Jona. Liczby zgadzały się tylko dlatego, że Jon nie wymienił siebie ani jego.  Wspomniał o dziewczynkach, nawet o małym, Rickonie, lecz nie wymienił dwójki bękartów noszących nazwisko Snow, nazwisko zwyczajowo nadawane ludziom na północy, którzy mieli pecha urodzić się bezimiennie.
Ojciec szybko zrozumiał.
- A zatem, Jonie, nie chcesz szczenięcia dla siebie? - spytał łagodnie.
- Wilkor widnieje na sztandarze rodu Starków - zauważył Jon. - Ja nie noszę ich nazwiska, ojcze.
- A ty Artosie?
- Jak powiedział Jon, wilkor widnieje na sztandarze rodu Starków. Ja nie noszę ich nazwiska. Jestem Snowem, nie Starkiem, ojcze - odparł, czując jak coś ściska go w żołądku. To nigdy nie było przyjemne choć nauczył się z tym żyć. 
Ojciec przyglądał im się przez chwilę co wykorzystał Robb.
- Ojcze, sam się zajmę szczeniakiem - powiedział. - Namoczę ręcznik ciepłym mlekiem i dam mu do ssania.
- Ja też! - krzyknął Bran.
Lord długo mierzył uważnym spojrzeniem swoich synów.
- Łatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić. Nie pozwolę,żebyście zawracali głowę służbie. Jeśli chcecie zatrzymać szczeniaki, sami musicie je karmić. Jasne? 
 - Sami je też wytresujecie - dodał ojciec. - Wy i nikt inny. Obiecuję, że nikt z psiarni nie dotknie nawet palcem tych potworów. Niech was bogowie mają w opiece, jeśli zaniedbacie swoje zwierzęta, odniesiecie się do nich brutalnie albo źle je wytresujecie. To nie są jakieś tam kundle, które będą żebrać o jedzenie i uciekną przed kopniakiem. Wilkor urwie ci rękę z taką samą łatwością, z jaką pies rozrywa szczura. Czy wciąż chcecie je zatrzymać?
- Tak, ojcze - powiedział Bran.
 - Tak - powtórzył jak echo Robb.
- Szczeniaki mogą zdechnąć bez względu na to, jak bardzo będziecie się starali.
- Nie zdechną - zapewnił go Robb.
- Nie pozwolimy im zdechnąć.
 - A zatem zatrzymaj je, Jory, Desmond zabierz pozostałe. Czas wracać do Winterfell.
Artos wsiadał już na Erysa gdy usłyszał ciche popiskiwanie. Spojrzał na Jona, wymieniając długie spojrzenie po czym poszedł z nim w stronę źródła dźwięku. Znaleźli dwa szczeniaki. Jedno było białe jak śnieg a oczy czerwone jak krew skazańca. Obok niego miał barwę sadzy a oczy czarne jak najczarniejsza noc. Wziął go a jego przyrodni brat wziął białego. Wszedł z szczeniakiem na konia i wraz z Jonem popędzili do ojca i reszty grupy.
-Pewnie odłączył się od pozostałych - powiedział Jon.
- Albo został odpędzony - dodał jego ojciec, spoglądając na szóstego szczeniaka. 
 - Albinos - zauważył Theon Greyjoy z wymuszonym uśmiechem na ustach. - Zdechnie jeszcze przed tamtymi.
Jon Snow rzucił chłodne spojrzenie podopiecznemu ojca.
- Nie sądzę, Greyjoy - powiedział. - On należy do mnie.
- A ten to do mnie - odparł Artos, czując jak szczeniak węszy po jego piersi.




Dziki WilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz