Ze wszystkich pokoi Wielkiej Wieży zamku Winterfell najcieplejsza była komnata sypialna Catelyn.
Zamek wzniesiono w miejscu, gdzie wybijały gorące źródła, dlatego jego gorące wody płynęły przez jego ściany niczym krew w ludzkim ciele, dzięki czemu ogrzewały kamienne hole, wypełniały wilgotnym ciepłem cieplarniane ogrody i nie pozwalały ziemi zamarznąć. Dniem i nocą na tuzinie małych dziedzińców biła para z sadzawek. Latem było to drobiazgiem, ale w zimie oznaczało różnicę pomiędzy życiem a śmiercią. Kąpiel Catelyn była zawsze parująca i gorąca, a ściany jej komnaty ciepłe w dotyku. Ciepło przypominało jej Riverrun, słoneczne dni spędzone z Lysą i Edmurem, lecz Ned nigdy go nie polubił. Wciąż powtarzał jej, że Starkowie zostali stworzeni dla zimna, ona zaś śmiała się wtedy i odpowiadała, że w takim razie postawili swój zamek w niewłaściwym miejscu.Tak więc, kiedy skończyli, Ned zsunął się z niej i wyszedł z łóżka, jak miał w zwyczaju robić. Przeszedł przez pokój, odsunął ogromne, ciężkie zasłony i zaczął otwierać kolejno wysokie i wąskie okna, wpuszczając do komnaty nocne powietrze. Wiatr zawirował wokół niego, podczas gdy on stał wpatrzony w ciemność, nagi, z pustymi rękoma. Catelyn naciągnęła futro aż po samą szyję i spoglądała na niego. Teraz wydawał jej się mniejszy, słabszy, jak młodzieniec, którego poślubiła w sępcie w Riverrun piętnaście długich lat temu. W lędźwiach wciąż czuła jeszcze ból od jego natarczywych pchnięć, lecz był to przyjemny ból. Czuła w sobie jego nasienie i modliła się, żeby powstało z niego życie. Od urodzin Rickona minęły już trzy lata. Nie była za stara i mogła mu dać jeszcze jednego syna.
- Odmówię mu - powiedział Ned, odwróciwszy się do niej. Patrzył nieprzytomnym spojrzeniem, a w jego głosie zabrzmiała niepewność. Catelyn usiadła w łóżku.
- Nie możesz. Nie wolno ci.
- Mam dość obowiązków na północy i nie pragnę zostać Namiestnikiem Roberta.
- On tego nie zrozumie. Teraz jest Królem, a królowie to nie to samo, co zwykli ludzie. Jeśli nie zechcesz mu służyć,zacznie się zastanawiać dlaczego i prędzej czy później nabierze podejrzeń, że nie jesteś mu przychylny. Nie dostrzegasz niebezpieczeństwa, jakie mógłbyś na nas sprowadzić?
Ned potrząsnął głową niedowierzająco.
- Robert nigdy by nie skrzywdził ani mnie, ani nikogo z mojej rodziny.Byliśmy sobie bliżsi niż bracia. On darzy mnie miłością. Jeśli mu odmówię, wścieknie się i przeklnie mnie, lecz nie minie tydzień, a będziemy się śmiać z tego. Ja go znam!
- Znałeś innego człowieka - powiedziała. - Król jest kimś innym. - Catelyn przypomniała sobie martwego wilkora znalezionego w śniegu z gardłem przebitym rogiem. Chciała mu to uzmysłowić.
- Mój panie, dla Króla duma jest wszystkim. Robert przebył daleką drogę, by osobiście obdarzyć cię tym ogromnym zaszczytem, a tobie nie wolno rzucać mu go w twarz.
- Zaszczytem? - Ned roześmiał się gorzko.
- W jego mniemaniu - powiedziała.
- A w twoim?
- Także w moim - odparła, teraz już rozzłoszczona. Dlaczego tego nie widział? Jak inaczej można go potraktować?Chce, żeby nasza córka poślubiła jego syna. Sansa może zostać kiedyś królową. Jej synowie może będę rządzili od Muru ażpo góry Dorne. Co w tym złego?
- Bogowie, Catelyn, Sansa ma dopiero jedenaście lat - powiedział Ned. - A Joffrey... Joffrey jest...
- .. .następcą tronu - skończyła za niego. - Ja miałam zaledwie dwanaście lat, kiedy mój ojciec obiecał mnie twojemu bratu, Brandonowi.
Ned skrzywił się.
- Brandon. Tak, Brandon wiedziałby, co zrobić. Zawsze wiedział. Wszystko to było przeznaczone dla niego. Ty, Winterfell, wszystko. On urodził się na Namiestnika i ojca przyszłych królowych. Ja nigdy nie prosiłem o ten puchar.
- Może i nie - powiedziała Catelyn - ale Brandon nie żyje, a ty otrzymałeś puchar i musisz z niego pić, czy chcesz tego czy nie.
Ned znowu odwrócił się do okna. Stał wpatrzony w ciemność, może patrzył na księżyc, może na gwiazdy albo na strażników strzegących murów. Catelyn zamilkła, widząc jak cierpi. Eddard Stark poślubił ją w miejsce Brandona, zgodnie z tradycją, lecz cień jego zmarłego brata wciąż pozostawał między nimi, podobnie jak ten drugi, cień kobiety, której imienia nie chciał wyjawić, a która urodziła mu bękarta oraz Ashary Dayne która urodziła mu innego syna, Artosa.
Miała już podejść do niego, kiedy rozległo się pukanie, głośne i nieoczekiwane. Ned odwrócił się, marszcząc czoło.
- Co tam?
Zza drzwi dobiegł głos Desmonda:
- Mój panie, przybył maester Luwin i prosi o pilne posłuchanie.
- Mówiłeś mu, że nie kazałem nikogo wpuszczać?
- Tak, panie, lecz on nalega.
- Dobrze. Wpuść go.
Ned podszedł do szafy i włożył ciężką szatę. Catelyn poczuła nagle przenikliwy chłód. Usiadła w łóżku i podciągnęła futro pod brodę.
- Może zamkniemy okna - zaproponowała.
Ned skinął głową zamyślony. W tej samej chwili pojawił się maester Luwin Był drobnym mężczyzną o ziemistej cerze. Jego bystre, szare oczy potrafiły dużo zauważyć. Te włosy, które mu jeszcze zostały, pokryła siwizna. Ubrany był w szarą szatę z wełny, obszytą białym futrem, barwy Starków. Wnętrza jego obszernych rękawów skrywały kieszenie, do których Luwin wsadzał zawsze różne przedmioty, książki, wiadomości, zabawki dla dzieci i różne dziwne rzeczy. Catelyn dziwiła się często, że on w ogóle jest w stanie unieść ręce. Maester czekał w milczeniu, dopóki nie zamknięto za nim drzwi.
- Mój panie - zwrócił się do Neda. - Wybacz, że zakłócam twój odpoczynek. Zostawiono u mnie wiadomość.
Ned spojrzał na niego rozzłoszczony.
- Zostawiono? Kto zostawił? Posłaniec? Nikt mnie nie informował.
- Nie było żadnego posłańca, mój panie. Jedynie rzeźbiona, drewniana szkatułka, pozostawiona na stole w moim obserwatorium w czasie, kiedy się zdrzemnąłem. Moi służący nie widzieli nikogo, lecz musiał to być ktoś z królewskiej świty. Nie mieliśmy innych gości z południa.
- Szkatułka, powiadasz? - powiedziała Catelyn.
- W jej wnętrzu znalazłem wspaniałą lupę do mojego obserwatorium. Można sądzić, że pochodzi z Myr. Nie ma lepszych nad mistrzów z Myr.
Ned zmarszczył brwi. Catelyn wiedziała, że nie interesują go podobne rzeczy. - Lupa - powtórzył. - A co to ma wspólnego ze mną?
- I ja zadałem sobie podobne pytanie - odparł maester Luwin. - Stwierdziłem, że musi tu chodzić o coś więcej.
Catelyn zadrżała pod grubym futrem. - Lupa to instrument, który pomaga nam lepiej coś zobaczyć.
- Właśnie. - Luwin przesunął palcami po ciężkim kołnierzu szaty swojego zakonu; szyję starca oplatał ciężki łańcuch, każde jego ogniwo wykuto z innego metalu.
Po raz kolejny Catelyn poczuła dreszcz strachu.
- Cóż takiego mielibyśmy ujrzeć wyraźniej?
- Również się nad tym zastanawiałem. - Maester Luwin wyciągnął z rękawa ciasno zwinięty papier. - Prawdziwą wiadomość znalazłem ukrytą pod podwójnym dnem, kiedy rozłożyłem szkatułkę, lecz nie jest ona przeznaczona dla mnie.
- A zatem daj mi ją. - Ned wyciągnął rękę.
Luwin pozostał na miejscu. - Wybacz, panie. Wybacz, ale wiadomość nie jest dla ciebie. Jest przeznaczona dla oczu lady Catelyn, i tylko dla niej. Czy wolno mi się zbliżyć?
Catelyn skinęła głową. Maester położył rulon na stole przy łóżku. Widniała na nim pieczęć z niebieskiego wosku.
Luwin skłonił się i zaczął się wycofywać.
- Zostań - rozkazał Ned surowym tonem. Spojrzał na Catelyn. - O co chodzi? Moja pani, ty drżysz.
- Chyba tak - przyznała. Wyciągnęła ramię i drżącą dłonią podniosła ze stołu list. Futro opadło, odsłaniając jej nagie ciało. W niebieskim wosku wyciśnięto sokoła na tle pełnego księżyca. Pieczęć rodu Arrynów.
- Od Lysy. - Catelyn spojrzała na męża. - Ta wiadomość nie ucieszy nas - powiedziała. - Niesie ze sobą smutek. Czuję to.
Ned zachmurzył się.
- Otwórz list.
Catelyn złamała pieczęć. Jej oczy przesuwały się po kolejnych słowach. Początkowo nic nie rozumiała. Dopiero po chwili przypomniała sobie.
- Lysa nie chciała ryzykować. W dzieciństwie posługiwałyśmy się nam tylko znanym,wymyślonym językiem.
- Potrafisz to odczytać?
- Tak.
- A zatem powiedz nam, co pisze.
- Może powinienem odejść - odezwał się maester Luwin.
- Nie - powstrzymała go Catelyn. - Będziemy potrzebowali twojej rady. - Odrzuciła futro i wyszła z łóżka. Idąc przez zimny pokój, miała wrażenie, że znalazła się w grobowcu.
Maester Luwin spuścił wzrok. Nawet Ned wyglądał na zaskoczonego. - Co ty robisz? - spytał.
- Rozpalam ogień - odpowiedziała Catelyn. Założywszy szlafrok, przyklęknęła nad wygasłym paleniskiem.
- Może maester Luwin... - zaczął Ned.
- Maester Luwin odbierał wszystkie moje dzieci - powiedziała Catelyn. - Nie czas teraz na fałszywą skromność.
Wsunęła papier pod drobniejsze drzazgi i położyła na nich większy kawałek drewna. Ned podszedł do niej i postawił ją na nogi. Jej twarz znalazła się tuż przy jego.
- Moja pani, powiedz mi! Co to za wiadomość?Czuł pod palcami napięte ciało Catelyn.
- Ostrzeżenie - powiedziała cicho. - Jeśli mamy na tyle rozumu, żeby je wysłuchać.
Nie spuszczał oczu z jej twarzy. - Mów.
- Lysa pisze, że Jon Arryn został zamordowany.Zaciskał mocno palce na ramionach Catelyn.
- Przez kogo?
- Przez Lannisterów - odpowiedziała. - Przez Królową.
Ned zwolnił uścisk. Na jej skórze pozostały głębokie, czerwone ślady.
- Bogowie - wyszeptał ochrypłym głosem. -Twoja siostra jest przepełniona bólem. Nie wie, co mówi.
- Wie - odpowiedziała Catelyn. - Owszem, Lysa jest impulsywna, ale ta wiadomość została dobrze zaplanowana i sprytnie ukryta. Zdawała sobie sprawę, że zginie, gdyby ten list dostał się w niepowołane ręce. Musiała kierować się czymś więcej niż tylko podejrzeniem, skoro tak bardzo ryzykowała. - Catelyn spojrzała na męża. - Teraz nie mamy już wyboru.Musisz zostać Namiestnikiem Króla. Musisz pojechać z nim na południe i dowiedzieć się prawdy.
W tej samej chwili zorientowała się, że Ned pomyślał coś zupełnie innego.
- Jedyne prawdy, jakie znam, są tutaj. Południe to siedlisko żmij, do którego nie chcę wchodzić. Luwin pociągnął za swój łańcuch w miejscu, w którym otarł mu delikatną skórę na szyi.
- Mój panie, Namiestnik Króla posiada ogromną władzę. Władzę, dzięki której pozna prawdę o śmierci lorda Arryna i wymierzy sprawiedliwość jego zabójcom. Pozwoli mu ona także stanąć w obronie lady Arryn i jej syna, jeśli najgorsze okaże się prawdą.
Ned rozejrzał się bezradnie po komnacie. Catelyn była z nim całym sercem, lecz wiedziała, że w tej chwili niewolno jej wziąć go w ramiona. Najpierw zwycięstwo, dla dobra dzieci.
- Twierdzisz, że kochasz Roberta jak brata. Zostawiłbyś brata otoczonego Lannisterami?
- Niech was porwą Inni - zaklął pod nosem. Odwrócił się i podszedł do okna. Catelyn milczała, podobnie jak i maester. Czekali cierpliwie, tymczasem Eddard Stark żegnał się w milczeniu z ukochanym domem. Kiedy ponownie zwrócił się do nich, mówił zmęczonym, smutnym głosem, a w kącikach jego oczu zalśniły wilgotne iskierki.
- Mój ojciec pojechał raz na południe, wezwany przez Króla. Nigdy nie powrócił do domu.
- Inne czasy. Inny Król - powiedział maester Luwin.
- Tak - powiedział Ned ponuro. Usiadł na krześle przy palenisku.
- Catelyn, ty zostaniesz w Winterfell. Jego słowa smagnęły ją niczym powiew zimnego wiatru.
- Nie - odpowiedziała zaniepokojona. Czy tak miała zostać ukarana? Nigdy już nie ujrzeć jego twarzy, nie poczuć jego uścisku?
- Tak - powiedział Ned stanowczo. - Będziesz w moim imieniu sprawować rządy na północy, gdy ja będę zajmował się sprawami Roberta. W Winterfell musi pozostać ktoś ze Starków. Robb ma czternaście lat. Niedługo będzie dorosłym mężczyzną. Musi nauczyć się rządzić, a mnie nie będzie, żeby mu wszystko pokazać. Niech uczestniczy w naradach. Niech będzie gotów, kiedy nadejdzie jego czas.
- Niebawem, jeśli bogowie pozwolą - mruknął maester Luwin.
- Maester Luwinie, tobie ufam jak bratu. Służ mojej żonie radą we wszystkich sprawach, dużych i małych. Naucz mojego syna wszystkiego, czego powinien się nauczyć. Nadchodzi Zima.
Luwin skłonił głowę z powagą. Długą chwilę nikt się nie odzywał, aż dopiero Catelyn zebrała się na odwagę, by zadać pytanie, którego najbardziej się obawiała.
-A co z pozostałymi dziećmi?Ned wysunął ramiona i przyciągnął ją ku sobie, tak że ich twarze znalazły się naprzeciw siebie.
- Rickon jest mały -odpowiedział łagodnie. - Powinien zostać z tobą i Robbem. Pozostałe dzieci pojadą ze mną.
- Nie zniosę tego - powiedziała, drżąc.
- Tak trzeba - odparł. - Sansa musi wyjść za Joffreya. Teraz nie mam co do tego wątpliwości, a więc nie wolno nam dawać im jakichkolwiek podejrzeń co do naszego oddania. Ponadto nadszedł czas, żeby Arya poznała dworskie życie południa. Za kilka lat będzie mogła szukać męża.
Sansa zabłyśnie na południu, pomyślała Catelyn, a Arya bez wątpienia potrzebuje ogłady. Z bólem w sercu pogodziła się z ich odejściem. Ale nie Bran, tylko nie on. Nigdy.
- Dobrze - powiedziała. - Ned, proszę jednak, ze względu na miłość, jaką mnie darzysz, niech Bran zostanie w Winterfell. On ma dopiero siedem lat.
- Ja miałem osiem lat, kiedy ojciec wysłał mnie pod opiekę do Orlego Gniazda - odparł Ned.
- Ser Rodrik twierdzi, że książę Joffrey i Robb nie darzą się zbyt gorącym uczuciem. To nie jest zdrowe. Może Bran ułatwi ich pojednanie. Jest słodkim chłopcem, wesołym i da się lubić. Niech rośnie z królewskimi synami, niech zaprzyjaźni się z nimi, tak jak ja zaprzyjaźniłem się z Robertem. Zwiększy to tylko bezpieczeństwo naszego rodu.
Miał rację. Catelyn zdawała sobie z tego sprawę, lecz wcale przez to mniej nie cierpiała. Miała utracić całą czwórkę: Neda, obie dziewczynki i słodkiego, kochanego Brana. Pozostaną jej tylko Robb i Rickon. Już czuła się samotna. Winterfell był taki ogromny.
- Przynajmniej pilnuj, żeby trzymał się z daleka od murów - odezwała się odważnie. - Wiesz,jak Bran lubi się wspinać.
Ned scałował jej łzy, zanim zdążyły spłynąć po policzkach. - Dziękuję ci, moja pani - powiedział szeptem. - Wiem,jak ci ciężko.
- A co z Jonem i Artosem Snow, mój panie? - wtrącił maester Luwin. Catelyn znieruchomiała na dźwięk tych imion. Ned wyczuł jej gniew i odsunął się.
Wielu mężczyzn posiadało bękarty. Catelyn dojrzewała, posiadając już tę wiedzę. Nie zdziwiła się więc, kiedy w pierwszym roku ich małżeństwa dowiedziała się, że Ned spłodził dwóch synów z jakąś dziewczyną spotkaną przypadkowo w czasie jednej z wypraw. Rozumiała to, miał swoje potrzeby, cały rok spędzili oddaleni od siebie, on na wojnie, na południu, ona bezpieczna w zamku swojego ojca w Riverrun. Większą uwagę poświęcała Robbowi, którego wtedy nosiła jeszcze przy piersi, niż mężowi, którego ledwie znała. Rozumiała, że potrzebuje pociech między kolejnymi bitwami. Nie wątpiła też, że zajmie się dzieckiem, gdyby zdarzyło mu się je spłodzić.
On jednak posunął się dalej. Starkowie różnili się od innych mężczyzn. Ned zabrał swoje bękarty do domu i na oczach całej północy nazwał ich „synami". Kiedy wojny wreszcie się skończyły i Catelyn zjechała do Winterfell, Jon, Artos i ich mamka zdążyli się już zadomowić. Choć potem dowiedziała się że Artos Snow został spłodzony przed ich ślubem nie mogła zapomnieć że on i Jon bardziej przypominają jej Neda niż którykolwiek z synów które mu urodziła.
Dla niej był to bolesny cios. Ned zaledwie wspomniał o matce dziecka, lecz w zamku nic się nie ukryło i niebawem Catelyn coraz częściej słyszała strzępy rozmów służących, które powtarzały opowieści swoich mężów, żołnierzy. Padło imię ser Arthura Dayne'a, zwanego Mieczem Poranka, najwaleczniejszego z siedmiu rycerzy straży króla Aerysa. Opowiadano, że ich młody lord pokonał rycerza w pojedynku. Opowiadali też, jak potem Ned zawiózł miecz ser Arthura do jego młodej i pięknej siostry, która czekała w zamku zwanym Starfall, położonym na brzegu Morza Letniego. Lady Ashara Dayne, wysoka i urodziwa, o przenikliwych fioletowych oczach. Dwa tygodnie Catelyn zbierała się na odwagę,aż wreszcie którejś nocy, kiedy leżeli w łóżku, spojrzała mężowi prosto w oczy i poprosiła, żeby wyznał jej prawdę.
Był to jeden jedyny raz, kiedy przestraszyła się Neda.
- Nigdy nie pytaj mnie o Jona - odpowiedział jej wtedy lodowatym głosem. - Niech ci wystarczy, że w jego żyłach płynie moja krew. Dowiem się, od kogo usłyszałaś to imię, moja pani. Obiecała mu, że więcej nie będzie pytać. Od tamtego dnia plotki ustały i nikt więcej nie wymówił w Winterfell imienia Ashary Dayne. Co to Artosa to wyznał że Ashara jest jego matką oraz obietnicę opieki nad nim. Nic więcej nie chciał powiedzieć na ten temat.
Bez wątpienia kochał bardzo matkę chłopca oraz Ashare, gdyż nie chciał słuchać próśb Catelyn, by go odesłać. Tej jednej rzeczy nigdy mu nie wybaczyła. Swojego męża pokochała całym sercem, ale nie potrafiła wzbudzić w sobie podobnego uczucia wobec Jona i Artosa. Wybaczyłaby Nedowi i tuzin bękartów, gdyby tylko pozostawił ich gdzieś daleko. Jon i Artos byli jednak z nimi, rośli i coraz bardziej przypominali Neda, bardziej niż którekolwiek z dzieci, które mu urodziła. Fakt ten pogłębiał jej ranę.
- Jon i Artos muszą odejść - powiedziała teraz.
- On, Artos i Robb są ze sobą bliscy - odezwał się Ned. - Miałem nadzieję...
- Oni nie mogą zostać tutaj... - przerwała mu Catelyn. - Oni są twoimi synami, nie moimi.Nie chcę ich tutaj. Wiedziała,jak ranią go jej słowa, choć są prawdziwe. Pozostawieni w Winterfell, chłopcy nie mieliby lekkiego życia.
Ned rzucił jej pełne udręki spojrzenie.
- Wiesz, że nie mogę ich zabrać na południe. Nie ma dla nich miejsca na tamtejszym dworze. Chłopcy z nazwiskiem bękarta... rozumiesz, jak by to wyglądało. Będą ich unikać.
Catelyn postanowiła pozostać nieugięta wobec prośby męża, której głośno nie wypowiedział.
- Mówią, że twój przyjaciel Robert sam spłodził z tuzin bękartów.
- Lecz żadnego z nich nie widziano na dworze! - warknął Ned. - Kobieta Lannisterów zadbała o to. Catelyn, jak możesz być tak okrutna? To tylko chłopcy. Oni...
Czuł wzbierającą w nim złość. Zamierzał mówić dalej, lecz przerwał mu maester Luwin.
- Istnieje inne rozwiązanie- przemówił cicho. - Niedawno był u mnie twój brat, panie, Benjen. Przychodził w sprawie Jona. Zdaje się, że chłopiec myśli przywdziać czarny strój. Ned spojrzał na niego zdumiony.
- Chce wstąpić do Nocnej Straży? - Catelyn milczała. Niech Ned przetrawi tę wiadomość. W tej chwili gotowa była ucałować maestera. Rozwiązanie wydało jej się idealne. Benjen Stark był Zaprzysiężonym Bratem. Traktowałby Jona jak syna, którego nigdy nie będzie miał. Kiedyś chłopiec także złoży przysięgę.Dzięki temu nie spłodzi synów, którzy mogliby konkurować o Winterfell z wnukami Catelyn.
- Mój panie, służba na Murze to wielki zaszczyt - powiedział maester Luwin.
- Tak, nawet bękart może zajść wysoko, służąc na Murze - zauważył Ned. Mówił udręczonym głosem. - Jon jest taki młody. Gdyby poprosił o to już jako mężczyzna... ale on ma dopiero czternaście lat...
- Ciężkie poświęcenie - przyznał maester Luwin. - Ale nastały ciężkie czasy. Twoja droga, panie, podobnie jak droga twojej pani, wcale nie wydaje się łatwiejsza.
- A co z Artosem? - spytała Catelyn.
- Wydaje się że nie interesuje go Nocna Straż. Zastanawia się co będzie robił dalej -odparł Luwin.
- Mogę wysłać go do Starfall. Wiem że obecnie lordem jest jego kuzyn Edric - rzekł Ned niechętnym tonem.
- Sądzę, mój panie że to dobry pomysł. Bękarty w Dorne są traktowanie inaczej niż w pozostałych Siedmiu Królestwach-odparł maester Luwin.
Catelyn pomyślała o trójce dzieci, z którymi miała się rozstać. Niełatwo było jej zachować milczenie. Ned odwrócił się do okna zamyślony. Wreszcie westchnął i zwrócił się do maestera Luwina.
- Dobrze. Tak chyba będzie najlepiej. Pomówię z Benem.- Kiedy powiemy Jonowi i Artosowi? - spytał maester.
- W stosownej chwili. Najpierw trzeba poczynić przygotowania, a to zajmie nam przynajmniej dwa tygodnie. Niech Jon i Artos nacieszą się tymi ostatnimi dniami. Wkrótce skończy się lato, a z nim i ich dzieciństwo. Kiedy nadejdzie czas, sam im to oznajmię.
![](https://img.wattpad.com/cover/231616861-288-k707423.jpg)
CZYTASZ
Dziki Wilk
FanfictionArtos Snow, nieślubny syn Eddarda Starka i Ashary Dayne, zrodzony wkrótce po złupieniu Królewskiej Przystani przez Tywina Lannistera. Zabrany przez swego ojca na Północ, wychował się z swym przyrodnim rodzeństwem. Kiedy umiera Jon Arryn i król Rober...