Gwiazdy świeciły jasno tej nocy, ich blask sprawiał, że czarne niebo nad oceanem przypominało drogę obrzuconą małymi, błyszczącymi kamyczkami. Wody były spokojne, a fale niemal niewyczuwalne. Niewielka łódź kołysała się delikatnie na boki, niczym kołyska, która miała uspokoić płacząc niemowlę. Nieco zarośnięty brunet siedział na środku pokładu i z rękoma opartymi o dębowe deski wpatrywał się w niebo. Jego oczy poruszały się, co jakiś czas, kiedy spadająca gwiazda przeszywała sklepienie. O tej porze roku można było dostrzec ich naprawdę sporo. Błękitne tęczówki wydawały się niemal czarne, jak dwa węgielki, żarzące się, kiedy padał na nie blask księżyca. Miał na sobie koszulę w kwiaty, rozpięta na całej długości, odsłaniała jego gładki tors. Co jakiś czas słychać było jego ciche westchnienia, jakby za czymś tęsknił, jakby czegoś mu brakowało. Karcił się za takie myśli. Przecież wszystko było w porządku, miał to, co chciał — wolność. Czasem jednak miał wrażenie, że to tylko pozory. Od dwóch lat żył jak zbieg, cóż...sam tego chciał i nie żałował ani jednej chwili spędzonej z nim — jego przeznaczeniem, największą wygraną i porażką zarazem. Był zakładnikiem jego myśli, gestów, słów i nawet, gdyby bardzo chciał, to nie potrafiłby się od nich uwolnić. Nie chciał. Tylko tu, przy nim wiedział, kim tak naprawdę jest, kim się stał. A jednak tęsknił...
Drewniane deski zadrżały, kiedy wysoki blondyn przeszedł obok niego. Przysiadł się i również uniósł głowę, by oddać się zadumie.
— Lubię noc. Gdyby nie ciemność, nigdy nie zobaczylibyśmy gwiazd — powiedział ni to do siebie, ni to do bruneta obok. Jego wąskie wargi rozchyliły się, by wydobyć z siebie kolejne słowa, lecz po chwili znów się zamknęły. Blondyn zerknął na towarzysza ze smutkiem w oczach. Wiedział. Znał go doskonale, potrafił odgadnąć jego najbardziej ukryte myśli. Odczytywał je z jego oczu, gestów i mimiki twarzy, ale pragnął z całego serca, by odezwał się do niego, powiedział, co go trapi, co gryzie jego duszę. Kochał jego głos, który brzmiał dla niego, jak najsłodsza melodia, której mógł słuchać bez końca. Ból w oczach mężczyzny, nie dawał mu spokoju, lecz nie pytał. Wiedział, że milczenie jest dla niego równie ważne, co ich długie i pełne burzliwej wymiany zdań rozmowy. Patrzyli więc razem, w pełne gwiazd niebo, w milczeniu, czując siebie nawzajem.
W końcu lekko wilgotne usta bruneta rozchyliły się. Wytknął delikatnie język i polizał dolną wargę. Zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.
— Nie możesz zmienić swojego przeznaczenia w jedną noc...— półuśmiech zagościł na moment na jego zmęczonej twarzy. — Możesz za to zmienić kierunek, w którym podążasz. — spojrzał na blondyna, który nie spuszczał z niego swych karmelowych oczu. — Chciałbym wiedzieć, w którym kierunku teraz podążamy, Hannibalu.
— Sam jesteś autorem swojego przeznaczenia, Will. Wystarczy, że weźmiesz do reki pióro, a historia sama się napisze.
Wzrok Grahama znów powędrował ku górze. Wydawało mu się, że gwiazdy świecą jeszcze mocniej niż dotychczas.
— Układamy tysiące scenariuszy, a życie i tak nie toczy się według żadnego z nich. Mam wrażenie, że mój ułożył jakiś cyniczny psychopata — zerknął na przyjaciela. W końcu odchylił się do tyłu i runął delikatnie na surowe drewno. Jedną rękę włożył za głowę, by nie czuć twardej powierzchni, a drugą położył na brzuchu, który poruszał się w górę i w dół z każdym jego oddechem.
— Wiesz, Will...Gorsze od tęsknoty jest zapewnienie siebie samego, że już się nie tęskni.
— Skąd ta myśl, że za czymś tęsknie, Hannibalu?
Blondyn położył się na bok i oparł się ramieniem o pokład. Jego przeszywający wzrok wymusił na Williamie zwierzenia.
— Pływamy już tak od prawie dwóch lat. Nigdzie nie zostajemy na dłużej. Brakuję mi mojego miejsca na Ziemi — przechylił głowę spoglądając na Lectera. — Naszego...
CZYTASZ
Eat the rude//Hannibal//Hannigram (18+)
FanfictionOstatnia część z serii. Powiadają, że u jednostek szaleństwo jest rzeczą rzadką i dopiero w grupie rozkwita niczym piękny kwiat.