XXIII - Ostatnia Wieczerza cz. 2

1.2K 103 148
                                    

Zimne powietrze było orzeźwiające, smagało dwa ciepłe ciała mroźnym biczem, gdy Will resztkami sił wnosił nieprzytomnego Hannibala na przód auta. Spoglądał na jego spokojną twarz w milczeniu, mając na końcu języka gorący szept wiecznego wyznania. Mógł pozwolić go zabić, jednak czy w ten sposób uwolniłby się spod jego wpływu? Nie wierzył w to. Składał i rozkładał nóż, śledząc wzrokiem piękne rysy Hannibala. Zabij go, ocal siebie? Nie mógł dać wiary już niczemu podobnemu. W snach uśmiercał go pomyślnie setki razy, w podobnych marach mordował siebie dziesiątki razy, a wynik i tak nie był nawet w połowie wystarczający. Podzielał i rozdzielał ich dusze łakomie, jednak po tak pięknej ofierze, nie potrafił opaść w spokojne wody strumienia i zamknąć na powrót udręczonych oczu. Czy by odzyskać spokój, musiał podejmować podobne wyroki? Pewność decyzji, którą miał jeszcze niedawno, zatarła się i rozmyła, pozostawiając jego osobowość nie tyle rozszczepioną, co spójną w obronie wspólnej egzystencji. Czyż miłość jest grzechem? Przymknął posypane ciężkością powieki i zbliżył twarz do oblicza śpiącego mężczyzny. Kochał go, jakże mógł odebrać mu życie? Słona, zmaltretowana torturą łza, spłynęła powoli z jego oka i wyznaczyła mokrym śladem drogę, którą postanowił podjąć. Przeklinając swój los i własne serce, odrzucił ostrze w najciemniejszy kąt. Ułożył go wygodniej na fotelu pasażera, ściskając mocno grubym sznurem nadgarstki w niechybnym złączeniu. Gdyby było to teraz możliwe, przywiązałby także siebie do tego pięknego, mrocznego istnienia. Żyć z nim, czy odejść bez niego? Zabrać go z sobą, czy pozostawić spragnionego i wygłodzonego, na samotnej ziemi w rychłej beznadziei? Dokąd zmierzają, dokąd chciałby pójść? Zastanawiał się, układając wilgotne wargi na jego ustach i skradł mu duszę wraz z pocałunkiem. Starał się doszukać zezwolenia lub choćby mowy sprzeciwu w jego spokojnym oddechu, ale nie odnalazł w nim niczego, poza tęsknym oczekiwaniem. Poprawił węzeł więżący bestię, okazując mu ukradkiem miłosierdzie.

Doprawdy, miłość mogła dać wyraz czemuś równie szalonemu? Nie chciał go miłować, a jednak ukochał to, co kochać było ciężko.

Zranili się niegdyś do żywego.

***

— Chciałem cię zabić — przyznał szczerze, nie patrząc w stronę psychiatry.

— Dlaczego tego nie zrobiłeś, Will? Czyż nie dałem ci sposobności?

— Uznałem, że musisz mi pomóc przy kolacji.

Światła migały szybko, rozbłyskując i gasnąc odbijane w szybach, gdy brunet przyspieszył i wjechał na główną ulicę. Wieczorem miasto tętniło życiem i otaczało sztucznym blaskiem latarni i szyldów drogę przed nimi. Mknęli zbyt prędko, ale w tej chwili Graham ignorował wszelkie prawa i zasady.

— Tylko z tego powodu mnie oszczędziłeś? — dociekał, majstrując przy sznurze oplecionym wokół nadgarstków. Węzeł okazał się słaby, pomimo iż Will doskonale umiał wiązać.

— Nie umiem gotować — odparł, poprawiając okulary. — Mam główny składnik. Gdzie możemy pojechać?

— Mój dom powinien być pusty. Przepisałem własność zawczasu.

Skręcił w prawo i samochód wjechał w ciemną uliczkę.

— Co zrobiłeś z Frederickiem? — odezwał się znowu Litwin, przerywając ciszę. Obserwował uważnie profil mężczyzny obok. Dostrzegł w nim coś, co wydawało się planem.

— Zostawiłem go. Frederick nie jest groźny.

— Wiesz, że powiadomi FBI. Zostawiłeś u niego trupa, musi jakoś z tego wybrnąć — Mangusta milczała. — Uwolnisz mnie, Williamie?

— Nie wiem, czy to rozsądne. Nie wiem, kto jest kim, a kto kim nie jest.

— To manifestacja obłędu, Will — zmrużył oczy zainteresowany stanem profilera. — Wiesz, kim jesteś i gdzie jesteś. Wiesz, co chcesz i musisz uczynić. Jesteś teraz najbardziej stabilny w swym braku stabilności.

Pull me from the Dark [Hannibal x Will] [hannigram]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz