Rozdział 14

143 6 0
                                    

Czarna maź dosięgała mi już do pasa. Cheryl w dalszym ciągu próbowała się wyrwać z rąk chłopaków, ale Brett i Liam byli dużo silniejsi od niej. Caroline powoli dochodziła do siebie. Za to Kai stał niedaleko mnie, cały czas się uśmiechając. Wiedział, że wygra, a właściwie już wygrał.

Nagle do sali wleciała osoba. Nie mogłem uwierzyć kogo tam zobaczyłem. W dodatku była cała i zdrowa.

- Lydia? - zapytała Cheryl, jakby nie wierząc swym oczom. Ja w sumie także byłem w szoku.

- ale jak? Przecież Cię zabiłam! - krzyknęła Caroline.

Lydia jednak nie patrzyła na nią, a na Kai'a. Ten nie ruszył się na milimetr. Dopiero po dłuższej chwili zszedł ze schodów, zostawiając mnie. Nie miał już tego swojego uśmieszku. Jego twarz była neutralna.

Dobra Thomas. Myśl co możesz zrobić! No myśl, myśl!!

- oto prawdziwa królowa wróżek.- zaśmiał się czarodziej. - Caroline, Ty nawet w zabijaniu jesteś do niczego.- dodał z wredny uśmieszkiem. - pokażę Ci jak to się robi. 

Lydia w dalszym ciągu nie odezwała się. Spojrzała się przelotnie na mnie, a później wróciła spojrzeniem na Kai'a. Wiedziałem co to znaczyło. Kupiła mi trochę czasu. Muszę to wykorzystać.

Spojrzałem na Dylana i próbowałem złapać jego berło. Niestety było zbyt daleko. Maź dotarła mi już do klatki piersiowej, a to nie był dobry znak.

- Dylan, proszę. Wiem, że tam jesteś.- szepnąłem do niego na tyle cicho, żeby tylko on mnie słyszał. Nie zwracałem uwagi na to, co działo się za moimi plecami. Bałem sie tam spojrzeć.

Co mam zrobić? Nic nie przychodzi mi do głowy. Pomyślmy dlaczego Dylan był nadal potrzebny Kai'owi?

Chwilę się zastanawiałem. Nagle do głowy wpadł mi dość głupi pomysł, ale zawsze warto spróbować. Zdjąłem swój medalion.

Fajnie, gdyby zadziałało.

Rzuciłem przedmiot na kolana Dylana. Nic się nie wydarzyło.

Proszę, niech ta moc przejdzie ma chłopaka, przynajmniej jej cząstka.

Medalion zaczął świecić słabym światłem. Tyle jednak wystarczyło, żeby Dylan poluzował lekko rękę, w której miał berło. Przedmiot wypadł z jego dłoni. Czułem jak przez chwilę zwolnił czas. Widziałem dokładnie jak berło uderza o kamienną podłogę. Górna jego część się stukła, uwalniając gromadzoną magię. Szybko spojrzałem na Dylana. Chłopak także na mnie spojrzał. Nie był już pod wpływem Kai'a, dzięki medalionowi. Cieszyłem się jak dziecko.

- udało się. - tylko tyle zdołałem wypowiedzieć.

- owszem. - uśmiechnął się chłopak.

- to są jakieś kpiny! - usłyszałem wściekły głos Kai'a. - jakim cudem nie jesteś już pod moim wpływem?!

Odwróciłem głowę do tyłu. Lydia była cała, lecz w niektórych miejscach miała małe rany, tak samo jak czarodziej. Caroline trzymała Pegaza, który nadal znajdował się w tym pomieszczeniu. Cheryl już nie była trzymana przez chłopaków. Co więcej dziewczyna odzyskała swój ogon. Brett i Liam nie byli już pod urokiem Kai'a. Jedna rzecz się nie zmieniła. Czarna maź wciąż ruszała w górę. Była już blisko moich obojczyków.
Smok także w dalszym ciągu był spętany łańcuchami.

- to koniec twoich rządów! - krzyknął Dylan. - poddaj się. - dodał władczym  tonem.

- myślisz, że się tak łatwo poddam? Nigdy! - wykrzyczał wściekły czarodziej.

Kai zaczął mówić jakieś zaklęcie, ale nie zdążył dokończyć. Wokół niego pojawił się ogień, który Brett kontrolował. Liam natomiast zamroził nogi Caroline, przez co ta zaskoczona, puściła uwiąz. Chwilę później pegaz uciekł i znikał z naszego punktu widzenia.

Maź już całkowicie zakryła mi usta, jeszcze chwila A dojdzie do nosa. Uduszę się i zginę. Dylan to zauważył. Jego wzrok był zmartwiony, a zarazem wściekły, ale nie na mnie.

- zdejmij to zaklęcie, które rzuciłeś na niego. - rozkazał brunet.

- chyba śnisz. Nawet nie zamierzam.- zaśmiał się złowieszczo Kai.

Maź doszła mi do nosa. Nie miałem już jak oddychać. Obok mnie pojawił się Liam.

- załatwię to. - odparł i zaczął zamrażać maź. Z sekundy na sekundę traciłem świadomość.

Zauważyłem jak mag wraz z Dylanem, uderzyli w lód. Chwilę po tym mogłem już swobodnie oddychać. Padłem na ziemię i zacząłem łapczywie wciągać powietrze do moich płuc. Po krótkim czasie mój oddech się unormował.

- wszystko w porządku? - zapytał z troską Dylan, kucając przede mną.

- tak. Już jest w porządku. Dzięki. - odpowiedziałem dość szybko i spojrzałem na chłopaków z wdzięcznością.

Nagle coś za moimi plecami huknęło. Był to czarodziej, który teraz otaczał się niebieskimi płomieniami. Zgasił ogień Bretta, przez co ten musiał się od niego cofnąć.

- nieważne, że nie jesteś już pod moim wpływem. I tak to JA WYGRAM! To ja jestem... - nie dokończył zdania, bo padł na ziemię nieprzytomny.

Spojrzałem ze zdziwieniem na Kai'a, a potem przeniosłem wzrok wyżej.

- mówiłam, że zadziała. - powiedziała jakaś kobieta, której nie znałem.

- no dobra, mój błąd. - odezwał się mężczyzna.

- mamo, tato? - zapytał zaskoczony Dylan, po czym pobiegł w ich kierunku. Chwilę później cała trójka stała w wielkim uścisku.- myślałem, że Kai was zabił. - oderwali się od siebie.

- nie dał by nam rady synu. - zaśmiał się starszy. 

- na zewnątrz już jest spokój. - oznajmił nagle głos, który dobrze znałem. Była to Bonnie!

- całe szczęście. - oznajmiła Lydia. Później spojrzała na Caroline, która nie wiedziała co ze sobą zrobić. - A Ciebie spotka kara i to duża. Stawisz się przed radą wróżek. Oni zdecydują co z Tobą zrobić.

Do blondynki podeszły dwie inne wróżki i ją stąd zabrały. Dopiero teraz spojrzałem na Cheryl, która miała już swój ogon i siedziała na podłodze. Uśmiechnęła się do mnie lekko, co odwzajemniłem. To był już koniec koszmaru.

- ja za to zabiorę Kai'a do rady czarodziejów. Zapewne go zamkną na wieki za swe uczynki. - odezwała się Bonnie. Brett wraz z Liam'em wzięli nieprzytomnego chłopaka i wynieśli go z sali. Podeszłem do dziewczyny.

- A więc to była twoja sprawka, że znalazłem się w tej krainie? - uśmiechnąłem się lekko.

- no cóż. Potrzebowałam księcia, a Ty byłeś pod ręką. - powiedziała uśmiechnięta. - dobrze się spisałeś.- dodała.

- nie zrobiłem za wiele. - odparłem.

-  to nieprawda. Zrobiłeś aż zbyt wiele. Dałeś im nadzieję i poprowadziłeś ich do zwycięstwa. - położyła mi dłoń na ramieniu. - cieszę się, że to właśnie Ciebie spotkałam.

- też się cieszę. Ta przygoda dała mi do myślenia. I chcę powiedzieć, że...

- spokojnie. Też nie chcę tych zaręczyn. Kocham kogoś innego. Zresztą Ty również.  Nawet jeśli o tym nie wiesz. - zdjęła dłoń z mojego ramienia, uśmiechając się tajemniczo. Nie wiedziałem o co jej chodziło. - A tak przy okazji, to zachowaj tę książkę, którą Ci dałam. Jeszcze nie raz Ci się przyda.

- dziękuję. - powiedziałem tylko tyle. Nie musiałem nic dodawać. Czułem, że rozumie mnie bez słów. Miała rację z tymi zaręczynami. Chciałem być szczęśliwy i będę, ale na swoich warunkach.

Żyje się tylko raz. Nie zmarnuję mojego życia.

Magiczne drzwi /Dylmas Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz