Rozdział 3

10 1 0
                                    


PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO ZAJĘŁO MI DODANIE ROZDZIAŁU! Miłego czytania...

Nigdy nie będę dość dobra. Nigdy nie będę idealna. Nigdy nie dojdę do perfekcji. Cały czas popełniam błędy. Jestem beznadziejna. Ja już nie mogę...

Dwa tygodnie to szmat czasu na pozbieranie się. Dwa tygodnie to szmat czasu na zrobienie wszystkich rzeczy, które się zaplanowało. Dwa tygodnie to tyle ile potrzebowałam na ponowne udowodnienie, że nic nie umiem zrobić poprawnie.

Pierwszy tydzień wakacji minął w oka mgnieniu... Zaprosiłam Jolkę i Elizę do małego domku na Mazurach, w którym zostałyśmy z moją mamą i babcią. Mogę spokojnie stwierdzić, że nie był to spokojny tydzień. Dziewczyny przy dorosłych zachowywały się jak normalne czternastolatki, ale potem, gdy zostawałyśmy same, nie dało się ich znieść. Nasze charaktery i zachowania są tak różne, a mimo, że obyło się bez kłótni na pewno nie czułyśmy się przy sobie odprężone. Ciągłe myślenie o tym co tym razem może odwalić Eliza doprowadzało mnie na skraj załamania nerwowego, a spokojna mina Joli, niezależnie od tego co Elizka zrobiła, była nie do wytrzymania. Ale to właśnie w pierwszym tygodniu przeczytałam pięć książek, bo dziewczyny dały mi na to czas. Wieczorem, w dzień przed wyjazdem koleżanek, obejrzałyśmy „Igrzyska śmierci", fabuła bardzo nam się podobała, wszystkie stwierdziłyśmy, że film, w odróżnieniu od książki, nie wymaga tak wielu poprawek. Zasnęłyśmy rozmyślając o tym jak wyglądałyby takie igrzyska przeprowadzone w naszej szkole. Następnego dnia, cudem udało nam się ściągnąć Jolę z łóżka. Pamiętam, że wyszłyśmy na dwór a Eliza znalazła coś takiego jak alternatywna gra w „Igrzyska Śmierci",gdzie wpisałyśmy imiona wielu osób z byłych klas siódmych. Komputerowo eliminowało się osoby, nie miałyśmy nad tym kontroli. Na końcu wyszło, że Jola pozabijała wszystkich, którzy przetrwali ogromny pożar, czy coś w tym stylu. Gdy Eliza odjeżdżała z rodzicami, zapytałam Jolę, czy na prawdę dałaby radę nas pozabijać. „Jasne, bez problemu" brzmiała jej odpowiedź. Lekko zdziwiona dopytałam „Ale wszystkich, znaczy mnie, Elizę itd.?" nie chciałam zadać cisnącego mi się na usta „Nawet mnie byś zabiła?!". Odpowiedź była taka sama... Powoli, powolutku zaczynałam wtedy odczuwać, że ona ma wywalone na zbyt ważne rzeczy. Wiem, to tylko gdybanie, ale jednak... Dziewczyny wyjechały a na weekend po pierwszym tygodniu przyjechał mój tata. Przywiózł ze sobą świadectwo, które odebrał z sekretariatu szkolnego. To było absurdalne, ze strony moich rodziców, że wyjechaliśmy w piątek, nie czekając na koniec roku szkolnego. Nawet nie zdążyłam pożegnać się z klasą. Jako, że byłam w szkole katolickiej nasze końce i początki roków szkolnych były odmienne od innych szkół. Rozpoczynaliśmy mszą, po której na początku roku dyrektor wygłaszał dwudziesto minutową przemowę o tym, jakimi to my jesteśmy nieoszlifowanymi diamentami. Na końcu roku dyrektorowi widocznie nigdy się nie spieszyło, ponieważ gadać kończył po czterdziestu minutach. Tak więc koniec roku rozpoczynały dwie godziny duszenia się w kościele jak ogórki w słoiku. Potem była jeszcze godzina, każdy w własnej klasie, z wychowawcą. Ominęło mnie bezsensowna paplanina dyrektora, a także równie głupia gadanka wychowawczyni. Ale, no cholera brakowało mi tego! Nie mogłam znieść myśli, że mnie tam nie było! Mimo narzekania na grono pedagogiczne, to było jak pominięta tradycja! Gdy dwa tygodnie temu tata wrócił do domu z Mazur, od razu poszedł do szkoły odebrać moje świadectwo. Tydzień temu dostałam je, wraz trzema dyplomami laureatów konkursu, do których dołączone były nagrody książkowe. „Nastka masz trzy piątki a reszta to celujące. Bardzo dobrze, ale szkoda, że nie udało Ci się wyciągnąć tego francuskiego na szóstkę...no polski też mogłaś podciągnąć, ale informatykę mogę zrozumieć" mówił tata ze śmiechem. Mi wcale nie było do śmiechu. Ile bym się nie starała on zawsze znajdzie miejsce by wbić szpilkę. Zerknęłam wtedy na dyplomy; Konkurs z mitologii, konkurs na najpiękniejszą kartkę z pamiętnika ale ostatni dyplom nie był gratulacjami konkursowymi. Była to podpisana tabelka z trzydziestogodzinnym wolontariatem. Udało mi się! Popatrzyłam na książki, „Cuda Świata", „Duma i uprzedzenie" i „Dżuma". Do tej ostatniej przyczepiona była karteczka. „Trudna książka, lecz wiem, że wszystkie lektury już przeczytałaś! Dasz radę! M. Plecień". Uśmiechnęłam się wtedy lekko. Pani Plecień to chyba jedyna osoba wierząca we mnie i moje odwzorowywanie świata. Pewnie to ona była koordynatorem konkursu na kartkę z pamiętnika. Moja kartka miała dość burzliwą treść, pesymistyczny wydźwięk, ale jasny i mocny przekaz. Nienawidziłam rasizmu, i napisałam o tym w formie kartki opisując różne zdarzenia. Było mi miło, iż mimo, że Pani Plecień, choć nie była moją nauczycielką, doceniła to. Ostatni, drugi tydzień wakacji, chodziłam zmęczona. Pogoda się popsuła i nie było mowy o codziennej kąpieli w jeziorze, jak to się odbywało w pierwszym tygodniu. Spędzałam więc czas, na siłę opiekując się dwa lata młodszą kuzynką. Nikola zawsze musi zwrócić na siebie uwagę, zawsze. Zazdroszczę jej pewności siebie, jeżeli mówimy o charakterze. Ale patrząc na nią widzimy wysportowaną, śliczną i chudą dziewczynkę. No i co najważniejsze była niższa niż ja w jej wieku. Gdy stawałam przy niej widziałam tylko moją potężniejszą sylwetkę, w złym tego słowa znaczeniu. Grube nogi, zgarbione plecy, obwisłe policzki i wypadające włosy, w porównaniu do niej wyglądałam jak tłusta, okropna, skrzywiona dziewczyna. Niby nikt mi tego nie powiedział a ja skrywałam to zawsze za uśmiechem podziwu, ale to bolało. Myśląc teraz nad ostatnimi dwoma tygodniami jestem na skraju płaczu. Nie było w tym nic tak strasznego, ale ja spadałam. Cały czas. Może czasem przystopowałam na sekundę lub dwie ale potem, ZAWSZE tylko mocniej obijałam się na skałach, które sama tworzyłam. 

Jaki ja kurwa mam problem do tego życia!? Jaki!? Tylko wszystkich osądzałam, robiłam z siebie cierpiętnicę, histeryzowałam. A inni mają gorzej, głodują, nie mają głosu w wielu sprawach, są bici. Jezu jaka ja jestem wybredna. Walnęłam ręką w ścianę, to zawsze pomaga. Ból przywraca mi rzeczywistość.

Moje życie toczy się jak kula od kręgli. Zbija pionki ale zazwyczaj przelatuje i samo wpada do dziury. Samotnie się turla, w ciemnościach gdzie nikt go nie widzi. Nie wiem skąd to porównanie ponieważ nigdy w życiu nie byłam na kręglach...

Idź dalej...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz