rozdział ósmy

230 30 25
                                    

betty

Ze snu wyrwał mnie dźwięk tłuczonego szkła. Szybko się poderwałam i od razu poczułam skutki spania zaledwie kilku godzin. Przymknęłam powieki i rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym się znajdowałam. Stałam w pokoju ledwo kontaktując. Przez nieprzespaną noc moje oczy niezmiernie bolały, a różowe odcienie pokrywające większość rzeczy w pomieszczeniu wydawały się tysiąc razy intensywniejsze. Ciągły stres powodował, że przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zapaść w mocny sen. Innymi słowy czułam się jakby potrącił mnie pociąg. Musiałam sprawdzić źródło hałasu na dole, ale bałam się iść tam bez niczego do ewentualnej obrony. Dlatego więc chwyciłam pierwszą lepszą rzecz z komody na korytarzu. Była to średnich rozmiarów,beżowa lampka. Genialna broń Betty, nie powiem. Cały czas huczało mi w głowie i gdyby nie barierka na schodach, jestem pewna, że leżałabym bez zębów na podłodze. Niezdarność i zmęczenie to zdecydowanie złe połączenie.

- Mamo? - Zapytałam zdezorientowana rozglądając się po kuchni. Na podłodze leżały kawałki miski wraz z płatkami, a nad nimi klęczała Alice Cooper. - Co się do cholery tutaj stało? Dobrze się czujesz? - Uklęknęłam obok niej i położyłam rękę na jej plecach, wyrywając kobietę tym samym z “transu”. - Przestraszyłam się. 
- Ja też. - Odpowiedziała i zaczęła zbierać odłamki ceramicznego naczynia. - Betty, wróć do siebie do pokoju. Przyniosę ci śniadanie. Odpowiadają ci tosty? - Zapytała wymijająco, unikając odpowiedzi na moje poprzednie pytania. Definitywnie coś przede mną ukrywała, ale ja nie miałam zamiaru się poddać. Chcę znać prawdę, nie ważne jak okropna by była. 
- Mamo! Nie jestem już małym dzieckiem i mam prawo wiedzieć co się dzieje. - Wykrzyknęłam, ale od razu tego pożałowałam czując na sobie dziwne, lekko zdziwione spojrzenie Alice. - Po prostu się martwię. Straciłam już Veronicę, nie chcę by i tobie stało się coś złego. Daj sobie pomóc, proszę. - Powiedziałam już delikatniejszym tonem i spojrzałam na jej zmartwioną twarz. 
- Tylko błagam, nie zadręczaj się tym tak bardzo. - Westchnęła i usiadła przy stole. Zrobiłam to samo i wyczekiwałam, aż kobieta zacznie mówić. - Jak zawsze rano, przygotowywałam sobie śniadanie, nic nowego, lecz w pewnym momencie poczułam jakby ktoś wpatrywał się w jeden punkt na moich plecach. Odwróciłam się, ale zamiast osoby lub jakiejkolwiek rzeczy zauważyłam tylko otwarte na oścież okno. 
- Jesteś pewna, że ty nie otworzyłaś tego okna? Może przez wczorajsze wydarzenia jesteś rozkojarzona i coś ci umknęło. - Powiedziałam. Sama po sobie widziałam, że ta sytuacja zaczynała mnie przerastać. Nie wyobrażam sobie tego co może dziać się w głowie mojej mamy, skoro groźba dotyczy bezpośrednio jej. 
- Betty! Za kogo ty mnie masz? Na co dzień pracuję w stresie i wiem co widziałam. 
- Racja. - Mruknęłam pod nosem.
- A teraz idź się szykuj do pracy. - Powiedziała, zalewając nową miskę z płatkami mlekiem. - To, że pracujemy w domu, nie znaczy, że będziemy mniej profesjonalni. - Westchnęłam i zeszłam z krzesła. Chwyciłam swoje tosty i poszłam do swojego pokoju. To wszystko wydawało się cholernie dziwne. 

***
Za decyzją Alice, wszyscy pracowaliśmy w domu. Dlatego musiałam obmyślić plan wymknięcia się na zewnątrz, by razem z Jones’em udać się do siedziby Serpents - baru Whyte Wyrm. Wizja powiedzenia mu o takiej delikatnej sprawie jaką są groźby nie brzmiała jakoś zachęcająco, ale powinnam to zrobić. W końcu jest to element, który może nam się przydać w śledztwie i naprowadzić nas na jakiś trop. Na dodatek musiałam mu wyjaśnić dlaczego nie możemy jak zwykle spotkać się w moim biurze. Chwyciłam swój telefon z szafki nocnej znajdującej się obok mojego łóżka i wybrałam numer to Jughead’a. 
Po kilku sygnałach zwątpiłam, że kiedykolwiek podniesie słuchawkę, ale na szczęście w ostatniej chwili usłyszałam jego głos. 
- Cooper? - Zapytał. - Co cię zmusiło do tego by do mnie zadzwonić? - Zachichotał bo jest tępy i śmieszą go dziwne rzeczy. 
- Jones! Słuchaj, to bardzo poważne. - Powiedziałam zirytowana i usiadłam na brzegu łóżka. - Nie możesz dzisiaj przyjść do mojego biura. 
- Dlaczego? Czyżby mamuśka dowiedziała się o naszych tajnych spotkaniach i wywiesiła na drzwiach kartkę z moją twarzą i napisem “wstęp wzbroniony”? 
- Ugh nie! To co zaraz ci powiem jest okropnie poważne, więc lepiej zatrzymaj swoje żarciki dla siebie.-  Pokręciłam głową i kontynuowałam. -  Wczoraj gdy wróciłam z pracy, okazało się, że moja mama dostała jakieś groźby. - Ostatnią część zdania powiedziałam prawie szeptem i rozejrzałam się po pokoju, chociaż wiedziałam, że nikogo oprócz mnie tutaj nie ma. - I dzisiaj rano znów wydarzyło się coś dziwnego, ale nie chciała za bardzo o tym mówić. 
- Oh. - Odpowiedział jakby nie wiedział co może mi powiedzieć. - No to masz jakiś pomysł co zrobić w tej sytuacji? 
- Będę musiała wymknąć się z domu, bo nie mogę go opuszczać bez powodu. A gdyby mama dowiedziała się, że z tobą współpracuje, nie wypuściłaby mnie z niego do końca życia. 
- Uu, grzeczna dziewczynka Betty Cooper będzie wymykać się z domu. Mogę po ciebie przyjechać i razem pojedziemy do Whyte Wyrm. - Zaproponował.
- Okej, tylko będziesz musiał poczekać pod domem sąsiadów, by moi rodzice nie zobaczyli nic podejrzanego.
 

***
Whyte Wyrm było niewątpliwie osobliwym budynkiem. Było tu trochę przerażająco, ale za to bardzo klimatycznie. 
Pomieszczenie było ciemne, a na ścianach wisiały zielone i czerwone neony. Znajdowało tu się bardzo dużo elementów z wężami, przez co od razu było widać, że mamy tutaj do czynienia z siedzibą Serpents. Wszędzie siedzieli ludzie w kurtkach gangu, niektórzy z nich palili papierosy, a jeszcze inni grali w jakieś gry hazardowe. Ich rozmowy zagłuszała głośna muzyka, od której jeszcze bardziej dudniło mi w głowie. Aby uniknąć ciekawskich spojrzeń innych, trzymałam się z Jughead’em, który również miał na sobie charakterystyczną kurtkę węży, więc nie wzbudzał większych podejrzeń. Nagle straciłam go z pola widzenia i poczułam jak strach zaczyna paraliżować moje ciało. Rozmowy ucichły i miałam wrażenie, że wszyscy patrzą się w moją stronę. Jak widać moje próby wpasowania się w tło poprzez założenie czarnej ramoneski, którą znalazłam na dnie szafy, na nic się nie zdały. Mocno zacisnęłam ręce w pięści, tym samym przebijając naskórek moimi paznokciami. Teraz będę mieć całe dłonie we krwi, jednak aktualnie moim największym zmartwieniem była grupka starszych mężczyzn zmierzająca w moją stronę. Czułam jak panika w środku mnie wzrasta, i miałam wrażenie, że zaraz zemdleje ze stresu. Na twarzy jednego z mężczyzn był wymalowany obrzydliwy uśmieszek, na widok którego prawie mnie zemdliło. Chciałam wybiec, ale gdybym wyszła nie wiedziałabym gdzie się udać. Nawet nie znałam za dobrze okolicy, więc najpewniej moja ucieczka w niczym by mi nie pomogła, a tylko pogorszyła sprawę. Zdecydowanie byłam na przegranej pozycji co nie pomagało w całej sytuacji. 
- Zgubiłaś się księżniczko? - Zapytał mężczyzna, a jego przydupasy zawtórowały, jakby opowiedział jakiś niezwykle śmieszny dowcip. 
- Umm...czekam na kogoś. - Odpowiedziałam cicho, nie chcąc nawiązywać kontaktu wzrokowego z tym oblechem. Po chwili mocno chwycił mnie za ramię i zmusił do tego bym spojrzała mu w oczy.
 - Słuchaj Cooper, to nie jest cukierkowe Northside, więc lepiej zabieraj tego kogoś z kim tu przyszłaś i się stąd wynoś. - Jego usta były tak blisko mojej głowy, że aż poczułam kropelki jego śliny na mojej twarzy. Coś czuje, że potem będę musiała wykąpać się w kwasie, by dokładnie się odkazić po tej wizycie. - Zrozumiano? - Zapytał agresywnie, a ja pokiwałam twierdząco głową. Mężczyzna wyszczerzył swoje brudne zęby i poklepał mnie po plecach. 
- Mad Dog! - Chyba nigdy w życiu nie cieszyłam się tak bardzo, słysząc głos Jughead’a. - Zostaw ją w spokoju. 
- Jones? Co ty robisz z Cooper? - Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą trzymał moje ramię wyglądał na spłoszonego. Widocznie poczuł się głupio, gdy ktoś zwrócił uwagę na jego okropne zachowanie wobec kobiety. 
- Nie twoja sprawa. - Odpowiedział ostro, po czym złapał mnie za rękę. W normalnych okolicznościach na pewno bym ją wyrwała z jego uścisku, ale teraz za bardzo nie miałam wyjścia. Jughead posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i poszedł w stronę wyjścia, trzymając nadal mój nadgarstek w swojej ręce . Podążając za nim, unikałam kontaktu wzrokowego, chcąc uniknąć innych problemów.
- Dlaczego masz krew na dłoniach? - Zapytał Jones, gdy już puścił moją rękę. 
- Um… To długa historia. - Mruknęłam i wlepiłam wzrok w ziemię. Zrobiło mi się głupio, bo na pewno Jughead ma teraz jedną rękę ubrudzoną w mojej krwi. 
- Mam w samochodzie jakąś apteczkę, musimy to opatrzyć. - Zagryzłam wargę i kiwnęłam głową. Poczułam się bardzo dziwnie, gdy zaproponował mi pomoc, dlatego nie wydusiłam z siebie ani jednego słowa. Zajęłam miejsce pasażera i otworzyłam dłonie, by bardziej się przyjrzeć moim ranom. Były okropniejsze niż myślałam. Na każdej z nich cztery małe blizny w kształcie półksiężyca. Z niektórych jeszcze sączyła się krew, a na jeszcze innych zdążyła już zaschnąć. Również na moich paznkociach znajdowały się czerwone plamy.
- Zrobiłaś to sobie przez Mad Dog'a? - Spytał Jughead delikatnym głosem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszałam. A raczej.. Nie słyszałam by użył go w stosunku do mnie. 
- Robię to odkąd miałam 12 lat. - Westchnęłam. Mężczyzna chwycił moją dłoń i uważnie zbadał ją wzrokiem. Syknęłam z bólu kiedy woda utleniona złączyła się z raną. Delikatnie zadrżałam myśląc o tym,że przekazuje  komuś jeden z najważniejszych sekretów . Nawet Donna nie widziała moich blizn. 
- Gotowe! - Powiedział i zawiązał szczelnie bandaż. Miałam mętlik w głowie. Przecież siebie nienawidzimy, dlaczego więc Jones mnie nie wyśmiał? To wszystko nie układało się w całość. Nic już nie rozumiałam. 
- Dziękuję. - Odparłam cicho. Jughead tylko posłał mi szeroki uśmiech i włączył silnik pojazdu, zostawiając mnie samą ze swoimi myślami. Ten dzień był zdecydowanie dziwny.

hold me down | bughead fanficOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz