Rozdział 17

629 27 5
                                    

Słońce zachodzi. Zaczyna się robić ciemno. To jeszcze bardziej smuci Jankę. Dziewczyna siada pod ścianą kamienicy gdzieś z boku, niewidoczna dla wszystkich. Z jej oczu wypływają słone łzy i moczą jej ubranie.

- Wszyscy to widzieli! - myśli. - Mogłam po prostu wycofać się z honorem, zamiast łudzić się na... Dlaczego? Dlaczego ja to zrobiłam? Teraz się tam nie pokażę! Spalę się ze wstydu...

Po zachodzie słońca zaczyna się robić naprawdę zimno, mimo że jest już kwiecień.

- Ale zimno... - szepcze dziewczyna, trzęsąc się.

Janka wstaje i idzie na krótki spacer, aby się rozgrzać. Jej myśli orbitują teraz wokół Tadeusza.

- Dlaczego to zrobił? Mógł po prostu powiedzieć, że nie chce, zamiast dawać nadzieję... I dlaczego ja miałam nadzieję? Przecież on... on...

Z gnębiących myśli wyrywają ją głośne słowa.

- Nasi drodzy przyjaciele. Dziękujemy wam za wspólnie spędzony dzień. Niestety zbliża się godzina policyjna, więc będziemy musieli się rozstać - ogłasza pan młody, żegnając gości.

Janka widzi jak Rudy rozmawia z rodzicami. Alek na niego czeka. Dziewczyna rozgląda się w poszukiwaniu Zośki. Nigdzie go nie ma, a za chwilę godzina policyjna.
Janka macha ręką do Alka, który na nią patrzy, dając mu znać, że wraca do domu. Dziewczyna wychodzi z podwórka i idzie na główna ulicę.
Znowu się rozgląda. Ani śladu Zośki! Zaczyna się denerwować. Zniknął bez słowa. Po prostu się rozpłynął. Janka zaczyna panikować. Idzie w stronę alei Niepodległości. Cały czas rozgląda się za przyjacielem.

W końcu dostrzega młodzieńca o charakterystycznych błękitnych oczach stojącego przed sklepem z gazetami. Podbiega do niego. Nagle cały żal o krępującą sytuację znika.

- Gdzieś ty był, idioto? Na śmierć mnie wystraszyłeś! Za chwilę godzina policyjna! - krzyczy dziewczyna.

- Przepraszam, chodźmy już, mamy daleko do domu - odpowiada Tadeusz, drapiąc się po karku. - Zresztą jest trochę zimno.

Idą w ciszy aleją Niepodległości. Janka patrzy na swoje stopy, myśląc o Tadziu.

- Słuchaj, Jasiu... - szepcze Zośka. - Ja... przepraszam za moje zachowanie. Nie chciałem cię zawstydzić. Nie przemyślałem tego. Nie zrozum mnie źle, po prostu... na co dzień mam styczność ze śmiercionośną bronią, zabiłem już nie jednego Niemca, ale... w sprawach towarzyskich brakuje mi odwagi... Najprościej rzecz ujmując, nie lubię, gdy patrzą się na mnie obce osoby. Wybacz mi to, proszę...

- Nie winię cię za twój charakter. Ja też nie przepadam za obcymi, jednak w tamtej chwili jakoś zupełnie zapomniałam o ,,publiczności" - śmieje się dziewczyna. - Najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się przykro, że, wiesz, dałeś mi nadzieję, a potem...

- Przepraszam... Jestem tchórzem... - mówi załamany Tadeusz.

- Nie jesteś tchórzem! Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Uratowałeś mi życie! To był prawdziwy akt odwagi! I co z tegi, że czasem się boisz przy zupełnie obcych ci osobach!? - tłumaczy mu głośno Janka.

Już nie może dłużej się na niego gniewać.

- Po prostu o tym zapomnijmy - stwierdza dziewczyna z delikatnym uśmiechem, uderzając go lekko w ramię.

- Oh, ty mała złośnico! - śmieje się Tadek, szturchając ją.

Całą drogę prowadzą ożywioną rozmowę.

- Właśnie! Zbliżają się urodziny Rudego! Musimy mu coś przygotować - mówi z uniesieniem Tadeusz.

- A ty kiedy masz urodziny? - pyta ciekawa Janka.

- 24 stycznia. A ty?

- 28 kwietnia.

- Kobieto! To już za tydzień! Czemu nic nie mówiłaś?

- Umm... Jakoś nie dbam o urodziny...

- No coś ty! To jest wielkie święto!

Jasia nie jest co tego przekonana. Wzrusza ramionami i spuszcza głowę w zamyśleniu.

Tuż przed godziną policyjną docierają do mieszkania. Od razu przebierają się w wygodne ubrania do snu i jedzą kolację.

Janka szybko wskakuje do łóżka. Jest przemęczona przez taniec i weselny zgiełk. Teraz jedyne co jej wystarczy to dobra książka.
Bierze spod łóżka dramat - Balladynę, którą wcześniej wzięła z półki Hani.

- Co tym razem czytasz? - pyta zaciekawiony Zośka, kładąc się do łóżka.

- Balladynę Słowackiego. Kocham jego twórczość, ale jeszcze nigdy nie miałam okazji przeczytać tej tragedii - odpowiada dziewczyna przewracając pierwszą stronę.

Tadeusz z uznaniem kiwa głową. Kładzie głowę na poduszce i obraca się w stronę Janki. Patrzy na nią.

- Jeszcze raz cię przepraszam... Nie chciałem, żeby to tak wyszło... - mówi z nieustającym poczuciem winy.

- Mówiłam ci, zapomnijmy o tym - odpowiada stanowczym tonem Janka.

Zośka patrzy na nią przepraszającym wzrokiem. Czuje się tak głupio. Ośmieszył ją.

- Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczysz, ale...

- Już dawno ci wybaczyłam, Tadziu - szepcze Janka z pełnym litości uśmiechem.

- Dziękuję... A teraz odłóż tą książkę i idź spać. Jutro mamy lekcje u Pana Janka Rossmana.

- Oh tak, zapomniałam - odpowiada dziewczyna zawstydzona swoim zapominalstwem.

- Dobranoc, Janeczko.

- Dobranoc, Tadziu.

Janka kładzie głowę na poduszce i zamyka oczy. To samo robi Tadeusz, uprzednio wyłączając światło. Nie potrafi jednak zasnąć, bo jest męczony przez sumienie. Ciągle nosi w sobie poczucie winy. Otwiera oczy i patrzy na śpiącą już dziewczynę. Przybliża się do niej i muska dłonią jej policzek. Zbliża się jeszcze bardziej i całuje jej czoło. Dziewczyna nagle otwiera oczy, zbudzona dotykiem. Tadeusz szybko wraca na swojej miejsce, rumieniąc się wściekle.

- Co? Co się stało? - pyta sennie Janka.

- Umm... Musiałem odgonić jakąś muchę, bo ci na twarzy usiadła - tłumaczy się Zośka.

Dziewczyna uśmiecha się nieprzekonana jego odpowiedzią i znowu zasypia.

Tadeusz oddycha z ulgą. Robi mu się okropnie gorąco. Serce bije jak szalone. Odwraca głowę w stronę Jasi. Słucha jej oddechu.

- Śpij dobrze... - szepcze, po czym zamyka oczy i chwilę potem zasypia...

Przywrócić nadzieję Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz