Rozdział 6.

138 17 5
                                    


Louis zacisnął zęby, kiedy Harry po raz kolejny go zignorował. Nie chciał być ignorowany. Cholera, wszystko przez pieprzonego Zayna, który nie mógł trzymać języka za zębami. A już mieli go w garści. Oczywiście, wszystko musiało się zjebać.

A chciał się trochę zabawić, zanim go zabiorą.

Naciągnął maskę na twarz i wszedł razem z grupą znajomych do muzeum. Każdy z nich był ubrany całkowicie na czarno i miał w kaburze przy pasie kaliber 50 i oczywiście nóż pod sweterkiem. Kiwnął ręką i po chwili cała szóstka znalazła się na środku sali muzealnej, gdzie 15 ludzi oglądało obrazy i rzeźby.

Tomlinson uśmiechnął się lekko i objął od tyłu jedną śliczną blondynkę. Spojrzał w oczy jej chłopakowi, po czym przyłożył pistolet do skroni i pociągnął za spust bez zawahania, a mózg dziewczyny znalazł się częściowo na ścianie i rękawiczce Louisa.

Po pomieszczeniu rozległ się głośny krzyk i piski. Po kolei strzelali do każdej osoby, dopóki na środku nie zostali oni i jeden biznesmen, który był głównym celem. Oczywiście tamci ludzie nie byli przypadkowi. Wszyscy byli z jednej firmy. Idiota szef zabrał pracowników na wycieczkę do muzeum. W końcu chodziło o kolekcję sztuki.

— Kim jesteście? — szepnął przerażony mężczyzna. Louis zaśmiał się cicho, oczywiście używali modulatora głosu.

— Jestem twoim największym szczęściem i najgorszym koszmarem. Chcesz coś powiedzieć na pożegnanie? Nie? Szkoda — Tomlinson wzruszył ramionami i pociągnął za spust, strzelając centralnie w gałkę oczną Diego Martineza — Oj. — podsumował — Palec z sygnetem panowie. Tego potrzebujemy.

— Mogliśmy go odciąć na żywca — stwierdził Zayn.

— Racja, ale nie mieliśmy tyle czasu. Migiem panowie, ochrona tu biegnie.

Kilka minut później w woreczku był palec, a grupa opuściła muzeum tylnym wyjściem. Jeszcze nigdy nikt ich nie złapał i Tomlinson zastanawiał się, jak im się to zawsze udawało. Ale koniec końców byli wolni, więc czemu miałby się tym przejmować?

Odpalił papierosa w samochodzie i ruszył do domu.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Harry westchnął, odrzucając gazetę na swoje biurko w gabinecie. Masowe zabójstwo w muzeum zeszłego wieczora. Co się do cholery działo na tym świecie.

Czy to Louis za tym stał?

Nie znał go zbyt dobrze, ale nie wyglądał na mordercę. Właściwie, jak wyglądał morderca? Przecież to nie tak, że musiał być pokryty tatuażami i łysy. Nie musiał być tak naprawdę zły i chamski. Mógł tak naprawdę być miły, nie mieć żadnych malunków na ciele, a co niedzielę- lub nawet codziennie- być w kościele. Czy można scharakteryzować mordercę?

Tak właściwie każdy jest mordercą. Nie ma dnia, by ludzie kogoś nie zabili. Można to zrobić jednym słowem, a można gestem. Samobójstwa nie są popełniane dla kaprysu, ktoś musiał doprowadzić do tego, że ta osoba odebrała sobie życie. Czasem chamstwo i prostota jest czymś zbyt dużym dla pewnego człowieka.

Ale nawet nie sama śmierć jest problemem.

Ludzie zabijają myśli, uczucia, czyny. Zdrada zabija miłość, a miłość poniekąd przyjaźń. Notorycznie ktoś kogoś krzywdzi. A tak naprawdę nieświadomie.

Więc czy można określić jak wygląda morderca, skoro jest nim każdy z nas?

— Doktorze, zaczynamy obchód — Harry skinął głową i schował magazyn do szuflady w biurku. Narzucił swój kitel na ramiona i wyszedł z gabinetu, zamykając go na klucz. Cholera, czemu ciągle myślał o Louisie?

Westchnął ciężko, kiedy ten ponownie przyszedł na jego dyżur. Czemu tak właściwie go unikał? To tylko plotki. Louis nie był mordercą. Gdyby był, ukrywałby się. Nie ryzykował. Złapaliby go.

A jednak morderstwa wciąż miały miejsce, a nikt nie został schwytany.

Ale to nie był Louis. Nie mógł być.

Chociaż jego zachowanie wtedy w barze...

Ale czy miał jakieś alibi?

Westchnął zirytowany. Gówno miał, a nie alibi. Z nim nie był, może był z kimś innym. Może miał alibi i zabił tych ludzi, a może nie miał alibi i tego nie zrobił. Wszystko sprowadzało się do punktu wyjścia. Louis. Louis. I jeszcze raz cholerny Louis.

Xxxxxxxxxxxxxxx

— Harry, nie ignoruj mnie— mruknął zirytowany Louis, gdy Styles po raz kolejny wyrzucił kwiaty od niego do kosza i zajął się papierową robotą— Nie jesteś kutasem, więc przestań go kurwa udawać!—uderzył ręką w stół. Harry wzdrygnął się. Takim podejściem Louis nic nie zdziała, więc nie rozumiał, po co się od razu unosił. — Przepraszam —mruknął.

Styles parsknął pod nosem i przybił pieczątkę na dokumencie. Odnosił wrażenie, że Louis jest tam w tej chwili z jakiegoś przymusu, a nie dlatego, że chciał tam być. Wobec czego Harry jako księżniczka, postanowił siedzieć obrażony i nie zamierzał się w ogóle odezwać. W końcu Tomlinson zrozumie, że jest niechciany w jego gabinecie, odpuści i wyjdzie. I da mu święty spokój.

Ale lekarz nie znał Louisa za dobrze i nie wiedział, że ten był słynny ze swojej upartości. Że jak sobie coś postanowi to musi tego dopiąć i nie ma na niego mocnych.

— Na litość boską, jesteś najbardziej wkurwiającą osobą na tej planecie —prychnął młodszy i skierował się do drzwi — Ale ja nie odpuszczę tak łatwo. Już mnie wpuściłeś do swojego życia. Nie opuszczę go kurwa, choćbyś mnie o to błagał.

Po tych słowach Harry znowu się wzdrygnął, ponieważ Louis wyszedł, trzaskając donośnie drzwiami.  

xxxxxxxxxxxxx
Kocham was ♥

Play with MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz