Rozdział siódmy

330 29 19
                                    

Siedząc w sobotę na śniadaniu, z zapartym tchem czekałam na przybycie sowiej poczty. Na złość zarówno Carina, jak i Alioth wciąż smacznie spali, korzystając z wolnego dnia. Ja niestety nie mogłam sobie na to pozwolić. Rufus już od rana planował dla naszej drużyny Quidditcha pierwszy trening. Osobiście uważałam, że fakt, iż pierwszy mecz mamy zagrań z Gryffindorem był wręcz tendencyjny. Pierwszy mecz w sezonie i porażka nigdy nie były świetną perspektywą.

Nie chodziło o to, iż w nas nie wierzyłam. Nasza drużyna było dobra, odkąd kapitanem został Parkinson, rozgrywki szły nam naprawdę na przyzwoitym poziomie, jednak z Aidanem ciężko było wygrać. Na dobrą sprawę, resztą jego drużyny mogłaby nie uczestniczyć w meczu, a i tak mieli zagwarantowane zwycięstwo. Nie miałam pojęcia, jak on to robił, jednak był najlepszym szukającym, jakiego w życiu widziałam — a dosyć często miałam przyjemności oglądać mecze ligi Angielskiej, więc porównanie miałam dobre.

Z myśli rozbudził mnie szelest lecących sów. Odłożyłam widelec, którym do tej pory mieszałam jajecznicę z bekonem, obserwując, czy któraś z sów jest znajoma. Ku mojej uciesze, przede mną wylądował czarny puchacz z ciemnymi jak węgiel oczami — sowa dziadka Draco.

— Cześć Mal — uśmiechnęłam się, rozwiązując od jego nóżki list.

Pogłaskałem delikatnie zwierzątko, które po chwili odleciało.

Spojrzałam na kopertę, po której od razu rozpoznałam nadawcę, nawet jeżeli to nie Mal by mi go dostarczył. Na przodzie koperty widniał elegancki, kaligraficzny napis, a z tylu widziała ciemno–zielona pieczęć ze srebrną literką "M".

Rozejrzałam się, czy aby nikt na mnie nie patrzy, jednak na szczęście przy stole było tylko kilku drugoroczniaków. Cała drużyna siedziała na drugim krańcu stołu.

Rozerwałam starannie pieczęć i wciągając głośno powietrze, zaczęłam czytać treść, która mnie interesowała.

Kochana Afrodyto

Praktycznie od razu po przeczytaniu Twojego listu, wybrałem się po kryjomu do biblioteki Malfoyów — wiesz doskonale, że twoi pożal się Merlinie rodzice, potępili by moje zachowanie — Nie mniej jednak znalazłem coś, co z pewnością powinno Cię zainteresować.

W jednej z ksiąg natknąłem się na wyrażenie, które niejako pasuje do tego, o czym mi napisałaś: "vitam accipere". Z tego, co wyczytałem, jest to bardzo skomplikowane zagadnienie. Polega to na wysysaniu życia z tego, co praktycznie tego życia nie posiada, tak ja właśnie obrazy, czy duchu.

Myślę, że w dziale Ksiąg Zakazanych powinnaś znaleźć coś więcej o tym. Tylko pamiętajuważaj na siebie i niczego nie lekceważ! Takie zdarzenia mogą być niebezpieczne dla wszystkich.

Co do sprawy Mrocznego Znaku, uważam, wszystko jest ze sobą powiązane.

Niestety nie mogę napisać ci nic więcej, twoja babcia bez przerwy włazi mi do gabinetu i prawie siłą pragnie wyrwać pergamin z rąk. Wiesz, jaka ona jest

Od zawsze tylko ty MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz