Przez wielki dziedziniec szkoły codziennie przelewały się setki uczniów. Każdego dnia, nieustannie. Każdy z tych uczniów miał swój plan, niektórzy mieli marzenia - inni je porzucili. Niektórzy w głowie mieli porządek - inni wręcz przeciwnie.
Przez morze ludzi czasem przetaczają się nie ludzie, a ich wraki. Nie spotyka się ich często, ale przecież niektóre statki toną. Spoczywają na dnie, rdzewieją i zostają zapomniane. W ich wnętrzu są różne skarby - ubrania, kosztowności, kości ludzi, którzy umarli razem ze statkiem.
W morzu pięknych pomysłów, nadziei i wielkich planów snuł się jeden wrak pozbawiony marzeń. Niczym jedna ćma w roju motyli, był taki sam, ale jednak odchodził od reszty. Kiedy inne tańczyły pięknie - on jeden latał tylko po to, by nie spaść.
W głowie kobaltowych włosów nie było już ani jednego marzenia; w pustych, niebieskich oczach nie można było dostrzec skry nadziei. Na twarzy smutek, który nie chciał odejść. Blada skóra nie emitowała przyjemnego ciepła - jedynie zimną obojętność. Kościste palce, które mocno, wręcz desperacko zaciskały się na zeszytach, były lodowate, tak jak reszta ciała pokrytego bliznami - wiecznym przypomnieniem o smutku i żalu. Cienkie, pogryzione usta dowodem agonii i cierpienia. Policzki, zapadnięte przez dnie i noce samotności. Imię kapitana tego tonącego statku; Violet
I tak, jeden wrak sunął przez morze ludzi, myśląc o tym, jak dobrze byłoby spocząć na jego dnie.
Ale nie spodziewał się, że na jego kursie będzie również inny wrak.
Zupełnie różny od niego. Zamiast pogryzionych ust, jego były pęknięte. Policzki pełne, a oczy podkrążone. Na pięknej twarzy obojętność, a w głowie jedno marzenie, prócz pragnienia, by w końcu odpocząć.
Jego ramiona, równie blade i słabe, trzymały książki - jednak jego palce nie były zaciśnięte. W szmaragdowych oczach jedna, samotna, pojedyncza iskierka, schowana za kaskadą włosów. Zamiast czarnej burzy, rubinowy wodospad. Zamiast blizn - fioletowe siniaki, a paznokcie ukryte za plastrami, a jego kapitanem; Henry.
Kiedy kursy są zbieżne, spotkanie jest nieuniknione.
A te dwa wraki płynęły razem na spotkanie swojego końca.
-
Ich pierwsze spotkanie było niczym sztorm w ich dotychczas niespokojnych życiach. Wiatr zmienił kierunek - a więc i oni musieli się dostosować.
Małe, czarne glany stawiały krótkie, szybkie kroki - duże, białe buty stąpały wolno, spokojnie.
W pustych szafirach odbijały się czarno-białe wzory - w szmaragdach jednolita biel.
Pogryzione usta zaciśnięte w linię - pęknięte skrzywione w wyrazie obojętności.
Kościste palce ściśnięte razem - obandażowane ręce schowane w kieszeniach.
Tak wyglądała ich codzienność. Monotonna, niezmienna, powolna - schron przed rzeczywistością. Nikt im nie przeszkadzał, a oni żyli we własnej bańce fałszywego bezpieczeństwa i oszukanego spokoju.
Jednak każda codzienność kiedyś się zmienia. Czasem tylko trochę, a czasem znacznie.
Zwłaszcza, kiedy zmianą jest wizja twojej bratniej duszy.
Dlatego teraz Henry szukał jej. Swojej bratniej duszy, która zostawiła go tyle lat temu. Którą porzucił tyle lat temu. Która została mu odebrana tyle lat temu. Która zginęła razem z nim.
Szukał wszędzie, gdzie tylko mógł - kraj za krajem, miasto za miastem. A z każdym z nich, jego serce trochę więdło, bo znów nie umiał jej znaleźć. Szukał we wszystkich miejscach, które pamiętał ze snów, jednak w żadnym jej nie znalazł. W żadnym z nich nie czekała jego ukochana.
Jego serce zabiło na nowo, gdy ją zobaczył - inna, jednak on ją rozpoznał. To była ta, z którą chciał spędzić wszystkie swoje wcielenia. Chciał z nią żyć w nieskończoność, być z nią zawsze. Jednak wiatr często zmienia kierunek. Nie zawsze wieje tam, gdzie chcemy iść.
Ale tym razem wiatr był dla nich łaskawy - popchnął ich w kierunku, w którym mieli iść. Ich ponowne spotkanie znów było możliwe, ale ile jeszcze razy będą musieli się rozdzielić, by w końcu być razem?
-
Z każdym dniem, chłopak z kaskadą czerwonych włosów zbliżał się do dziewczyny z burzą kobaltowych włosów. Łapał jej zgubione, puste spojrzenie, wymieniał z nią kilka uprzejmych zdań czy pomagał jej w organizowaniu myśli. Mimo tego, ona nie otworzyła się przed nim. Waga jej własnych uczuć, jej nieufność do każdego - jedne z wielu rzeczy, które zatrzymywały ją na każdym kroku jej życia.
Aż w końcu i ta codzienność odeszła w niepamięć. Rudowłosy chłopak postanowił zniszczyć tą codzienność, zastąpić ją inną, nowszą, ciekawszą. Zniszczył monotonię, niezmienność, powolność codzienności. Rozdarł fałszywe bezpieczeństwo i rozwiał oszukany spokój. Ale mimo wszystko, dziewczyna nie miała mu tego za złe.
Czarnowłosa dziewczyna bała się zmian. Czuła się dobrze w swojej codzienności, w swojej bańce bezpieczeństwa. Nie chciała zmian, nie chciała też wielkich przyjaźni czy doświadczeń. Chciała żyć cicho w cieniu, nie rzucając się w oczy. Była szczęśliwa tam, gdzie była. Jednak mimo swoich uprzedzeń, pozwoliła zielonookiemu chłopakowi zmieniać ją i jej codzienność.
Nie protestowała, kiedy rozmawiał z nią jak ze starą przyjaciółką.
Nie protestowała, kiedy razem z nią słuchał muzyki.
Nie wahała się, kiedy wychodzili razem do lasu.
Nie miała wątpliwości, kiedy poprosił ją o spotkanie nieco inne niż wszystkie poprzednie.
CZYTASZ
Let's go home together
RomansaKiedy go poznałam, nie myślałam, że to właśnie z nim będę latać. Kiedy go poznałam, nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo on zmieni moje życie. Kiedy go poznałam, nie wiedziałam, że to on. Nie wiedziałam wtedy, że chcę z nim być. Nie wiedział...