Rozdział XXVI

290 40 28
                                    


Minęło trochę czasu, a nawet więcej niż trochę, bo aż miesiąc. Wraz z Adrianem po moim ostatnim występie ustaliliśmy, że na stałe dołączę do trupy. Wywołało to we mnie radość, ale też dużo obaw i jeszcze więcej strachu o to, jak będzie wyglądać przyszłość. Martwiłem się, mimo że białowłosy zapewnił, że wszystko będzie dobrze i mam się skupić na ćwiczeniach.
Oprócz porannych treningów z resztą trupy, trenowałem również w nocy wraz z Cielem, który nie pogardził wymykaniem się, gdy księżyc był wysoko na niebie. Dzięki niemu było mi raźniej. Nawet jego niezbyt pochlebne uwagi działały na mnie kojąco, bo miałem świadomość, że ktoś jest obok i towarzyszy mi w walce. Phantomhive oprócz wspomnianych zaczepek był również zaskakująco pomocny, co mocno mnie wsparło i zapewniło, że dam sobie radę z nową rolą.

- Źle, Sebastianie. - znów skomentował Ciel, podnosząc się z ławki, na której się bezceremonialnie wyłożył.

Lubił się kłaść i z wygodnej pozycji obserwować, jak ja się męczę. Czasami przypominał kota. Puchatego, leniwego dachowca, wylegującego się na parapecie w promieniach złocistego słońca. Teraz niespiesznie podszedł do mnie i ustawił się w pozycji, którą ostatnio przybierał dość często. Ułożył moją dłoń na swoim biodrze i spojrzał na mnie pewnie, jak zawsze nie uznając sprzeciwu.

- Znów tańczymy? - zapytałem, jako że ostatnio często mi to proponował jako formę rozruszania się i odprężenia.

- Zatańczymy.

Zaskakujące było to, że jego sposób faktycznie pomagał. Dawałem się porwać nieskomplikowanym układom, jakie mój współlokator tańczył z precyzją, którą ja pragnąłem na nowo uzyskać w akrobatyce. Nie dowierzałem, że w tak młodym i małym ciele kryje się tyle talentów.

***

- Chodź, już prawie ta godzina. - pospieszał mnie, ciągnąc za rękę, jakbym sam nie potrafił iść.

- Nie musimy się tak spieszyć. - odparłem, mimo że wiedziałem, iż uspokajanie go jest bezcelowe.

Ekscytował się wydarzeniem, jakie miało zajść dzisiejszego wieczoru, a była to noc spadających gwiazd. Jedna z niewielu szans w roku, aby zobaczyć takie widowisko, a że akurat byliśmy z cyrkiem w malutkim, słabo oświetlonym miasteczku, warunki były sprzyjające. Gdy niebo ściemnieje, gwiazdy miały spadać skrzącymi się kaskadami, oczarowując oglądających. Miałem z Cielem upatrzone idealne miejsce na takie widowisko. Wysokie wzgórze znajdujące się rzut kamieniem od namiotu cyrkowego powinno nam zapewnić niezapomniane wrażenia.

- No już, już. Nie ciągnij mnie aż tak. - upomniałem, kiedy młody akrobata z nadzwyczajną energią wciągał mnie na szczyt. Być może miał tak dużo siły, ponieważ używał jej tylko wtedy, kiedy musiał. Przez resztę czasu był oszczędny.

- Wybacz. - zreflektował się i zwolnił, dając mi w końcu chwilę na zaczerpnięcie tchu. Wydawało mi się przy tym, że trochę spoważniał, uświadamiając sobie, że pokazał za dużo entuzjazmu.

Coraz częściej zdarzało mu się przy mnie uzewnętrzniać. Zdążyłem nauczyć się rozpoznawania jego nastroju. Wiedziałem kiedy, tak jak teraz, jest podekscytowany, a kiedy bardziej rozdrażniony niż zazwyczaj. Jego emocje były bardzo stonowane i nie przypominały impulsywności przypisywanej nastolatkom, lecz bez wątpienia istniały, były bogate i zróżnicowane. Życie z nim mogło być naprawdę ciekawe i proste, jeśli człowiek nauczył się odczytywania jego uczuć. Niestety nauka nie zawsze była prosta i przez to domyślałem się, że jeśli Ciel się nie zmieni i kiedyś opuści cyrk, będzie zapewne prowadził życie samotnika. Wiele osób powiedziałoby pewnie, że wtedy byłby zadowolony, lecz mnie wydawało się inaczej. Ludzie potrzebują ludzi, a on w szczególności wydawał się potrzebować osób, które podejmą trud zagłębienia się w jego wnętrze.

- To tutaj. - powiedział, dysząc po wdrapaniu się na górkę, skąd mieliśmy idealny widok na to magiczne wydarzenie.

Mój oddech również był ciężki, mimo że kondycja bardzo się poprawiła od kiedy wróciłem do akrobatyki. Mimo że w mojej głowie wciąż kłębiło się wiele sprzecznych myśli, przede wszystkim przebijała się przez nie radość, że mogłem wrócić do utraconego dawno zajęcia, które kochałem całym sercem.

- Ile mamy czasu? - zapytałem, leniwie się przeciągając, a następnie siadając na miękkiej trawie.

- Około kwadransa. - rzucił po szybkim spojrzeniu na zegarek, po czym również zajął miejsce, podciągając kolana pod brodę.

Gdy siedział obok, nie umiałem się powstrzymać przed zerkaniem na niego. Na pewno to dostrzegał, jednak co mogłem zrobić z tym, że przyciągał mój wzrok, który z zainteresowaniem badał każdy skrawek jego jak zawsze szczelnie zakrytego ubraniem ciała? Mimo to nie miałem problemu z dostrzeżeniem niemal białej skóry, na której tle wybijały się różowe usta i ciemne, niebieskie oczy. Dłonie miał smukłe i równie blade, a wokół palca jednej z nich owijał sznurek od bluzy. jego uroda była bardzo nietypowa, ale wpasowywała się w moje poczucie estetyki. Wiele osób powiedziałoby, że jest mizerny i nie wygląda zdrowo. Według mnie wyglądał jak wzorowy akrobata, który powinien sprawiać wrażenie lekkiego i nie z tego świata. Phantomhive zdecydowanie bardziej przypominał przybysza z nieba, na które obecnie patrzyliśmy. Łączył wiele odcieni granatu i bieli typowej dla gwiazd oraz księżyca.

- Hm? -mruknął i odwrócił twarz w moim kierunku, orientując się, że tym razem przyglądam mu się trochę zbyt długo. Nie wiedział, że tym razem też moje serce bije nieco szybciej.

Pierwszy raz poczułem, że naszła mnie ciężka do pokonania chęć posunięcia się dalej. Od dawna kusiło mnie, aby zbliżyć się do niego trochę bardziej. Po wspólnie spędzonych nocach, przepychankach słownych i dokazywaniu, ale też trosce, jaką wspólnie sobie dawaliśmy, potrzeba ta stała się paląca.

- Nie, nic. - mruknąłem, przybliżając się do niego.

W międzyczasie z nieba zaczęły spadać pierwsze gwiazdy, tworząc cudowne, srebrzyste rysy, jakby jakiś szalony artysta skrzącą farbą kolorował niebo. Po chwili kolejne tworzyły mieniące się smugi, a ja, zamiast na niebie, skupiłem się na granatowych oczach, które skierowały się na mnie. Nie widziałem w nich niepewności ani pytania, chłopak wydawał się wiedzieć, co chcę zrobić. Byliśmy na tyle blisko, że czułem na ustach jego ciepły oddech. On również przysunął się bliżej, dając znak, że definitywnie wie, co się święci, i jest na to gotowy. Nawet więcej niż gotowy, po prostu chętny. Zbliżyłem się jeszcze bardziej, wyobrażając sobie, jak to będzie zrobić coś tak śmiałego i bliskiego akurat z nim, człowiekiem tak niedostępnym. Czy to byłby jego pierwszy pocałunek? Jak będą smakowały jego usta? Nim zdążyłem to sprawdzić, ktoś nam przerwał.

- Chodźcie, gołąbeczki, bo się zaziębicie! Już po widowisku. - poinformował Alois, który cholera wie skąd się wziął.

Odsunąłem się od Ciela, a on zrobił to samo z obojętnością wypisaną na twarzy. Nie wydawał się zawstydzony tą intymną sytuacją, w jakiej znalazł nas Trancy, ani niewzruszony tym, co miało się wydarzyć. Być może tylko jego serce biło tak szybko, jak moje, lecz tego sprawdzić nie mogłem. Czułem jedynie, że na długi czas straciłem szansę zarówno na zobaczenie spadających gwiazd, jak i pocałunek z nim.

CIRCUS || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz