Przyglądając się słodkiej agonii magnolii, Tsukishima czuł spokój, a Yamaguchi miał po prostu nadzieję, że ta płyta będzie kręcić się w nieskończoność.
lipiec 2020 - maj 2021
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
•••••
Im starszy Tsukishima Kei się stawał, tym dosadniej świat próbował udowodnić mu, że należy do ludzi, którzy przykładają szczególną wagę do małych rzeczy. Zawsze się przed tym wzbraniał, kojarząc takie pochłonięcie z postawą zbyt optymistyczną albo marzycielską jak na jego standardy. To nie było dla niego; zbyt twardo chodził po ziemi, by zachwycać się tym, jak powoli, ale za to pięknie zielona rośnie trawa. Chociaż może właśnie przez to lepiej wyczuwał grunt pod nogami, zauważał, w jakim stopniu podeszwy jego butów przywierają do chłodnej ziemi. Nie szanował, po prostu mimo woli dostrzegał.
Dostrzegał chodniki upstrzone kałużami, w których odbijały się chmury i słupy telegraficzne. Dostrzegał błysk wiosennego źdźbła po niespodziewanej ulewie. Sunące po szybie krople jak zdradliwe węże albo łzy na policzku.
Szczęście Tsukishimy uzależnione było od małych rzeczy oraz idealności. Nie ludzi, bo oni byli jeszcze bardziej zmienni niż pogoda i irytujący. Nie emocji, bo swoje emocje blondyn uczył się kontrolować od dziecka, a te innych były poza sferą jego zainteresowania. Kei był zbyt dużym chłopcem, by wierzyć w bajki albo mieć marzenia. Zbyt twardo stąpał po ziemi, którą czuł całym sobą, by wirować z głową w chmurach. Mógł tylko siedzieć poniżej, na dachu, przyglądać się im wraz z Yamaguchim, jego wciąż nierealnym, ale już gorzkniejącym przyjacielem.
Pamiętał, że gdy byli dziećmi, lubili snuć plany o przyszłości; znaczy Tadashi lubił, Tsukishima po prostu słuchał i coraz bardziej śmieszyło go, jak wiele brunet sobie wyobraża, a jak mało robi.
On tak nie umiał. Przez wszystkie te lata miał jednego przyjaciela, jeden w miarę stały plan na przyszłość, jeden sport, jeden autorytet w postaci brata, jednego odpowiedzialnego rodzica i jednego, którego prawie nigdy nie było. Otaczał się tylko kolorem białym, słuchał tej samej muzyki, wybierał zawsze długopisy z czarnym tuszem.
Ze zdumieniem, a momentami pogardą przyglądał się swoim rówieśnikom, którzy zainteresowania zmieniali niby znoszone tenisówki. Nie rozumiał ich niezdecydowania, efemeryczności zaangażowania w błahostki - bo jak inaczej nazwać te chwilowe namiętności? Tsukishima inwestował; może nie zawsze dokonywał najlepszych wyborów, ale gdy na czymś naprawdę mu zależało, dążył do perfekcji. W końcu, dlaczego miało być dla niego ważne coś, w czym był słaby i to słaby tylko z własnej winy? Patrząc na kaleczącego palce Akiteru, który, jak się okazało, też ulegał młodzieńczym wątpliwościom, bardzo prędko uświadomił sobie, że idealność idzie pod ramię z zaangażowaniem, a zaangażowanie prawie zawsze niosło za sobą rozczarowanie i nieunikniony ból. Dlatego Tsukishima angażował się w niewiele spraw, ale za to namiętnie.
once there was a thing called spring when the world was writing verses like yours and mine
Zaczynała się jesień. Porę deszczową mieli już za sobą, Japonia na nowo zanurzała się w zachłannych ramionach słońca.
Wszechświat zdawał się wysychać, wracać do ukochanej przez Keia rutynowej melancholii. Czarna kawa na dzień dobry, szum samochodów na dobranoc. Niebo w kolorze, który kiedyś mógł być błękitnym, ale teraz bardziej przypominał szary, jak gdyby ktoś w akcie okrucieństwa, pogardy dla sztuki, rzucił je na pobocze. Kto rzucił niebo na pożarcie spalinom? Kto wrzucił tych wszystkich efemerycznych pasjonatów, sezonowych kochanków w objęcia rutyny i życiowym decyzjom?
Taka była prawda; im starszy Tsukishima się stawał, tym częściej dostrzegał w ludziach determinację, ale nie taką jak ta jego. Jego determinacja wynikała ze strachu przed przesytem i umiłowaniem idealności, ta jego otoczenia głównie z nadchodzących egzaminów kończących i dorosłości. Zaczynała się jesień i wszystko więdło.
Yamaguchi kopnął jeden z wielu leżących na ulicy kamieni. Nieregularny odłamek asfaltu toczył się przez kilka metrów drogi, po czym wyleciał na pobocze i zniknął gdzieś w rowie, poza zasięgiem wzroku. Gdy byli dziećmi, nigdy nie miał planu ani upodobań. Jak większość małych ludzi był ślepy na świat i to na ślepo próbował wymacać kształt wszystkiego, co napotykał, ale nie po to, by za moment to porzucić. Tadashi był z natury nostalgiczny. Przywiązywał się prędko, a gdy zszyło go już z czymś uczucie, żadne przeciwności nie były w stanie odciągnąć jego wiecznie przygnębionego serca melancholika od obiektu sentymentu.
Minęli rozłożysty klon, symbol japońskiej jesieni. Tsukishima zsunął okulary z nosa, by przeczyścić ich szybki. Naraz obraz przed jego oczyma stał się rozmyty, krawędzie pobliskich obiektów zatarły się, zamieniając świat w wielobarwną plamę. Rudo-złociste liście starego klonu zdawały się językami ognia pożerającego ciągle żywe drzewo. Blondyn byłby w stanie w to uwierzyć; widząc bijącego się z własnymi myślami Yamaguchiego był przekonany, że trawiący ich płomień nie jest mniejszy.
Niedługo to wszystko się skończy. Jesień, nim zdążą dostrzec, jak się świat ochładza, przeminie. Nastanie wiosna, podczas której nic nie zakwitnie, przynajmniej nie w nich. Tej wiosny wszystko zwiędnie zalane chemikaliami egzaminów. Na wypalonej ziemi nie wykiełkują nowe kwiaty. Wiatr porwie rozsypane nasionka i poniesie je gdzieś, hen daleko. W różne strony.
Tadashi od dziecka uwielbiał błąkać się między ukwieconymi drzewami wiśni oraz śliw podczas hanami. Po tym roku będzie miał już tylko wspomnienia, nagie pnie i gałęzie, które kiedyś były piękne.
Niedługo wróci pora deszczowa, choć dopiero co ją pożegnali, siedząc przy rozsuniętych drzwiach i pozwalając ulewie zalewać bose stopy. Po oknach znów będą sunąć wężykiem krople deszczu, tak jak spływające zdradliwie łzy po policzku Yamaguchiego.
now april, may and june are sadly out of tune life has stuck a pin in the boat