Prolog

692 47 66
                                    


Kevin Keller miał świadomość, że kto sieje wiatr, ten zbiera burze. Znał się jednak na swojej pracy, wiedział doskonale, że czasem wyjątkowe sytuacje, wymagają podjęcia wyjątkowych kroków, których nie podjęłoby się normalnie. Jesienny deszcz zacinał delikatnie o szybę w restauracji Cammys, mieszczącej się w samym sercu Toledo, miasta, którego Kevin nigdy nie zamierzał odwiedzać. Cóż, człowiek, który jest przyparty do ściany niczym nie różni się od szczura. Nie cofnie się przed żadnym czynem, byleby tylko złapać ratujący życie oddech.

Mężczyzna westchnął głęboko i poczuł ciarki, które pojawiły się na jego plecach, gdy przypomniał sobie w jakim celu tutaj przyjechał. Otworzył zwinięte w rulon, najnowsze wydanie The Register i zagryzł nerwowo wargę, gdy przeczytał nagłówek. Podczas podróży tutaj, Kevin czytał go nieustannie, znał już niemal cały ten artykuł na pamięć. Starał się tylko wyglądać na najnormalniejszego i najspokojniejszego człowieka na świecie.

Kevin powinien być opanowany, tego wymagał od niego zawód szeryfa, który otrzymał po ojcu prawie dwa lata temu. Chłopak w niczym jednak nie przypominał starego szeryfa Kellera, miał inne metody, nie unosił się dumą, a gdy trzeba było poprosić o pomoc - nie wahał się. Dawno przestał już się łudzić, że samemu rozwiąże tę sprawę.

Postanowił przeczytać artykuł, jeden, ostatni raz, wszystko byle tylko zająć myśli. Deszcz zaczął padać coraz mocniej.

Riverdale - miasto morderców, czy duchów?

Spokojne miasteczko Riverdale, od zawsze miało złą sławę. Wychowało na swoim łonie wielu okrutnych morderców, historia pamięta postaci The BlackHooda, Króla Gargulców, czy sławnej już sprawy śmierci Jasona Blossoma. W tym prowincjonalnym, leniwym z pozoru mieście, od zawsze czaił się mrok. Nikt jednak nie przypuszczał, że po prawie dziesięciu latach spokoju, zło, które jakby wegetowało, powróci ze zdwojoną siłą.

Powróci nagle, nieprzewidywalnie i z zabójczą wręcz siłą.

Pierwszą ofiarą - bądź też raczej ofiarami - była rodzina Waltersów, którzy przeprowadzili się niecały rok temu. Wiedli spokojne życie, nie rzucali się w oczy, sąsiedzi nigdy nie narzekali na kontakty z nimi. Pewnego dnia - zniknęli, a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Co ciekawe, w ich mieszkaniu nie znaleziono śladów walki. Policja, na czele z nowo mianowanym szeryfem Kellerem unika wyjaśnień. Jedyne, co udało nam się o tej sprawie dowiedzieć, to, że na stole, który przygotowany był do kolacji, siedziała makabrycznie uśmiechnięta lalka...

Kevin zatrząsł się mimowolnie, na wspomnienie tamtego widoku. Pewien był, że nigdy już nie zapomni tamtego dnia, tamtej sprawy, która ciągnęła się za nim niczym cień. Pamiętał doskonale, jak późnym wieczorem, dwunastego sierpnia, wyważyli drzwi jednorodzinnego domu. Wszystko było w jak najlepszym porządku, żadnych śladów krwi, żadnych oznak walki. Panował tam aż nienaturalny porządek. Zaniepokojeni sąsiedzi zgłosili mu, że Waltersowie nie wychodzili z domu od tygodnia, nie świecili światła, a ich samochód nie ruszał się z parkingu, nawet na zakupy.

Policjanci weszli do domu, uzbrojeni w staromodne Colty i gaz pieprzowy, niepewni tego co tam znajdą. Problem był jeden, nie znaleźli nic. NIC.

Nic co mogłoby świadczyć o porwaniu, morderstwie czy włamaniu. Wyglądało to tak, jakby Waltersowie zwyczajnie spakowali się i odeszli, nie mówiąc nic nikomu.

Kevin pamiętał ten rozdzierający krzyk dorosłego funkcjonariusza, gdy w kuchni, na zastawionym stole, znaleźli siedzącą lalkę, wpatrzoną prosto w drzwi, z ustami rozciągniętymi w makabrycznym uśmiechu, z czerwonymi, jakby od krwi zębami. Laleczka miała blond włosy, zupełnie tak jak jedyna córeczka Waltersów, Penny.

LalkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz