Rozdział VIII

317 32 630
                                    

- Nie wiem czy to dobry pomysł, kochanie.

 Archie powtarzał to samo zdanie, odkąd  tylko wyszli z domu. Betty rzuciła mu zaciekawione spojrzenie. Jej narzeczony od kilku dni zachowywał się dziwnie, był jakby przybity, przestał uskarżać się na obecność Jugheada w mieście i nawet zaproponował, żeby dali mu w spokoju pracować. Nie chciał jednak wytłumaczyć co spowodowało tak nagłą zmianę w jego systemie postrzegania świata, ale Betty była pewna, że postanowił, wbrew jej prośbom, spotkać się z tym czymś, co kiedyś było jej chłopakiem.

 Blondynka zatrzymała się naprzeciwko swojego narzeczonego, stanęła na palcach i złożyła na jego ustach miękki, delikatny pocałunek. Archie wydawał się nieco zaskoczony, ale po chwili przycisnął ją do siebie i odwzajemnił gest. Gdy się oderwali, Betty spojrzała mu głęboko w oczy. Jego policzki były zaczerwienione od zimnego, północnego wiatru.

- To jedyny pomysł - poprawiła go blondynka - Nie chcę mieć z tym człowiekiem nic wspólnego, ale nie mogę pozwolić, by zatrzymywał informacje o tym śledztwie tylko dla siebie. Ludzie muszą wiedzieć, Archie. Jesteś burmistrzem tego miasta. To my rozdajemy karty, nie on. Nie możemy pozwolić na to, żeby w imię jakichś swoich durnych zasad, odbierał mieszkańcom prawo do informacji.

 Rudowłosy mężczyzna nadal nie wyglądał na przekonanego. Podrapał się po głowie i złapał Betty za rękę.

- Ja zwyczajnie uważam, że powinniśmy się trzymać od niego z daleka - rzekł - Włamanie się do jego mieszkania... To niebezpieczny sukinsyn, sama mówiłaś. Jeśli nas przyłapie, to może oznaczać wojnę.

- Wojnę, którą on zaczął, Archie! - krzyknęła Betty, wyrzucając ręce do góry - Wszystko mogło być normalnie, nie musielibyśmy tego robić, gdyby on nie zachowywał się jak bachor, który nie może pogodzić się z przeszłością! Czy Ty się go boisz?

 Archie zacisnął szczęki.

- Kogo mam się niby bać? - zakpił - Tego kmiotka? Betty, nie boję się nikogo, kto jest gorszy ode mnie. On jest. Trzeba czegoś więcej niż drogich ciuchów i szybkiego samochodu, żeby się ze mną równać. On tylko udaje bezwzględnego twardziela, przecież w gruncie rzeczy to ten sam dzieciak, z którym włóczyliśmy się w liceum. Groźny w gębie, ale słaby w pięściach.

 Betty uśmiechnęła się i raz jeszcze pocałowała swojego narzeczonego. Słowa Archiego podniosły ją na duchu, nawet jeśli nie były do końca zgodne z prawdą, to dodały jej otuchy. Czyli nie tylko ona myślała o swoim byłym chłopaku w ten sposób. Forsythe, tak postanowiła go nazywać, miał formę, która zdecydowanie przerastała treść, którą prezentował. W jej rozumieniu, Jughead przestał istnieć. Zastąpił go Forsythe, cyniczny, zimny profesjonalny detektyw i skończony dupek, który skutecznie odciął ją od tego co się działo w mieście. Odbijał jej telefony, nie odpowiadał na sms-y, a dodatkowo, Betty podejrzewała, że niszczy wszystkie urzędowe pisma, które Archie mu posyłał. Być może sama sobie była winna, być może nie powinna atakować go tak jawnie i bezpośrednio, ale nie mogła się powstrzymać. Sam widok tego mężczyzny wywoływał w niej niewypowiedzianą, nadzwyczajną złość i wściekłość. Nie musiał nic mówić, wystarczyło, że spojrzał na nią tymi swoimi niebieskimi, spokojnymi i beznamiętnymi oczami, wystarczyło, że uśmiechnął się tym swoim pewnym siebie, sarkastycznym uśmieszkiem i wybuch złości u Betty odpalał się jak dynamit od iskry.

Jeśli jednak mieli mieć wojnę, to proszę bardzo, ona była na nią gotowa. Była dziennikarką, nie miała zamiaru cofać się przed niczym, by dopiąć swego. Włamanie się do jego mieszkania nie było najbardziej moralnym czynem jaki zamierzała popełnić, ale nie dbała o to. Na wojnie i w miłości wolno wszystko. Szczególnie jeśli tę wojnę toczy się ze swoją dawną miłością.

LalkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz