Rozdział VII

325 30 479
                                    

Październik powoli dobiegał końca, a Riverdale powoli tonęło w nawale jesiennych liści, które w kolorowym wirze spadały z drzew. Jeśli ktoś przejechałby teraz przez miasteczko, to z całą pewnością zachwycił by się jego kolorami i cichością. Uznałby, że jest w najpiękniejszym miejscu na świecie, w miejscu, do którego zepsucie i hałas miejskiego świata jeszcze nie dotarły. Prawda była inna. Jughead nie znajdywał w tym mieście nic pięknego, Riverdale było dla niego wręcz symbolem brzydoty i zepsucia, skrywanego pod grubą warstwą sztucznej przyzwoitości, niczym pryszcze przykryte korektorem. Z daleka ich nie widać, ale jeśli ktoś wystarczająco wysili wzrok i się skupi, to dostrzeże prawdę. Życie w Riverdale nie było dla Jugheada łatwe. Musiał mierzyć się z szeptami, które towarzyszyły mu na każdym kroku, musiał poradzić sobie z niechęcią obywateli do jego osoby, a nade wszystko, musiał skupić się na pracy, chociaż jego myśli regularnie zostały odciągane na boczny tor.

Starał się i próbował ze wszystkich sił odciąć się od złych myśli, które go nawiedzały, ale nie potrafił. Z każdym dniem coraz bardziej zaczynał przychylać się do zdania Veronici, z każdym dniem zaczynał wątpić, że ma do czynienia z istotą ludzką.Sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, gdy postanowił sprawdzić zapis kamer z domu Doltey'ów. Kamery nie zarejestrowały nic. Wszystkie, jak jeden mąż, wyłączyły się się o północy. Grupowa awaria? Jughead szczerze w to wątpił. Jego sprzęt należał do najlepszych.

Wcale nie uspokoił go raport Kevina, który doniósł mu, że jego patrole sprawdziły każdy opuszczony dom i nie znalazły nic dziwnego, poza narysowanymi w różnych miejscach graffiti. Kevin w raporcie ujął to jako " Przykład wandalizmu nastolatków", ale Jughead nie podzielał jego zdania. Coś mu mówiło, że to wszystko ma głębszy sens, do którego on musi się dokopać. Dziwna choroba, która toczyła Riverdale, miała wiele objawów, ale Jughead nie potrafił wysnuć konkretnej diagnozy. Ta sprawa była całkowicie inna niż te, które dotychczas prowadził. Z jednej strony go intrygowała, a z drugiej niepokoiła i frustrowała. W ciągu kilku dni był w domu Doltey'ów kilka razy i nie znalazł tam absolutnie żadnego śladu. Spostrzegł, że niektóre przedmioty zmieniają swoje położenie, garnki przesuwają się na inne palniki, krzesła same się zasuwają, ale nie znalazł żadnego logicznego wytłumaczenia na te czynności. Jughead znał swoje umiejętności, wiedział, że jeśli coś zostawia ślady, to on te ślady znajdzie. Tutaj nie było żadnych śladów niczyjej obecności. Żadnych, poza nieustannym uczuciem, że ktoś w tym domu go obserwował. Nie usłyszał też kolejny raz żadnego śmiechu. Z jednej strony go to martwiło, a z drugiej nieco uspakajało.

Natomiast wcale nie martwiła go jego relacja z Elizabeth Cooper, a właściwie jej brak. Po ich ostatniej kłótni, Pani Redaktor zdecydowała z prób wywiadów, zaczęła natomiast ostentacyjnie Jugheada ignorować i zwracała na niego uwagę tylko, gdy mijali się na ulicy. W jaki sposób? Poprzez pożeranie twarzy swojego narzeczonego. Jughead o to nie dbał. Współczuł jej jedynie, bo uważał, że całowanie czegoś tak oślizłego i zdradzieckiego jak Archie Andrews, musi być porównywalną przyjemnością, co całowanie żywiącego się padliną jaszczura. Ignorował blondynkę, ignorował jej narzeczonego, ignorował szepty nieprzychylnych mu ludzi. Liczyła się dla niego tylko praca, którą ma do wykonania w tym mieście.

Ślęczał właśnie nad mapą Riverdale, którą dostał od jedynej przychylnej mu w tym mieście osoby, Veronici Lodge. Czarnowłosa dziewczyna regularnie powtarzała mu, że jeśli tylko czegoś potrzebuje, to może na nią liczyć. Cieszył się, że w tym morzu nienawiści i obrzydzenia, w które się zapuścił, znalazł kroplę zrozumienia i wsparcia. Ciężko było powiedzieć, czy Veronica naprawdę go polubiła, czy tylko zależy jej na mieście, ale Jugheadowi to nie przeszkadzało. Rozmawiał z nią niemal każdego dnia.

Ten dzień nie zapowiadał się tragicznie. Detektyw chciał go poświęcić na uzupełnienie mapy, na której żmudnie zaznaczał miejsca, w których znajdowały się opuszczone domy z graffiti. Była to stara zagrywka przestępców, którzy zaznaczali miejsca, w których już byli, często praktykowana przez różnego rodzaju złodziejaszków, którzy chcieli uniknąć wejścia drugi raz do tego samego domu. Jughead przypuszczał, że opuszczone domy wcale nie są tak schematycznie ułożone, jak na początku współpracy zasugerował mu Kevin. Co ciekawe, nie każdy opuszczony dom miał graffiti. Według wyliczeń Jugheada, pustych domów było szesnaście, a symbol złotego trójkąta ze spływającą kroplą miało tylko sześć.

LalkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz