Rozdział III

368 42 173
                                    

- Popatrz, to on...

- Podobno zabił tamtego biednego człowieka z zimną krwią...

- Ciekawe, jakim cudem ktoś jego pokroju dorobił się takiej fortuny?

- Tak jakby w tym miasteczko było nie wystarczająco dużo problemów...

Takie szepty towarzyszyły Jugheadowi, gdziekolwiek by się nie udał. Przebywał w Riverdale niecałą dobę, a już wszyscy jego mieszkańcy wiedzieli, że przyjechał i że zamierza wplątać się w sprawę tajemniczych zaginięć. Jughead był doskonale świadomy tego, że jego powrót wzbudzi sensację. Obywatele prowincjonalnego i w gruncie rzeczy małego miasteczka żyli od jednej sensacji do drugiej, przekazywali sobie informację telefonicznie, a ich głównym zajęciem, praktykowanym w wolnych chwilach, było podglądanie innych i wyciąganie trupów z szafy sąsiadów. Taka już natura i urok małych miejscowości.

Jughead nienawidził tego miasta.

Mimo, że Jughead o tym wszystkim wiedział, bo przecież wychował się w tym miejscu, to i tak bardzo go to denerwowało. Znał ludzi, tych wszystkich ludzi, którzy opowiadali kłamstwa i plotki za jego plecami. Kiedyś Ci sami ludzie prosili go, by napisał o nich jakiś artykuł do gazetki szkolnej, albo pozdrawiali skinieniami głowy. Kiedyś Ci sami ludzie żałowali go, proponowali pomoc, często nawet tą finansową. Kiedyś Ci sami ludzie uśmiechali się do niego i nazywali go "przyjacielem". Teraz odwracali wzrok i przyspieszali kroku, by się od niego oddalić. Byli przerażeni.

 Ciężko zbudować reputację, ale wystarczy jedna decyzja, by ją zburzyć.

 Tylko, że to nie te niepewne spojrzenia, które były posyłane w jego stronę go irytowały. Jughead umiał radzić sobie z nienawiścią. Najbardziej irytowało go to, że oceniają go ludzie, którzy nic, a nic o nim nie wiedzieli. Zabójcą i potworem nazywali go ludzie, którzy nawet nie zadali sobie minimalnego trudu by zastanowić się: Dlaczego ten cichy chłopak zrobił to co zrobił? Może miał jakieś powody?

 Nie, ludzie nie chcą rozumieć. Oni wolą krytykować.

Najlepiej było to widoczne, gdy postanowił zajść do lokalnego sklepu, by kupić jakiś alkohol na dzisiejszy wieczór, który planował spędzić ze swoją dawną przyjaciółką, Veronicą Lodge. Nie chciał tego po sobie pokazywać, ale ucieszył się na jej widok. Przez jedną sekundę, zamarzyło mu się, by doprowadzić to wszystko do normy, pogodzić się z Archiem, przyjąć przeprosiny Betty i znów stanowić paczkę najlepszych kumpli, którymi byli przez długie lata. Szybko się jednak otrząsnął, są rany, których żaden plaster i opatrunek nie są w stanie zasklepić. Choćby nie wiem jak się te ranę uciskało, ona i tak będzie ona krwawić.

Wchodząc do sklepu słyszał, jak rozmowy natychmiast milkną. Przejechał wzrokiem po zgromadzonych tutaj ludziach, większość z nich kojarzył z widoku, ale nie mógł przypomnieć sobie ich imion. Byli dla niego niczym manekiny, bez nazwy, podobni do siebie, interesujący się tylko i wyłącznie tym, co dzieje się w granicach ich podwórka i miasteczka, nie potrafiący spojrzeć wzrokiem dalej niż do okna sąsiada. Zamknięci, ograniczeni i słabi.

Ludzie rzucali mu niespokojne spojrzenia i patrzyli bykiem na jego długi, czarny płaszcz i skórzane buty. Jughead wiedział, że dobrze wygląda. Nie był już tym chłopakiem, którego oni pamiętali. Był inny. Lata upokorzeń i wstydu, którego się najadł, zahartowały go. Kiedyś poczułby się zażenowany, że ludzie zwracają na niego tak wielką uwagę, zawsze starał się stać z boku i nie wychylać, żeby ktoś nie postanowił go skrzywdzić. Teraz miał to wszystko głęboko w dupie, szedł przed siebie z wysoko uniesioną głową i delikatnym, kpiącym uśmiechem, który nie miał nic wspólnego z radością.

LalkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz