[2] Mistrzostwa i Znak

2.2K 105 69
                                    

Ojciec obudził mnie bardzo wcześnie. Nienawidziłam tego, ale przypominając sobie, że dzisiaj pójdę na mecz, poderwałam się na równe nogi.

Z hukiem otworzyłam szafę i zaczęłam rzucać wybrane przeze mnie rzeczy na łóżko. Po tym szybko je ubrałam i zeszłam do łazienki. Popatrzyłam w lustro. Widziałam w nim tylko dziewczynę o gładkiej opalonej cerze, soczysto zielonych oczach i pełnych ustach. Uśmiechnęłam się szeroko i zrobiłam z sobą porządek.

Wraz z ojcem oraz bratem wyszłam z naszego domu. Było zimno, księżyc jeszcze świecił. Jedynie słaba, zielonkawa poświata tuż nad horyzontem wskazywała na bliskość świtu. Grupką szliśmy na szczyt wzgórza Stoatshead, gdzie znajdować miał się świstoklik, abyśmy mogli się teleportować.

Gdy tylko tam dotarliśmy, zaczęliśmy go szukać. Przerwał nam to głos jednej z dwóch wysokich i zacienionych postaci z tła rozgwiażdżonego nieba. Mój tato poszedł przyspieszonym krokiem w ich kierunku.

Usłyszałam wraz z Rolfem, jak zaczęli klepać się po plecach i witać.
- Podejdźcie no tutaj!
Popatrzyłam się na brata i wraz z nim parsknęłam śmiechem. Zaczęliśmy truchtem podchodzić w ich kierunku.

Zobaczyłam czarodzieja o rumianej twarzy okalonej krzaczastą brązową brodą, a zaraz obok jego syna...

Był wysoki i szczupły, ale przy tym dobrze zbudowany. Jego twarz była pełna blasku oraz szczęścia. Kości policzkowe były idealnie uwydatnione i nadawające twarzy niepowtarzalny wygląd. Delikatnie zarumienione policzki tylko bardziej dodawały mu uroku. Gęste i brązowe włosy, perfekcyjnie ułożone, były kolejnym atutem. Wydawały się miękkie do tego stopnia, że chciało się ich dotknąć. Szare i ciepłe oczy skierowały się na mnie. Tak... To był Cedric.
- Cześć -  Na jego głos głośno przełknęłam ślinę. Zobaczyłam, jak uśmiecha się swoimi białymi zębami... Poczułam, jak robi mi się gorąco.
- Cześć - Wydusiłam cicho i aby dłużej na niego nie patrzeć, uścisnęłam dłoń Amosa.

Na całe szczęście zjawiły się rudzielce z bliznowatym i szlamą. Jak zwykle Harry musiał zrobić dużo szumu, na co tylko przewróciłam oczami zauważając, że Cedric dalej się do mnie uśmiecha. Odwzajemniłam to i patrząc w ziemię, a raz na niego podeszłam do bliźniaków. To z nimi jako jedynymi z całej rodziny Weasley'ów dogadywałam się doskonale. Poczochrali mnie po włosach, na co ja łokciami walnęłam ich w żebra i zaczęliśmy się cicho śmiać. Bokiem zaczęłam się opierać o Freda, patrząc jak Pan Diggory zaczął strasznie wychwalać swojego syna, robiąc mu przy okazji wstyd, na co tylko zaśmiałam się delikatnie puszczając mu oko i wszyscy zgromadziliśmy się wokół starego buta.

Staliśmy tak w ciasnym kręgu, ja koło Puchona. Pomimo zimnej i zdradliwej pogody poczułam bijące od niego ciepło... Czy każdy w Hufflepuffie tak ma? Nie ważne... Spojrzeliśmy tylko na siebie i o bladym świcie teleportowaliśmy się. Nie przyjemne szarpnięcie chyba poczuliśmy wszyscy. Moje stopy oderwały się od ziemi, ramionami wyczułam koło siebie Cedrica i Rolfa. Wszyscy pędziliśmy gdzieś pośród ryku wiatru i migających barwnych plam...

Ja wraz z najstarszymi członkami grupy wylądowałam pewnie na nogach, na zamglonym wrzosowisku. Inni poupadali mocno na plecy.

Przed nami stało dwóch wyraźnie zmęczonych i naburmuszonych czarodzieji. Powiedzieli nam, na które pole namiotowe mamy się udać. Scamander'owie mieli wraz z Diggory namioty obok siebie. Tak więc udaliśmy się na dane miejsce.

Po dwudziestu minutach doszliśmy do kamiennego domku, przy którym była brama, a na łagodnym zboczu sięgającego do samego czarnego lasu widać było setki rozciągających się namiotów. Pożegnaliśmy się z resztą i poszliśmy w swoim kierunku...

oh honey... 🍯 ~ Cedric Diggory [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz